W przyszłym tygodniu z wizytą do Białego Domu uda się premier Izraela Binjamin Netanjahu. Głównym tematem rozmów będzie Strefa Gazy. Po tym, jak Donald Trump doprowadził do zakończenia tzw. wojny 12-dniowej między Izraelem a Iranem, prezydent USA chce wykorzystać okazję, by przerwać również trwające od ponad 20 miesięcy walki w palestyńskiej enklawie. – Najważniejszym punktem spotkania w Waszyngtonie będzie rozszerzenie porozumień abrahamowych, czyli normalizacja stosunków Izraela z kolejnymi państwami arabskimi, przede wszystkim z Arabią Saudyjską. Zawieszenie broni w Gazie ma stworzyć ku temu warunki – mówi źródło DGP w Tel Awiwie.

Palestyńczycy nie dostaną nic

Nasi rozmówcy – zarówno w Izraelu, jak i na Zachodzie – pozostają na razie sceptyczni co do tego planu. Przede wszystkim ze względu na kontrowersyjne założenia wstępnej propozycji uzgodnionej przez Trumpa i Netanjahu. Mogą one wzbudzić bowiem sprzeciw nie tylko wśród przedstawicieli Hamasu, lecz także przywódców państw regionu. Zgodnie z tą wizją zarządzanie Strefą Gazy miałoby zostać przekazane państwom arabskim – takim jak Egipt i Zjednoczone Emiraty Arabskie – a kierownictwo Hamasu zostałoby zmuszone do opuszczenia terytorium. „Wiele państw na świecie zgodzi się przyjąć znaczną liczbę mieszkańców Gazy, którzy zdecydują się na emigrację, a Stany Zjednoczone uznają ograniczoną implementację izraelskiej suwerenności w Judei i Samarii (żydowskie określenie Zachodniego Brzegu – red.)” – czytamy w dalszej części propozycji opublikowanej przez izraelski dziennik „Israel Hayom”.

Palestyńczykom zaoferowano jedynie mglistą deklarację, że Izrael będzie gotowy do przyszłego rozwiązania konfliktu palestyńskiego na podstawie koncepcji „dwóch państw”, pod warunkiem przeprowadzenia reform w Autonomii Palestyńskiej.

Irańska nieufność

Dlatego – jak słyszymy – szanse na rzeczywiste rozwiązanie konfliktu w Strefie Gazy są na razie równie nikłe, jak w przypadku Iranu. Choć przemoc na linii Tel Awiw–Teheran ustała, izraelsko-amerykańskie ataki jedynie pogłębiły nieufność Teheranu wobec Zachodu i mogą pociągnąć za sobą poważne konsekwencje. – Przed wojną w Iranie panowało przekonanie, że to głównie Izrael i USA dążą do obalenia reżimu, podczas gdy Europa jedynie oczekuje zmiany zachowania ze strony ajatollahów. Dziś Irańczycy uważają, że również Europa, a nawet całe NATO, chce doprowadzić do upadku władz w Teheranie – mówi nam dobrze poinformowane źródło w Iranie. – W kraju zapanował także konsensus, że Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) jest narzędziem Zachodu do szpiegowania, narzędziem do nakładania sankcji i wzmacniania presji – dodaje nasz rozmówca.

Jeden z europejskich dyplomatów mówi DGP, że nie wierzy, aby w obecnych warunkach możliwe było wznowienie współpracy z MAEA przez Teheran, a co za tym idzie – przywrócenie międzynarodowej kontroli nad irańskim programem nuklearnym. Szczególnie że władze tego kraju wysuwają coraz dalej posunięte groźby, jak możliwość wycofania się z Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT). – To, czy Irańczycy zdecydują się na taki ruch, zależy od Stanów Zjednoczonych. Jeśli USA zobowiążą się do przestrzegania międzynarodowych zasad i norm, będą respektować NPT oraz chronić prawa Iranu wynikające z tego traktatu – tak jak czynią to wobec innych sygnatariuszy – wówczas Iran pozostanie stroną NPT i nie będzie dążył do pozyskania broni jądrowej – przekonuje DGP Hossein Mousavian, który pracował jako negocjator nuklearny w zespole Hasana Ruhaniego w latach 2003–2005. – W takiej sytuacji Iran będzie kontynuował współpracę z MAEA, zachowując najwyższy poziom przejrzystości, by udowodnić pokojowy charakter swojego programu nuklearnego. Jeśli jednak Stany Zjednoczone nadal będą prowadzić wrogą politykę — obejmującą działania wojenne, zabójstwa, akty terrorystyczne i cyberataki — to dlaczego Iran nie miałby rozważyć możliwości pozyskania broni jądrowej? – tłumaczy irańską perspektywę. ©℗