Akta dotyczące pokrzywdzonych w aferze Amber Gold zawierają 15 tys. 56 tomów, a akta podstawowe śledztwa to 540 tomów - podała zastępca Prokuratora Okręgowego w Łodzi Izabela Janeczek opisując duże zaangażowanie prokuratury i ABW przy przygotowaniu aktu oskarżenia w tej sprawie.

Podczas pięciogodzinnego przesłuchania we wtorek przed sejmową komisją ds. Amber Gold Janeczek poruszyła prawie wszystkie wątki śledztwa, które zna najlepiej, jako koordynator sprawy po przejęciu jej przez łódzką Prokuraturę Okręgową w 2012 r.

Janeczek w swoim spontanicznym oświadczeniu, ale też kilka razy podczas przesłuchania na pytania posłów podkreślała, że nie ma żadnych dowodów, które wskazywałyby, że za działalnością Marcina P. - we współpracy z żoną - stały inne osoby - by działalność spółki poza Marcinem P. była przez kogo innego kreowana czy sterowana. Świadek dodała, że "koncepcja śledztwa była otwarta" również na inną możliwość.

Zeznała, że w chwili rozpoczęcia działalności Amber Gold w październiku 2009 r. stan konta spółki był zerowy. Marcin P. i jego żona Katarzyna P. nie mieli żadnego kapitału - o co pytał wiceprzewodniczący komisji Jarosław Krajewski (PiS) w kontekście ewentualnej pomocy z zewnątrz w stworzeniu oszukańczej firmy.

"Nie posiadali środków. Stan konta w momencie, kiedy rozpoczęli działalność gospodarczą, a dla nas był to moment, kiedy została przyjęta pierwsza wpłata na lokatę w metale szlachetne, czyli 19 października 2009 r., to stan ten był zerowy" - odpowiedziała świadek.

"Państwo P. nie mieli żadnego kapitału. Państwo P. pozyskali ten kapitał na podstawie pieniędzy, które zostały wpłacone następnie przez pokrzywdzonych. Spółka, jak ustaliliśmy, nigdy nie korzystała z żadnego rodzaju dotacji, subwencji, kredytów, pożyczek. Pożyczek udzielała samodzielnie, ale ze środków, które były wpłacane przez klientów spółki" - powiedziała prok. Janeczek.

Przypomniała, że podczas jednego z posiedzeń w trakcie śledztwa do CBA przekazano listę osób wpłacających, dla weryfikacji oświadczeń majątkowych osób wpłacających pieniądze. Przypomniała, że były co najmniej 24 wpłaty na milion złotych, przy czym jedna z osób wpłaciła 4 mln zł - ale w czterech pulach po 1 mln zł, bo tylko tyle można było oficjalnie wpłacić do Amber Gold.

Podkreślała, że do działalności spółki nie należy przykładać normalnej, rozsądnej i biznesowej miary, ponieważ od początku była pomyślana jako oszustwo. "Celem było oszukanie klientów spółki Amber Gold. Te pieniądze były wydatkowane na różne rzeczy - na reklamy, na bieżącą działaność, na zakup samochodów, nieruchomości, na lotnictwo. My nie znaleźliśmy jednak - przynajmniej tak to oceniliśmy - okoliczności wskazujących na to, żeby istniało domniemanie popełnienia przestępstawa w dalszym etapie dysponowania tymi pieniędzmi" - powiedziała prokurator dopytytwana przez przewodniczacą komisji.

Nie były sprawdzane w ramach tego śledztwa osoby wpłacające, bo trzeba byłoby odwrócić logikę śledztwa i badać każdego z wpłacających - obecnie są to osoby pokrzywdzone przez Amber Gold - tłumaczyła. Prokuratura nie miała nawet domniemania - nie mówiąc już o dowodach, że któreś z tych wpłat mogą pochodzić z przestępstwa - zaznaczyła prokurator Janeczek.

"Czy łódzka prokuratura ustaliła, z czyjej inicjatywy i jaki był cel, że Marcin P. przelewał środki klientów Amber Gold na darowizny dla zoo w Gdańsku lub na produkcję filmu fabularnego o Lechu Wałęsie, czyli wydatki odpowiednio 3 mln zł na realizację filmu i 1,62 mln zł na domki dla gibonów i wybieg dla lwów" - pytał Krajewski.

Janeczek odpowiedziała, że świadkowie wskazywali, iż "Marcin P. samodzielnie wyraził inicjatywę przekazania tych pieniędzy". "Jak sobie przypominam, z gdańskim zoo było tak, że państwo P. sami się zgłosili, żeby finansować te klatki dla gibonów (...). Myślę, że dla P. wszelkiego rodzaju kwestie, które pozytywnie wpłyną na wizerunek - zwłaszcza tak działającej firmy - były niezwykle istotne" - dodała.

