Polityczne spory już od dawna dzielą rodziny, niszczą wieloletnie przyjaźnie. Co musiałoby się stać, aby Polak do Polaka znów mógł powiedzieć „bracie”?
Kiedy decydowały się losy reformy sądownictwa, ludzie wychodzili demonstrować swój sprzeciw, politycy nie szczędzili sobie ostrych, brutalnych słów, a emocje rozpalały internetowe dyskusje. „Zdradzieckie mordy”, grożenie maczetą posłowi, szarpaniny w Sejmie. Polityczna temperatura sięgnęła granicy wrzenia. Nic dziwnego – dzieją się rzeczy ważne, fundamentalne dla kraju i dla nas wszystkich, którzy w nim żyją. Tyle tylko, że chyba już nie potrafimy razem ze sobą żyć.
Do napisania tego tekstu skłonił mnie wpis jednego z moich znajomych na Facebooku. Kolega, którego cenię za wiedzę i miłe obejście, na czerwonej apli wrzucił: „Zwolenników PiS bardzo proszę o to, by się ze mną elegancko pożegnali na fb!”. I zaraz potem pojawiły się nazwiska „podejrzanych” – „X, Y, Z – proszę, żebyście się określili”. Prośby o wypicie szklanki zimnej wody nic nie dały, komentujący nakręcali się nawzajem. „Nie znam zwolennika pisu, który nie byłby idiotą. (...) Nie ma normalnego i kulturalnego zwolennika pisu”. Posypały się obelgi i bany. Znacie to?
Ale to nie jest jazda w jedną stronę. Na moim wallu także pojawiły się bulwersujące wpisy: „Środowisko Narodowe Polaków Polskich nie jest tożsame ze środowiskami narodowymi Żydów polskich, Niemców polskich, Rosjan/Ukraińców polskich, Komuchów antypolonitów polskich, narodowców najeźdźczych i kolaborujących narodów rozsianych po wszystkich partiach politycznych jako POP – Pełniący Obowiązki Polaków...”.
Tato, czy nienawidzisz Polski?
PiS-dziory, POpaprańcy, komuchy, lewacy, kolaboranci, oszołomy... Walimy słowami jak pałkami. Brutalizację języka w sieci i przestrzeni publicznej dokładnie już opisano, w zasadzie już się do niej przyzwyczailiśmy. Gorzej, że ten jad z sieciowych komentarzy wlewa się do naszych domów.
Przemek, przedsiębiorca ze Świętokrzyskiego, opowiada, jak jego ośmioletnia córka wróciła od dziadków cała rozdygotana i we łzach. „Tato, dlaczego ty nienawidzisz Polski?” – krzyknęła. – Dlaczego głosowałeś na PiS?”. Przemek zdębiał. Zaczął uspokajać rozhisteryzowane dziecko. A potem wyciągnął z małej, co się stało. Ojciec Przemka jak zwykle oglądał TVN24 i głośno komentował. Kiedy zaczął tyradę o kretynie Dudzie, dziewczynka zauważyła, że jej rodzice na niego głosowali. Więc dziadek czuł się w obowiązku wyjaśnić jej, dlaczego zrobili wielki błąd, jaki PiS jest zły, jak psuje demokrację i rozwala Polskę.
– Przyszła i płakała, że głosowałem na Prawo i Sprawiedliwość. Pytała, kto ma rację. Nie mogła zrozumieć, że polityka nie jest tylko dobra lub zła. Polityka schodzi na każdy etap naszego życia, infekując nawet najmłodszych – zasępia się mężczyzna. Rozmawiał z ojcem, ten obiecał, że powstrzyma się od politycznego uświadamiania ośmiolatki, ale nie wiadomo, czy wytrzyma.
Jeszcze niedawno Przemkowi, lecz również innym moim rozmówcom, wydawało się, że panują nad sytuacją. Wiadomo, że w każdej rodzinie są ludzie o różnych poglądach, tak samo wśród znajomych, ale nie przeszkadzało to we wspólnym grillowaniu, a jeśli dyskusja robiła się zbyt gorąca, po prostu zmieniali temat. Teraz tak starają się dobierać gości, żeby zapewnić równowagę ideologiczną przy stole. Ale często po prostu przestają się spotykać.
