Wybór przewodniczącego Rady Europejskiej to nieformalny, nieuregulowany szczegółowo w unijnym prawie proces. Choć stanowisko to jest nowe, w UE są już zwyczaje, które wpływają na organizację wyborów "unijnego prezydenta".

O tym, jak wyłaniany jest szef Rady Europejskiej, mówi art. 15 traktatu lizbońskiego. Jest w nim zapisane, że szefowie państw i rządów krajów unijnych, czyli oficjalnie Rada Europejska, wybierają "swojego przewodniczącego większością kwalifikowaną na okres dwóch i pół roku". Jego mandat jest jednokrotnie odnawialny.

"W wielu sprawach, nie tylko w kwestii wyboru szefa RE, w ramach Unii tworzy się przepisy bardzo ogólne, pozostawiając w sferze uzgodnień ustnych wiele kwestii szczegółowych" - powiedział PAP profesor Piotr Wawrzyk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

Jak podkreślił, w momencie ustalania reguł odnoszących się do wyborów szefa Rady Europejskiej wydawało się, że "nie ma sensu zapisywać, kto ma zgłaszać kandydaturę, bo logicznym jest, iż mogą to robić członkowie Rady, czyli państwa UE".

Jego zdaniem przepisy te wymagają doprecyzowania, począwszy od zgłaszania kandydatur, skończywszy na ogłaszaniu wyników. "Przywódcy nie chcieli wyznaczać tych reguł, bo nie chcieli, by stanowisko szefa RE nabrało większej rangi" - uważa Wawrzyk.

Zdaniem analityczki z Centre for European Reform Agaty Gostyńskiej-Jakubowskiej, możliwe jest, że kiedyś dojdzie do zmiany regulacji zapisanych w traktacie lizbońskim, ale - jak zauważyła - nie ma obecnie klimatu politycznego w Europie do nowelizacji traktatów.

W ocenie ekspertki, ze względu na funkcję, którą pełni przewodniczący Rady Europejskiej, oraz to, że musi to być osoba ciesząca się szacunkiem liderów unijnych państw, trudno sobie wyobrazić transparentny, otwarty konkurs na to stanowisko. "Żaden liczący się polityk, tym bardziej żaden urzędujący premier, nie weźmie udziału w takim konkursie, nie mając pewności, że go wygra" - podkreśliła.

Dlatego UE wytworzyła zwyczaj, który sprowadza się do prowadzenia zakulisowych, nieformalnych rozmów dyplomatycznych i ustalania pomiędzy stolicami, kto ma zostać szefem Rady Europejskiej.

"W przypadku wyboru przewodniczącego Rady Europejskiej nie słyszymy o giełdzie nazwisk, chociażby z tego względu, że zazwyczaj tymi kandydatami są aktywni politycy, często liderzy bądź nawet premierzy. Wystawienie swojego nazwiska bez pewności sukcesu stanowi bardzo duże ryzyko polityczne. Zazwyczaj sondowanie ma miejsce w kuluarach, w bardzo dyplomatyczny i dyskretny sposób" - powiedziała analityczka Centre for European Reform.

Zarówno ona, jak i prof. Wawrzyk zgadzają się, że lepiej byłoby, gdyby szef Rady Europejskiej był wybierany w drodze konsensusu stolic. "Ponieważ przewodniczący ma za zadanie reprezentować wszystkich liderów państw członkowskich, którzy siadają z nim przy stole, to jego mandat jest o wiele silniejszy, gdy wie on, że ma poparcie wszystkich państw członkowskich" - zaznaczyła Gostyńska-Jakubowska.

Wawrzyk podkreślił, że wybór na stanowisko polityczne w UE jakiejś osoby przy sprzeciwie państwa, z którego ona pochodzi, byłby precedensem. "Może mieć on istotne znaczenie dla sposobu funkcjonowania Unii w przyszłości. Bo jeśli dziś tak się stanie, to nie będzie przeszkód, żeby np. w 2019 r. wybrać szefa KE, który będzie pochodził przykładowo z partii opozycyjnej w Niemczech, niepopieranego przez tamtejszy rząd" - powiedział politolog.

Gostyńska-Jakubowska zwraca uwagę z kolei na konsekwencje ewentualnej wymiany przewodniczącego RE w momencie, w jakim obecnie znajduje się "28". "Zmiana dobrze ocenianego przez inne państwa członkowskie przewodniczącego mogłaby dodatkowo skomplikować proces negocjacji dotyczących Brexitu. Nowy przewodniczący potrzebowałby bowiem trochę czasu, żeby się wdrożyć w procedury oraz zyskać zaufanie liderów, bez którego trudno byłoby mu wykonywać swoją funkcję" - podkreśliła.

Tak jak prawo unijne nie reguluje procesu wyłaniania kandydatów na szefa Rady Europejskiej, tak nie opisuje również wymogów, jakie powinni oni spełniać. Wawrzyk zwrócił uwagę, że od strony formalno-prawnej nie ma przeszkód, by przewodniczącym Rady Europejskiej był polityk, który nie był wcześniej premierem czy prezydentem.

"Żaden przepis traktatowy ani regulamin Rady tego nie zabrania. (...) Nie wiadomo natomiast, czy szefowie państw i rządów zgodzą się, aby ich pracami kierowała osoba, która prezydentem lub premierem wcześniej nie była" - zaznaczył Wawrzyk.

Poprzednik byłego premiera Polski na stanowisku szefa Rady Europejskiej Herman Van Rompuy był wcześniej szefem belgijskiego rządu.

W czwartek na unijnym szczycie przywódcy mają m.in. podjąć decyzję w sprawie nominacji na szefa Rady Europejskiej. Pełniący obecnie tę funkcję Donald Tusk zadeklarował, że gotów jest pozostać na stanowisku na drugą 2,5-roczną kadencję. Polski rząd zgłosił oficjalnie kandydaturę europosła Jacka Saryusz-Wolskiego. Według szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego do tej pory nie pojawili się inni oficjalni kandydaci. (PAP)