Batalia o przywrócenie naszym rodakom w Niemczech praw utraconych na mocy dekretu Göringa trwa od kilku dekad. Od lutego język polski będzie obecny w kolejnych 11 szkołach w Hesji. To mały krok w stronę zwiększenia praw dla Polaków za Odrą. Lekcje będą bezpłatne, a informacja o udziale dzieci w zajęciach będzie odnotowywana na świadectwie.
Status mniejszości, którego Polacy w Niemczech zostali pozbawieni w 1940 r., wiąże się m.in. z przekazywaniem niemieckich środków publicznych na działalność kulturalną czy naukę języka. Akcja polskich dyplomatów dowiodła, że można to uzyskać i bez tego statusu.
Dlaczego jednak od tylu lat Polsce nie udaje się przewalczyć przyznania Polakom w RFN praw mniejszości? – Przede wszystkim wynika to z charakteru ustrojowego państwa. W Niemczech za regulacje dotyczące wprowadzania możliwości nauki języka polskiego w szkołach odpowiadają kraje związkowe – tłumaczy dr hab. Krzysztof Malinowski, wicedyrektor Instytutu Zachodniego. – Tak więc z jednej strony jest to faktyczna bariera administracyjna, z drugiej zaś – wygodna wymówka dla rządu federalnego, by wiele w tej sprawie nie robić – dodaje.
Akcja w Hesji została zainicjowana przez naszą służbę konsularną. „Dzięki staraniom koordynatorów, wolontariuszy oraz rodziców akcja #PolskiwHesji po roku od inauguracji przyniosła pierwsze bardzo wymierne efekty” – czytamy na stronie konsulatu generalnego w Kolonii. Ten sukces pokazuje, że po latach bezowocnych rozmów na szczeblu rządowym polscy dyplomaci postanowili zmienić taktykę i działać dla praw Polonii w Niemczech na szczeblu landowym. Działania oddolne wydają się mieć większe szanse na sukces, ponieważ w krajach związkowych, gdzie Polacy faktycznie tworzą duże skupiska, władze lokalne powinny być bardziej czułe na ich postulaty, które mogą się przekładać na liczbę głosów wyborczych.
Jeśli chodzi o regulacje prawne, na podstawie Konwencji ramowej Rady Europy Berlin uznaje cztery mniejszości narodowe. Nie ma wśród nich Polaków. – W konwencji ramowej przyjęto rozwiązanie pragmatyczne. Państwa, które do niej przystępują, mogą wybierać z długiej listy ustanowionych standardów to, co im odpowiada, czyli nie wszystkie normy z konwencji są przejmowane do prawa narodowego – wyjaśniał rozgłośni Deutsche Welle prof. Stefan Troebst z Instytutu Badań Globalnych i Europejskich w Lipsku. – Państwo, które podpisało ten dokument, może dowolnie zdefiniować mniejszość narodową i składa w tej sprawie deklarację. Rząd w Berlinie oświadczył, że z jego punktu widzenia w Niemczech żyją tylko cztery mniejszości – dodawał.
Berlin, przystępując w maju 1995 r. do europejskiej Konwencji ramowej o ochronie mniejszości narodowych, zastrzegł, że za mniejszości narodowe będą uznawani Duńczycy, Fryzowie, Serbowie Łużyccy oraz Romowie i Sinti, traktowani jako jedna grupa etniczna. Dopisanie do tej listy Polaków będzie trudne. W 2014 r. MSW w Berlinie odrzuciło taki wniosek złożony przez Związek Polaków w Niemczech (ZPwN). Polskie władze de facto zaakceptowały ten stan rzeczy w podpisanym w 1991 r. traktacie o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z Niemcami.
W traktacie tym w art. 20 stoi z jednej strony o „mniejszości niemieckiej w RP”, a z drugiej o „osobach w RFN posiadających niemieckie obywatelstwo, które są polskiego pochodzenia albo przyznają się do języka, kultury lub tradycji polskiej”. Niezależnie od tej traktatowej nierównowagi Warszawa uchyliła wobec polskich Niemców (na równi z innymi mniejszościami) konieczność przekroczenia w skali kraju progu 5 proc. głosów, pozwalającego na wejście do Sejmu. Dzięki temu, w zależności od kadencji, Niemcy mieli w izbie niższej od jednego do siedmiu posłów.