Andrzej, menedżer wysokiego szczebla w jednej ze spółek Skarbu Państwa, mówi, że odkąd dostał tę robotę, dla wielu znajomych, z którymi przyjaźnił się jeszcze od czasów ogólniaka, stał się gorzej niż trędowaty. Umilkł telefon, przestali zapraszać go do siebie na urodziny. – Jeden z kolegów rzucił mi w oczy, że nie chce mnie już znać – mówi z bólem w głosie. Przyznaje, że jego serce bije po prawej stronie, nigdy tego nie ukrywał i do niedawna nikomu to nie przeszkadzało. Wziął tę pracę nie dla pieniędzy i kariery – wcześniej był szychą w sektorze prywatnym i lepiej zarabiał. Chciał zrobić coś dobrego dla kraju, ale okazało się, że robiąc to pod flagą PiS, dopuszcza się zdrady. Więc trzeba go wygumować z listy znajomych. Co tam wygumować, wydrapać żyletką.
Ten podział jest także widoczny w relacjach zawodowych i korporacyjnych. Na facebookowej stronie adwokatury polskiej pojawił się wpis nawołujący do postawienia przed sądem dyscyplinarnym i w rezultacie usunięcia z zawodu tych posłów-prawników, którzy głosowali za przyjęciem ustawy o Sądzie Najwyższym. Spotkał się z dużym aplauzem. „W wolnej Polsce... za 2 lata miejmy nadzieję... cały skład osobowy tej listy hańby powinien wylecieć na zbity pysk z zawodu!” – komentował jeden z mecenasów. Ale, jak mówi DGP adwokat z południa Polski, to był tylko wstęp. – Zaczęły się nawoływania do ostracyzmu i wykluczania ze środowiska osób sympatyzujących z PiS. Bo zdaniem niektórych kolegów już samo posiadanie prawicowych poglądów jest nieetyczne i nielicujące z godnością zawodu – mówi z goryczą. Jemu koleżeństwo zrobiło sprawę dyscyplinarną za wpisy, jakie zamieszczał na swoim blogu. Zarzutów jest ponad czterdzieści, wśród nich – nazwanie Wojciecha Jaruzelskiego zbrodniarzem oraz zacytowanie (z wykropkowaniem) złotej myśli, w której pojawia się zwrot „kamieni kupa”. Wyrok ma zapaść we wrześniu.
– W gronie moich znajomych od dawna nie ma świrów z PiS – wzrusza ramionami Dariusz ze Śląska. Posprzątał. Tłumaczy, że jego otoczenie to wykształceni ludzie, na poziomie, nie to, co tamci. Plebs – bo jest przekonany, że „tamci” są gorsi. Głupsi. Mają złe intencje.
Podobne przekonanie panuje często po drugiej stronie – prawacy są zdania, że „tamci” to w przeważającej mierze sprzedawczyki, zdrajcy Polski, złodzieje. I właśnie na tym poziomie przebiega „debata publiczna”, politycy ze wszystkich ugrupowań podbijają ten bębenek. A ludzie tańczą tak, jak im grają. Przestali wierzyć w dobrą wolę i szczere intencje oponentów ideologicznych. W to, że każdy z obozów chciałby lepiej ułożyć sprawy w państwie, tylko ma na to nieco inny pomysł. Można oczywiście dyskutować, jaki sposób redystrybucji podatków jest skuteczniejszy albo czy trójpodział władzy faktycznie oznacza brak zewnętrznej kontroli nad jedną z nich, ale w świecie elektronicznych mediów, nadpodaży bodźców, walce o uwagę i poparcie elektoratu zostało uznane to za nieskuteczne. Lepiej więc postępować w myśl recepty dziel i rządź. Wygeneruj konflikt, pobudź emocje. A że – jak zauważa psycholog Jacek Santorski – mózg ludzki w stresie jest bardziej skłonny operować stereotypami niż zdobywać się na samodzielne myślenie, ludzie chętnie się tych stereotypów łapią – pozwalają im one porządkować i tłumaczyć świat.