"Oprócz Katarzyny i Marcina P. nikt więcej nie dostał zarzutów, bo taki był materiał dowodowy" - powiedziała. Odnosząc się do faktu, iż w październiku zeszłego roku zarzuty pomocy w "praniu brudnych pieniędzy" usłyszała teściowa Marcina P. - Danuta J.- P. - prok. Janeczek zaznaczyła, iż kwestia wcześniejszego postawienia zarzutów tej osobie była rozważana. Rozmawialiśmy wspólnie w gronie prokuratorów; uznaliśmy, że materiał dowodowy nie daje możliwości, żeby przyjąć, iż popełniła przestępstwo prania pieniędzy - mówiła o etapie śledztwa z lat 2012-13.

Poinformowała, że Marcin P. jeden raz wskazał, iż w jednym z wątków mógłby zostać tzw. małym świadkiem koronnym. Nigdy później nie powrócił do tej deklaracji, nie podtrzymał tego, a podczas przesłuchań można powiedzieć, że nie współpracował ze śledczymi, konsekwentnie odmawiał wyjaśnień - mówiła przed komisją śledczą.

Powiedziała, że sama pierwszy raz przesłuchiwała go 30 października 2012 r. Po wstępnej wypowiedzi zapytała go, czy będzie odpowiadał na pytania, co potwierdził; zapytała o wstępny etap powstawania spółki i sposoby zbierania pieniędzy na jej rozruch. "I to było jedyne pytanie, na które odpowiedział. Na każde kolejne opowiadał, że nie będzie udzielał żadnych odpowiedzi, ani udzielał jakichkolwiek wyjaśnień w sprawie funkcjonowania spółki Amber Gold" - powiedziała.

Janeczek podkreślała, że po przejęciu sprawy przez łódzką prokuraturę z prokuratury w Gdańsku napłynęło 40 tomów akt, ale później liczba gromadzonych dokumentów zaczęła szybko rosnąć. Od 10 października 2012 r. była referentem tego śledztwa, do sprawy z prokuratury łódzkiej przydzielono jeszcze dwóch referentów i na dwa miesiące dwoje prokuratorów z Gdańska.

Mówiła, że oprócz ABW do akt mieli dostęp prowadzący postępowanie, nadzorujący je prokuratorzy apelacyjni, sądy, które wydawały decyzje o przedłużaniu aresztu wobec podejrzanych, czy inspektorzy kontroli skarbowej. ABW miała też przekazane to śledztwo do prowadzenia, mieli dostęp do wszystkich materiałów śledztwa i możliwość prowadzenia swoich czynności.

Zaznaczyła, że dlatego jest zaskoczona i zdumiona zeznaniami funkcjonariuszy ABW przed komisją, że w jakiś sposób zostali odsunięci od tego śledztwa po przeniesieniu go do Łodzi. "Mam zupełnie inne spojrzenie. Bardzo chwaliłam współpracę z delegaturą ABW w Gdańsku. Przede wszystkim chwaliłam prowadzącego postępowanie, za tempo, w jakim wykonywał czynności, za profesjonalizm, za zaangażowanie, inteligencję, bardzo wysoki poziom wykonywanych czynności w ogóle" - mówiła.

Przypomniała, że na zakończenie śledztwa w czerwcu 2015 r. wniosła o nagrody dla pracujących przy śledztwie agentów gdańskiej delegatury ABW.

Zaznaczyła, że raz nie wydała zgody na przesłuchanie podejrzanego samodzielnie przez oficerów ABW, pytana o to przez prowadzącego sprawę ze strony Agencji. Przypomniała, iż to do jej obowiązków należała koordynacja postępowania i dokonywanie węzłowych czynności w tej sprawie, m.in. sygnowanie postanowienia w tej sprawie, stawianie zarzutów, a co za tym idzie przesłuchiwanie podejrzanego. Zresztą zgodnie z przepisami, wszystkie czynności w śledztwie powinien wykonywać prokurator - dodała.

Prokurator podkreślała, że jednym z kreowanych zarzutów była długotrwałość i zasięg śledztwa - przesłuchanie wszystkich pokrzywdzonych. To było niezbędne dla tego śledztwa i całej sprawy; nawet podstawowe - zaznaczyła Janeczek. "Teraz sąd zaliczył ten materiał z zeznań świadków, do których dotarliśmy, przesłuchuje jedynie te osoby, które były za granicą i których my nie mogliśmy przesłuchać" - mówiła.

