Im bardziej Donald Trump wyciąga Rosję z międzynarodowej izolacji, zaś zachodnie mocarstwa usiłują się w tej sytuacji odnaleźć, tym bardziej nieobecna jest Polska. Kolejnym prokurowanym przez Waszyngton zwrotom akcji przywódcy III RP jedynie asystują niczym publiczność teatru. Wygląda więc na to, iż na scenę wejdą dopiero wtedy, gdy już zapadną decyzje w kluczowych kwestiach. Licząc na to, że w zamian wielcy zaoferują Warszawie gwarancje bezpieczeństwa. Niestety, czekanie rzadko należy do rzeczy przyjemnych. Odczuł to polski minister spraw zagranicznych sto lat temu w Locarno.

Szansa Stresemanna

Na ten dzień triumfu niemiecki minister spraw zagranicznych Gustav Stresemann ciężko pracował kilka lat. Aż wreszcie 14 grudnia 1925 r. podczas przemówienia w Reichstagu mógł ogłosić, iż Niemcy odzyskują rolę ważnego gracza w Europie. Inne mocarstwa znów uznały pokonanego wroga za równego sobie. Przy tej okazji mógł dać słuchaczom ogromną satysfakcję, opowiadając, jak w Locarno potraktowano przedstawicieli najbardziej znienawidzonych w Republice Weimarskiej państw – Czechosłowacji i Polski. – Panowie Beneš i Skrzyński musieli siedzieć w sąsiednim pokoju, dopóki ich nie wpuściliśmy. Była to sytuacja państw, które dotychczas sztucznie podkarmiano, bo były sługami innych, a porzucono je w momencie, gdy uznano za możliwe porozumieć się z Niemcami – ogłosił.

Stresemann w innych swoich wystąpieniach nie ukrywał, że jego głównym celem jest odzyskanie Gdańska wraz z Pomorzem oraz Górnego Śląska. W pierwszych latach po przegranej wojnie takim planom nie sprzyjał Paryż. Francja usiłowała wymusić na Berlinie przestrzeganie zapisów traktatu wersalskiego i wypłatę reparacji wojennych. Gdy groźby nie skutkowały, sięgano po siłę. W 1920 r. wojska francuskie wkroczyły do Frankfurtu nad Menem, rok później przejęły kontrolę m.in. nad Düsseldorfem oraz Duisburgiem. Wreszcie w styczniu 1923 r. Francja posłała dywizje, wsparte przez jednostki belgijskie, do Zagłębia Ruhry.

Okupacja najważniejszego regionu przemysłowego miała pomóc w wyegzekwowaniu zaległych reparacji. Ale choć w Berlinie upadały kolejne rządy, a w całym kraju szalał kryzys ekonomiczny, Niemcy stawili opór. Zagłębie Ruhry paraliżowały robotnicze protesty i strajki, brutalnie pacyfikowane przez Francuzów. Zaś Stresemann, najpierw jako kanclerz, a od października 1923 r. minister spraw zagranicznych, zabiegał o wsparcie Londynu i Waszyngtonu. Szermując tezą, że jeśli Francja doprowadzi Republikę Weimarską do bankructwa, wówczas ta utraci zdolność spłacania wszelkich reparacji.

Ten argument padł w krajach anglosaskich na podatny grunt. Pod kierownictwem amerykańskiego bankiera Charlesa Dawesa zespół ekspertów opracował plan dofinansowania i ustabilizowania niemieckiej gospodarki. Na międzynarodowej konferencji w Londynie w sierpniu 1924 r. zgodziły się go przyjąć rządy Wielkiej Brytanii i Francji. Tą drugą od dwóch miesięcy rządziła lewicowa koalicja na czele z premierem Édouardem Herriotem. „Po wyborach 1924 r., które doprowadziły do władzy «Kartel Lewicy», i po utworzeniu gabinetu Herriota, Francja próbowała zastosować wobec Niemiec inną taktykę” – pisze w monografii „Agresja niemiecka na Polskę” były ambasador Francji w Warszawie Leon Noël. „Za radą, a czasami pod naciskiem Londynu, zainicjowano politykę pojednania, zbliżenia i ustępstw, wyrażającą się kolejno w ewakuacji (wycofaniu wojsk – red.) z Ruhry (czerwiec 1925), ewakuacji strefy okupacyjnej Kolonii (styczeń 1926), a zwłaszcza w układach podpisanych 16 października 1925 r. w Locarno” – tłumaczy.

Polska w opałach

Za namową Londynu Stresemann przesłał 9 lutego 1925 r. Francji specjalną notę. Proponował w niej przygotowanie paktu, który ureguluje sporne sprawy i zagwarantuje nienaruszalność granicy niemiecko-francuskiej. „Rozpoczęły się wielomiesięczne pertraktacje, do których włączyli się Włosi i Belgowie, żywo zainteresowani tym problemem. Tendencje te obserwowano nad Wisłą z rosnącym niepokojem, tym bardziej że francuski sojusznik nie zawsze rzetelnie informował Polaków o stanie pertraktacji” – pisze w monografii „Szkic o polskiej polityce zagranicznej w międzywojennym dwudziestoleciu” Mariusz Wołos. „Próby storpedowania całego przedsięwzięcia okazały się bezskuteczne. Ponadto strona polska znalazła się w nadzwyczaj trudnym położeniu, ponieważ nie mogła i nie chciała przeszkadzać Francuzom w ułożeniu sobie pokojowych relacji z Niemcami” – dodaje.