Andrzej: Prościej więc założyć, że Jarkacz chce być dyktatorem i wyprowadzić nas z Unii. Albo że Tusk marzy tylko o tym, żeby wkroczyć do Polski na czele wojsk niemieckich, by móc dalej kraść. Tyle że kiedy osiągniemy ten poziom, nie ma już mowy o dyskursie i szukaniu porozumienia. Zaczyna się – jak to określa Andrzej – bolszewia. Pragnienie, aby wyeliminować przeciwnika. Zamknąć w lochu albo zgładzić. Niech zniknie.
Czy faktycznie jesteśmy już w tym punkcie? Moi rozmówcy są zaniepokojeni – nic nie wskazuje, żeby mogło być lepiej. Wiele, że będzie gorzej.
Trauma transformacji
Nie wyeliminujemy z życia polityki, a polityka oznacza konflikt i podział. Świat stał się coraz bardziej racjonalny: z punktu widzenia ekonomicznego na przykład wiadomo, co trzeba robić, aby osiągnąć wzrost. Można używać różnych narzędzi, ale generalnie trudno być tu bardzo kreatywnym. – Różnice w programach ekonomicznych republikanów i demokratów w USA nie są, wbrew pozorom, wielkie – mówi Andrzej. A skoro nie możemy się wyróżnić w tej materii, bierzemy na tapetę kwestie światopoglądowe. Uchodźcy, aborcja, małżeństwa jednopłciowe – w ten sposób wykuwa się wspólnotę poglądów. Sprawia, że wyborcy są jak kibice, gotowi bić się za swoją drużynę, nawet jeśli jej zawodnicy nie strzelają bramek i faulują, przegrywają mecze – nic się nie stało, chłopaki, nic się nie stało. A kiedy pojawią się tematy trudne, zawsze można sprowadzić je do memów, haseł, cytatów wyjętych z kontekstu. Zawsze w ten sposób robiło się politykę, ale dziś wszystko jest szybciej i bardziej, mocniej.
W swoich podziałach i plemiennych walkach nie jesteśmy wyjątkowi, to stan powszechny i niezmienny od stuleci. Ważne jest to, żebyśmy nie zorientowali się nagle, że bierzemy przykład z Hutu i Tutsi. – Scenariusz optymistyczny jest jednak coraz mniej realny – prognozuje prof. Janusz Czapiński. Coraz więcej źródeł złych emocji, coraz więcej podziałów. Jeszcze niedawno linia demarkacyjna dzieliła PO i PiS. Teraz widać, jak w każdym z tych ugrupowań wyłaniają się przynajmniej po dwa odłamy – radykałów i umiarkowanych. Ale przecież to nie cała scena polityczna – Kukiz'15, Nowoczesna, o mniej znaczących nie wspominając.
Konflikty nie znikną. Więc co dalej? Profesor Czapiński zauważa, że demokracja w Wielkiej Brytanii rodziła się od XVI w., a podczas tego procesu zdarzały się wojny domowe, spiski, ścinanie królowych. Francja miała swoją rewolucję, Niemcy Hitlera. – My dopiero jemy przystawkę, nawet nie jesteśmy jeszcze przy zupie – mówi Czapiński i dodaje, że jeszcze wiele się wydarzy, zanim staniemy się naprawdę demokratycznym krajem, w którym ludzie chcą i potrafią ze sobą dogadać.
Niemal 30 lat temu, kiedy żegnaliśmy komunę, większości ludzi się wydawało, że to jest właśnie ten moment przełomu, po którym, zwłaszcza w kwestii dogadywania się Polaków, może być tylko lepiej. Czas pokazał, jak naiwne i życzeniowe było to myślenie. Jacek Santorski właśnie w tym, co się działo po 1989 r., upatruje głębokości dzisiejszych podziałów i kłopotu z ich niwelacją. To trauma transformacji, której wagę nieliczni dziś tylko doceniają. Wcześniej było prosto: my – społeczeństwo, i oni – komuchy. Potem żadnego okupanta, tylko swoi. Ale zaraz nastąpiła reforma Balcerowicza i nowy podział ludzi: na beneficjentów transformacji i wykluczonych. Nawet jeśli ci ostatni byli przed chwilą kolegami z sąsiedniego strajkowego styropianu, nagle okazało się, że nie bardzo jest dla nich miejsce. Likwidowano kopalnie, PGR-y, stocznie, tłumacząc to koniecznością dziejową. A ludzi wypychanych na margines obrażano i wyszydzano. Nie radzą sobie, więc nie pasują, homo sovieticus z wyuczoną bezradnością, ropiejący spadek po słusznie minionym ustroju. A to były miliony ludzi, jakaś połowa obywateli, których skrzywdzili swoi. I nikt ich za to nawet nigdy nie przeprosił. To jest, zdaniem Jacka Santorskiego, prawdziwy podział.