Podała, że według niej przy sprawie już na etapie śledztwa ze strony ABW pracowało 21 osób, z czego 5 osób prowadzących sprawę. "Na koniec śledztwa w sprawie pracowały 24 osoby, m.in. 9 prokuratorów, siedmiu stałych pracowników sekretariatu, czterech asystentów, cztery osoby wspierające nas logistycznie" - podała.

Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) wskazała, iż w swoich zeznaniach P. twierdził, że "sugerowano mu, jak ma płacić i gdzie ma płacić, żeby uzyskać przychylność urzędników gdańskich (...) a po przelaniu tych pieniędzy zaczęli się wypowiadać o nim pozytywnie".

"Trzeba pamiętać, że wyjaśnienia, które w prokuraturze składał P. i materiały, które były wyłączone na podstawie tych wyjaśnień, zawsze kończyły się umorzeniem postępowania" - odpowiedziała prok. Janeczek.

Dopytywana o to, dlaczego nie przesłuchano w tej sprawie Michała Tuska, zatrudnionego w firmie OLT syna b. premiera, przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, podkreśliła, że nie było takiego uzasadnienia procesowego. Jedynie w jednym z wydzielonych śledztw prokuratorzy rozważali takie przesłuchanie, lecz do tego nie doszło, bo "nie mieliśmy powiązania Michała Tuska ze sprawą".

Wcześniej we wtorek komisja przesłuchała gdańską prokurator, która pracowała przez 1,5 miesiąca przy sprawie Amber Gold, jako oddelegowana do śledztwa w Prokuraturze Okręgowej w Gdańsku, z prokuratury rejonowej w Sopocie. Prok. Ewa Daliga pracuje obecnie w gdańskiej Prokuraturze Regionalnej, a swoją rolę w śledztwie ws. Amber Gold określiła jako marginalną i techniczną.

Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Wrzeszcz zajmowała się sprawą Amber Gold od końca 2009 r. po tym, gdy KNF złożyła zawiadomienie, że firma ta prowadzi działalność bankową bez zezwolenia. Na początku 2010 r. odmówiła ona wszczęcia śledztwa. Po uwzględnieniu przez sąd zażalenia KNF, w maju 2010 r. wszczęte zostało dochodzenie, które w sierpniu zostało umorzone. Również na postanowienie o umorzeniu KNF złożyła zażalenie, a sąd je uwzględnił w grudniu 2010 r.

Po zwrocie sprawy do prokuratury Gdańsk-Wrzeszcz zarejestrowano ją, zlecając Komendzie Miejskiej Policji w Gdańsku wykonanie szczegółowo określonych czynności procesowych. W lutym 2011 r. zapadła decyzja o zasięgnięciu opinii biegłego rewidenta. W związku z przedłużaniem się opracowania tej opinii - w maju 2011 r. prokurator referent zawiesiła postępowanie w sprawie.

Ostatecznie w czerwcu 2012 r. postępowanie ws. Amber Gold zostało przejęte przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku. Ta prokuratura postawiła w sierpniu 2012 r. Marcinowi P. pierwszy zarzut.

Jesienią 2012 r. śledztwo przeniesiono do Prokuratury Okręgowej w Łodzi, która w czerwcu 2015 r. sporządziła akt oskarżenia ws. Amber Gold. Według łódzkich śledczych, Marcin P. i jego żona oszukali w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej w sumie niemal 19 tys. klientów spółki, doprowadzając ich do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł. Marcin P. został oskarżony o cztery przestępstwa, a Katarzyna P. o 10. Grożą im kary do 15 lat więzienia. Proces Marcina P. i jego żony trwa przed gdańskim Sądem Okręgowym.

Amber Gold powstała na początku 2009 r. i miała inwestować w złoto i inne kruszce. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji. W połowie 2011 r. spółka przejęła większościowe udziały w liniach lotniczych Jet Air, następnie w niemieckich OLT Germany, a pod koniec 2011 r. w liniach Yes Airways. Powstała wtedy marka OLT Express.

Linie OLT Express upadłość ogłosiły pod koniec lipca 2012 r. Z kolei Amber Gold ogłosiła likwidację 13 sierpnia 2012 r., a tysiącom swoich klientów nie wypłaciła powierzonych jej pieniędzy i odsetek od nich. Według ustaleń, w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej firma oszukała w sumie niemal 19 tys. swoich klientów, doprowadzając do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł.

W środę przed komisją stawić się ma funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, oznaczony jako świadek nr 10, który zostanie przesłuchany najpierw z ukrytym wizerunkiem i zniekształconym głosem, a potem na posiedzeniu w trybie niejawnym, na sali posiedzeń zwykle wykorzystywanej przez sejmową komisję ds. służb specjalnych.