Propozycja obniżenia pensji na pewno zaboli niektórych posłów, ale zdaniem większości Polaków politycy zarabiają za dużo, a my Polaków słuchamy stąd taka decyzja - powiedział w czwartek szef Komitetu Stałego Rady Ministrów, poseł PiS Jacek Sasin.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział w czwartek, że do Sejmu trafi m.in. projekt ustawy obniżającej pensje poselskie o 20 proc. oraz że ministrowie konstytucyjni i sekretarze stanu przekażą swoje nagrody na cele charytatywne. Jak dodał, mają też zostać "wprowadzone nowe limity obniżające" wynagrodzenie m.in. dla wójtów, burmistrzów, prezydentów, marszałków i starostów, a także dla ich zastępców.

Do zapowiedzi lidera PiS odniósł się w czwartek wieczorem w Superstacji Jacek Sasin stwierdzając, że niektórych posłów ta "decyzja zaboli". "To nie jest tak, że przecież ktokolwiek nie dostrzeże takiego ubytku" - ocenił.

"Z drugiej strony jest takie przekonanie społeczne, że politycy zarabiają za dużo i czy się to politykom podoba, czy nie, duża część Polaków tak uważa; pewnie większość Polaków tak właśnie uważa" - dodał.

Dopytywany dlaczego PiS nie dostrzegł takiego przekonania wcześniej, a b. premier Beata Szydło z mównicy sejmowej mówiła, że nagrody się należały, Sasin ocenił, że b. szefowa rządu nie podejmowała tych decyzji w złej wierze, ani z przekonaniem, że robi coś złego. "Uważała, chyba słusznie, że jako szefowa (...) ma prawo do tego, aby ich oceniać (ministrów - PAP) i jeśli dobrze ich ocenia - nagradzać" - stwierdził.

"Ten punkt widzenia nie został przyjęty przez Polaków, a my Polaków słuchamy. Wsłuchaliśmy się w to, co Polacy mówią, odbywamy cały czas rozmowy, te głosy do nas docierają i stąd takie decyzje zostały podjęte" - oświadczył.

Sasin pytany dlaczego na decyzję ws. nagród trzeba było czekać tak długo mimo, że wiadomo było, iż ta sprawa zdenerwuje Polaków, odparł: "Nikt nie jest doskonały, i nikt nie przewiduje do końca konsekwencji".

W grudniu ubiegłego roku w odpowiedzi na interpelację PO ws. nagród przyznanych członkom Rady Ministrów wiceszef kancelarii premiera Paweł Szrot przedstawił tabelę z łącznymi kwotami nagród brutto dla poszczególnych ministrów w 2017 r. Według tabeli nagrody otrzymało 21 konstytucyjnych ministrów - od 65 tys. zł do ponad 80 tys. zł rocznie; 12 ministrów w KPRM od blisko 37 tys. do prawie 60 tys. zł rocznie oraz ówczesna premier Beata Szydło (65 100 zł).

Informacja o przyznanych nagrodach wywołała oburzenie opozycji, która wielokrotnie apelowała do rządzących o ich zwrot. Politycy PO w kilku miastach zorganizowali też "konwój wstydu" - kolumnę aut, które ciągnęły na przyczepach plakaty z wizerunkami polityków PiS i kwotami przyznanych im nagród.

Na początku marca premier Mateusz Morawiecki zapowiedział likwidację wszelkich nagród, premii dla ministrów i wiceministrów. Zapowiedział również, że w ciągu najbliższych 2-3 miesięcy chce zredukować liczbę ministrów i wiceministrów o 20-25 proc., a także przejście podsekretarzy stanu do grupy urzędników służby cywilnej. Dotychczas Morawiecki przyjął dymisję 21 wiceministrów.

W marcu decyzji o przyznaniu nagród w Sejmie broniła b. premier Beata Szydło. Powiedziała wówczas, że "ministrowie, wiceministrowie w rządzie PiS, otrzymywali nagrody za ciężką uczciwą pracę". "I te pieniądze się im po prostu należały" - zaznaczyła. Mówiła, że "to były nagrody oficjalne, które zostały przyznane w ramach budżetu uchwalonego w tej Izbie, a nie zegarki od kolegów-biznesmenów".