Samoobrona Andrzeja Leppera była formą anarchistycznej reakcji na tę potransformacyjną traumę aż do tragicznej śmierci jej lidera. Podczas ośmiu lat rządów Platformy Obywatelskiej dla tych wykluczonych, noszących w sobie poczucie krzywdy ludzi, nie było żadnej nadziei. Nikt im nie mówił, jaka ma być w przyszłości Polska, jakie ich w niej miejsce, nie roztaczał wizji. Liczyła się ciepła woda w kranie, a jeśli ktoś miał wizję, był wysyłany do lekarza. Więc podczas następnego rozdania część z nich pozostała bierna, ale reszta postawiła na PiS, który dobrze zdiagnozował ich lęki i potrzeby, albo na antyestabliszmentowego Kukiza. Zebrali głosy, wzięli mandaty, zdobyli władzę. I z niej korzystają, układając państwo tak, jak chcieli, nie bardzo przejmując się pozorami. Ku przerażeniu tej drugiej części, która przyzwyczaiła się, że to „ich chłopcy i dziewczyny” są po stronie zwycięzców.
Liczy się godność
Choć działanie sądów, począwszy od 1989 r., negatywnie ocenia niemal 38 proc. Polaków (ostatnie badania przeprowadzone dla DGP na panelu badawczym Ariadna), to niemal połowie ankietowanych nie podoba się sposób, w jaki PiS chce to naprawić. A ponad 60 proc. jest zdania, że narusza to trójpodział władzy. Wprawdzie większość nie ma najprawdopodobniej pojęcia, na czym on polega, ale śledzili w telewizji, jak sprawnie i brutalnie pracuje maszyna do głosowania, jak lekceważone są uwagi i poprawki innych, więc poczuli się zaniepokojeni. I zniesmaczeni. Są wartości – a niezawisłość sądów, nawet jeśli w praktyce nie do końca się sprawdza, do nich należy – które trzeba traktować ze szczególnym szacunkiem i wyczuciem.
Na drugi dzień po tym, jak prezydent Andrzej Duda zawetował dwie z sądowych ustaw, przyszedł do mnie do redakcji biznesmen, pan Artur, o którym pisałam w tekście „Do sądów miłość bez wzajemności” w ubiegłym roku. Jego perypetie sądowe – zła wola, podejrzane koneksje sędziów, także Sądu Najwyższego – powinny zmienić go w entuzjastę pisowskiej reformy. Jednak pan Artur z innymi palił świeczki przed Pałacem Prezydenckim. – Brzydzi mnie pomysł, żeby stosując odpowiedzialność zbiorową, wszystkich sędziów Sądu Najwyższego wysyłać na zieloną trawkę, łamiąc konstytucyjną zasadę ich nieusuwalności – zadeklarował. I pokazał kopię pisma, jakie złożył w sekretariacie SN: kolejną prośbę o podjęcie działań dyscyplinarnych wobec sędziego, dorabiającego w jednym z wydawnictw, którego właściciel, praktykujący prawnik, może w zamian liczyć ze swoimi skargami kasacyjnymi na przychylność. – Proszę o to od 2012 r., ale sprawa jest zamiatana pod dywan. Może po tej lekcji demokracji ulicznej sędziowie coś zrozumieli – mówi z nadzieją pan Artur. Ta lekcja brzmi: sędziowie, jesteście dzięki ludziom i dla ludzi. Liczą się nie tylko paragrafy, lecz także sprawiedliwość. I zwyczajna ludzka przyzwoitość, której często brakowało. Warto o tym pamiętać, nie tylko z tego powodu, że wprowadzenie elementu kontroli nad sądami – pewnie w mniej bulwersujący, niż to chciano uczynić, sposób – jest tylko kwestią czasu.