Niemniej traktat gwarantował obu grupom etnicznym podobne prawa dotyczące m.in. swobodnego posługiwania się językiem ojczystym, zakładania własnych instytucji i ubiegania się o pomoc publiczną zgodnie z krajowym prawem. I – jak pisało w 1998 r. Biuro Studiów i Ekspertyz Kancelarii Sejmu – Polacy w Niemczech nigdy nie mieli problemu z rejestracją i działalnością swoich stowarzyszeń. A w rekordowych okresach było ich około 200. Warto więc rozważyć, na ile problem statusu jest poważnym utrudnieniem dla naszych rodaków mieszkających za Odrą, a na ile jest rozdmuchiwany przez podzielonych działaczy polonijnych.
W lipcu 2015 r., gdy Andrzej Duda szykował się do objęcia stanowiska prezydenta, zapytaliśmy Krzysztofa Szczerskiego, który wkrótce miał zostać jego ministrem ds. zagranicznych, o kwestię przywrócenia Polakom statusu mniejszości. – Państwo polskie ma obowiązek wykazywać w tym względzie konsekwencję i stanowczość. Sprawy się toczą i będziemy nasze stanowisko systematycznie przedstawiać – odpowiedział Szczerski. O tym, że temat mniejszości pojawia się w rozmowach z przedstawicielami Niemiec, mówił też szef dyplomacji Witold Waszczykowski. – U Niemców widać wolę poczynienia pewnych kroków dotyczących np. nauczania języka polskiego – donosi źródło w polskim rządzie.
Statystyki dotyczące liczebności polskiej diaspory w Niemczech różnią się w zależności od źródła. Z opublikowanego w grudniu 2016 r. przez MSW w Berlinie raportu na temat obcokrajowców w Niemczech wynika, że w 2015 r. nad Renem przebywało na stałe 741 tys. obywateli Polski, którzy stanowili największą po Turkach grupę mieszkańców z obcymi paszportami. Niemal połowa z nich mieszkała w Niemczech krócej niż 4 lata, a jedynie 21 tys. – dłużej niż 30 lat. Większość Polaków z paszportami z Orłem Białym to imigranci, a nie przedstawiciele mniejszości narodowej.
Co roku obywatelstwo RFN otrzymuje kilka tysięcy Polaków. Jednak liczbę Niemców z polskimi korzeniami znacznie trudniej ustalić. Także dlatego, że przodkowie niektórych z nich przybywali na tereny obecnej RFN jeszcze w XIX w. Przede wszystkim byli to migranci ekonomiczni z ziem pruskich przenoszący się za pracą do Zagłębia Ruhry. Nie wszyscy zachowali polską tożsamość. Niemieckie MSW podaje, że nad Renem mieszka 1,7 mln ludzi, którzy mają polskie obywatelstwo lub których przynajmniej jeden rodzic miał lub ma nasz paszport. A jeśli doliczyć do nich osoby z odleglejszymi korzeniami, liczba osób z nadwiślańską historią oscyluje wokół 2 mln. Polskie MSZ podaje liczbę 2–2,2 mln osób.
Przed II wojną światową nasze struktury mniejszościowe należały do najprężniejszych tego typu organizacji nad Renem. Założony w 1922 r. ZPwN zainicjował powstanie Związku Mniejszości Narodowych w Niemczech, w ramach którego współpracował z Duńczykami, Fryzami, Litwinami i Serbami Łużyckimi. Polacy mieli własne banki i deputowanych do pruskiego Landtagu. Sytuacja zmieniła się w lutym 1940 r., gdy władze III Rzeszy rozporządzeniem zlikwidowały wszystkie polskie organizacje, przejęły ich majątki i pod groźbą więzienia zakazały Polakom podobnej działalności. Dokument podpisał Hermann Göring.
Profesor Jan Sandorski w tekście opublikowanym na łamach „Ruchu Prawniczego, Ekonomicznego i Socjologicznego” szacuje, że w związku z decyzją niemieckich władz Polacy ponieśli straty rzędu 8,5 mln reichsmarek (albo 1,7 mln powojennych marek). Większość stanowiły aktywa polskich banków. Powojenne odszkodowania i refundacje – pisze Sandorski – tych strat nie pokryły. Władze w Berlinie uznały dekret Göringa za nieważny. Nie spowodowało to jednak przywrócenia status quo ante.