Joachim Gauck przywrócił urzędowi prezydenta Niemiec autorytet mocno nadwyrężony przez poprzedników. Pochodzący z NRD pastor nie unikał konfliktów, a motywem przewodnim swojej prezydentury uczynił wolność. Po pierwszej kadencji odchodzi na własne życzenie.

Sobota jest ostatnim dniem urzędowania prezydenta Niemiec Joachima Gaucka. W piątek wieczorem, podczas uroczystego pożegnania w prezydenckiej rezydencji, pałacu Bellevue, orkiestra Bundeswehry zagra na jego prośbę niemiecką pieśń ludową z początku XIX wieku "Wolność, którą mam na myśli" oraz napisany przez Marcina Lutra utwór "Nasz Bóg jest naszą twierdzą".

Dobór melodii na uroczysty capstrzyk, którym Niemcy tradycyjnie żegnają swoich prezydentów i kanclerzy, nie jest przypadkowy. To właśnie wolność była motywem przewodnim prezydentury byłego wschodnioniemieckiego pastora i antykomunisty, który pierwszą połowę życia spędził w będącej komunistyczną dyktaturą NRD.

Zarówno politycy koalicji rządowej, łącznie z kanclerz Angelą Merkel, jak i opozycja próbowali namówić Gaucka na drugą kadencję, jednak 77-letni polityk odmówił ze względów zdrowotnych. "W Niemczech nie brak polityków, którzy są w stanie godnie mnie zastąpić" - mówił, nie bez kokieterii, wysoko oceniany zarówno przez partie rządzące CDU i SPD, jak i opozycję.

Od niedzieli najwyższy urząd w państwie będzie sprawował wybrany 12 lutego były minister spraw zagranicznych, socjaldemokrata Frank-Walter Steinmeier.

"Gauck należy do wymierającego gatunku europejskich polityków, których tożsamość kształtowała się pod wpływem wojny, dyktatur i świadomości, że cywilizowany naród łatwo może paść ofiarą moralnego spustoszenia" - czytamy w materiale opublikowanym z okazji pożegnania przez "Sueddeutsche Zeitung".

"Gauck nie posiadł tej wiedzy podczas studiów akademickich. We własnej rodzinie doświadczył krzywd i ucisku, a także bezprecedensowego braku współczucia wobec mordu na Żydach. Potem był świadkiem, jak miliony obywateli NRD udawały głuchych, by nie musieć sprzeciwić się systemowi, który strzelał do ludzi przekraczających granicę" - pisze autorka materiału Constanze von Bullion.

"Gauck nie unikał sporów z ludźmi, którzy na nic lepszego niż spór nie zasłużyli" - zauważa dziennikarka "SZ". Jego krytyczny stosunek do prezydenta Rosji Władimira Putina (Gauck odmówił udziału w olimpiadzie zimowej w Soczi) i prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana, któremu wytknął publicznie ograniczanie wolności mediów, był dla wielu obywateli moralnym drogowskazem.

Pastor z dawnej NRD nie krył podziwu dla Polaków i ich przywiązania do wolności. Nieprzypadkowo właśnie Polskę wybrał na pierwszy kraj, który odwiedził w marcu 2012 roku po objęciu urzędu. To był "wybór serca" - tłumaczył swoją decyzję po spotkaniu z Bronisławem Komorowskim. Chwalił Polskę jako "europejski kraj wolności" i ujawnił, że w jego mieszkaniu na honorowym miejscu wisi plakat "W samo południe" z czasów polskiej kampanii przed wyborami 4 czerwca 1989 roku.

Kontakty z Polską kontynuował także po zmianie władzy w Warszawie. Prezydenta RP Andrzeja Dudę gościł w Berlinie w sierpniu 2015 roku, trzy tygodnie po zaprzysiężeniu. Akcentów polskich nie brakowało także pod koniec jego kadencji - w listopadzie ubiegłego roku obaj prezydenci odwiedzili razem wielonarodowy korpus NATO w Szczecinie, a w grudniu świętowali w Berlinie zakończenie obchodów 25. rocznicy traktatu polsko-niemieckiego.

Gauck nie wahał się poruszać tematów uważanych przez Niemców od końca wojny za tabu. W lutym 2014 roku podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa prezydent wezwał rodaków, by odrzucili wygodną rolę "kibiców" i bardziej zaangażowali się, także militarnie, w rozwiązywanie konfliktów na świecie.

"Niemcy muszą być gotowe do większego udziału w zapewnianiu bezpieczeństwa, które przez dziesięciolecia gwarantowali im inni" - mówił prezydent, apelując, by Niemcy działały "wcześniej, bardziej zdecydowanie i bardziej konkretnie". Gauck krytykował tych obywateli, którzy wykorzystują poczucie winy za zbrodnie wojenne jako pretekst do "odwracania się od świata i zwykłego wygodnictwa". Dziś słowa prezydenta wydają się oczywiste, lecz trzy lata temu były szokiem dla wielu mieszkańców Niemiec.

W sporze o politykę migracyjną prezydent stanął po stronie Merkel, jednak w jednym z przemówień zastrzegł, że możliwości przyjmowania uchodźców, nawet w kraju tak silnym jak Niemcy, nie są nieograniczone. "Chcemy pomóc - nasze serce jest otwarte, ale nasze możliwości są ograniczone" - powiedział prezydent.

Przez całą kadencję Gauck konsekwentnie realizował swoistą politykę historyczną. Odwiedzał zapomniane lub w niedostateczny sposób upamiętnione miejsca niemieckich zbrodni: francuskie Oradour-sur-Glane, gdzie esesmani zastrzelili 642 osoby, grecką wioskę Lingiades, gdzie niemieccy żołnierze dokonali masakry na ludności cywilnej, czy też włoską miejscowość Sant'Anna di Stazzema spacyfikowaną przez SS w ramach walki z partyzantami. 1 września 2014 roku był obecny na Westerplatte.

Gauck objął stanowisko w trudnym momencie, po dwóch zaskakujących dymisjach, które poważnie nadwyrężyły prestiż urzędu prezydenta. Latem 2010 roku ze stanowiska nieoczekiwanie zrezygnował Horst Koehler, a w lutym 2012 roku do dymisji podał się jego następca Christian Wulff, po wdrożeniu śledztwa w związku z podejrzeniem o korupcję. W Niemczech pojawiły się głosy, że urząd prezydenta, którego istotą są funkcje reprezentacyjne, jest niepotrzebny i należałoby go zlikwidować.

Gauck szybko przywrócił urzędowi prezydenta dawny blask. Dziś nikt już nie kwestionuje zasadności jego istnienia, pomimo ograniczonych kompetencji, jakimi w porównaniu z prezydentami Francji czy Polski dysponuje głowa niemieckiego państwa.

Pytany przez dziennikarzy o plany na przyszłość Gauck odpowiada bez owijania w bawełnę: "Chcę odpocząć zarówno od polityki, jak i od dziennikarzy".