Jeśli nie rząd PiS, to tę kontrolę wprowadzi następna ekipa, która przejmie władzę. Bo dziś już wiadomo, jak bardzo chcą tego ludzie. Politycy dostrzegli wreszcie siłę, z którą wcześniej się nie liczyli – młodych ludzi, milenialsów, którzy ruszyli się z domów i wyszli na ulice. Nikt im nie kazał, nie cenią polityków, polityką gardzą. – Oni nie mają żadnej opcji światopoglądowej, walczą o swoje interesy i swoją przyszłość – diagnozuje prof. Czapiński. Nie widzą tej przyszłości ani w PO, ani w PiS. Za to widzą zagrożenia: nie chcą żyć w represyjnym kraju, a szanse na łagodną emigrację w związku z brexitem znacznie zmalały. Wiedzą, że zostaną tu, więc zamierzają realizować swoje aspiracje. Pokazali, że potrafią się organizować, że niepotrzebni są im do tego politycy. I walczyć też potrafią. A następnym razem może nie pójść już tak gładko.
Okładka magazyn / Inne
Czy grozi nam wojna bratobójcza? Może jutro, raczej nie dzisiaj. Jest szansa, że przez te dni, które dzielą nas od kolejnej sesji Sejmu, opadną emocje. Ale ten scenariusz będzie całkiem realny, jeśli nie nauczymy się ze sobą rozmawiać. Z naciskiem, że dialog polega w dużej mierze na słuchaniu tego, co druga strona ma do powiedzenia. Wtedy jest szansa na to, że potrafimy się dogadać – choć nie znikną między nami różnice – w sprawach najważniejszych. Tak jak robi to nienawidząca się para po rozwodzie – jest w stanie porozumieć się co do najważniejszych kwestii dotyczących dzieci. To możliwe, jeśli przyjmiemy, że „tamtym” również zależy.
Jeden z moich facebookowych znajomych, 31-letni mężczyzna, po studiach, uprawiający aktualnie zawód taksówkarza, napisał mi wiadomość, której fragment tutaj wklejam. Ona najlepiej podsumowuje ten tekst. „Piszę po dłuższej nieobecności w tym miejscu, która nastąpiła po wpisie jednego z moich znajomych proszącego o usunięcie się ze znajomych, jeśli głosowało się na partię X. Poziom emocji, jakie ten wpis we mnie wywołał, sprowokował mnie do zniknięcia z FB na ponad pół roku. Dziś zobaczyłem nagranie z ostatnich dni, gdzie w studiu tv podczas trwania programu zaczęli masowo wychodzić nie tylko ludzie z widowni, lecz także zaproszeni goście. Ogląda się takie sytuacje z dużym zainteresowaniem, dużo większym niż kolejną »zwykłą« rozmowę, co nie zmienia faktu, że wolałbym, aby takich sytuacji po prostu nie było. Przypomina mi się wydarzenie z mojego domu, gdzie tuż przed kolejnymi wyborami tak bardzo pokłóciliśmy się, iż podjęta została decyzja o nieporuszaniu tematów politycznych, która trwa do dziś. Bo nie umiemy rozmawiać. A niby skąd mamy umieć? Po raz pierwszy usłyszałem brzmiąco dziecinnie zwrot: »Chcę powiedzieć kilka słów! My słuchamy, a Ty mów!« dopiero na studiach. Serio! Czy szkoła na etapie podstawówki nie powinna uczyć podstaw kulturalnego rozmawiania, zamiast kolejnej analizy typu »co poeta miał na myśli«. Jak mamy rozmawiać dziś o poważnych tematach, jeśli nie znamy podstaw, podkreślam PODSTAW, dyskusji. Więcej pożytku w wymiarze społecznym przyniosłyby zajęcia z zakresu wyrażania poglądów, niż »Pan Tadeusz«. Szacunek do drugiego człowieka. Nieprzerywanie. Podejście, że mogę się mylić i że to druga strona ma rację. Pamiętanie o tym, że każdy z nas jest inny i od każdego możemy się czegoś nauczyć. Dla wielu Polaków to czarna magia. Ja też nie umiem rozmawiać. Moje wielkie, wzmacniane latami poczucie wyjątkowości spowodowało, że nie trawię krytyki. I nie jestem w stanie pogodzić się z myślą, że mogę się mylić. I że to druga strona ma rację”.