ikona lupy />
Andrzej Krajewski „Rzeczpospolita kryzysowa. Dwadzieścia lat spaceru po linie”, Agora 2025 / Materiały prasowe

Gdy rząd w Berlinie poczuł się pewniej, w relacjach polsko-niemieckich natychmiast zaczęło iskrzyć. Pierwszy symptom zaostrzenia premier Władysław Grabski dostrzegł w działaniach, jakie przedsięwzięły władze Wolnego Miasta Gdańska wiosną 1925 r. Polski Urząd Pocztowo-Telegraficzny zaoferował gdańszczanom możność korzystania z jego czerwonych skrzynek pocztowych. Wówczas lokalni urzędnicy zamalowali je barwami byłego cesarstwa niemieckiego, zaś komisarz Ligi Narodów rezydujący w mieście to zaaprobował. Rozdrażniona taką arogancją Polska zagroziła interwencją zbrojną. Sprawa dotarła aż do Ligi Narodów i ta w maju 1925 r. rozstrzygnęła spór na korzyść RP. Ale Berlin nie spuszczał z tonu. – Nie ma ani jednego Niemca, który by uważał nasze granice wschodnie za zgodne z prawem narodów i definitywne – powiedział Stresemann.

Miesiąc później przypadał termin wygaśnięcia Konwencji Górnośląskiej, którą Republika Weimarska pod naciskiem krajów ententy musiała podpisać z II RP. Pozwalała ona na bezcłową sprzedaż w Niemczech węgla wydobywanego w kopalniach, które po podziale Górnego Śląska znalazły się w granicach Polski. Zabezpieczając także możność swobodnego przewozu tego surowca przez terytorium Republiki Weimarskiej. W tamtym czasie do niemieckich konsumentów i firm trafiało aż 40 proc. rocznego polskiego eksportu, przynosząc 457 mln marek przychodu. Połowę tej sumy uzyskiwano ze sprzedaży górnośląskiego węgla. To pokazywało, jak wielkie znaczenie dla II RP miała konwencja górnośląska. Przez wiele miesięcy wydelegowani przez rządy obu krajów negocjatorzy prowadzili rozmowy na temat jej przedłużenia. Ci przysłani z Warszawy do końca żywili nadzieję, iż uda się osiągnąć porozumienie. „Łudzili siebie i innych przypuszczeniem, że może Niemcy nie zdecydują się na wykorzystanie terminu 15 czerwca, że może zmniejszą ilość węgla, ale nie zabronią całkowicie jego dowozu. Złudzenia te trwały do ostatniego dnia” – wspominał premier Grabski.

Tymczasem Stresemann wyczekał, aż umowa wygaśnie, po czym w połowie czerwca 1925 r. zablokował eksport węgla z Polski, a pozostałe towary obłożył cłami. Choć II RP i Francję wiązał pakt obronny, Paryż zignorował fakt wypowiedzenia Warszawie wojny gospodarczej przez Berlin. Minister spraw zagranicznych Aristide Briand za swój największy priorytet uważał ustanowienie trwałego pokoju między jego krajem a Republiką Weimarską. Zapłacenie za to interesem Polski nie stanowiło dla niego większego problemu.

Decydenci i petenci

„Częste odwoływanie się do pokoju jako nadrzędnego celu działań jego, Francji i Ligi (Narodów – red.), uzasadniało określanie Brianda jako pacyfisty, a zwłaszcza swoistego germanofila skorego do poświęcenia wszystkich, szczególnie mniejszych sojuszników, dla zabezpieczenia Francji przed rewanżem ze wschodu” – opisuje Stanisław Sierpowski w opracowaniu „Gra o Niemcy. Międzynarodowy kontekst wstąpienia Niemiec do Ligi Narodów w roku 1926”.

Briand pragnął, poza podpisaniem traktatu rozstrzygającego kwestie sporne między mocarstwami, wprowadzenia Niemiec do Ligi Narodów. W dalszej zaś perspektywie snuł plany budowy zjednoczonej Europy wokół zgodnie współpracujących Paryża i Berlina. Stresemann nie odrzucał oferty Brianda i chętnie przystał na akcesję Niemiec do Ligi. Ale zaczął stawiać warunki, bo członkowie tej organizacji musieli się wyrzec rozwiązywania kwestii spornych z innymi państwami przy użyciu siły oraz wspólnie występować przeciwko agresorom łamiącym tę zasadę. – My nie możemy przyłączyć się do systemu, który oznaczałby tego potwierdzenie – usłyszał 23 czerwca 1925 r. dziennikarz „Journal de Genève” od niemieckiego kolegi, dobrze się orientującego w tym, co słychać w MSZ w Berlinie. Dlatego Stresemann negocjował z Briandem taką formułę traktatu, która zostawiałaby Berlinowi możność dociśnięcia w przyszłości krajów Europy Środkowej bez łamania reguł Ligi. „Po stronie przeciwnej miały stanąć państwa mniejsze, słabsze, «sezonowe». Ich ustępliwość i uległość, wynikająca z dysproporcji siły i potencjału, mieściła się w niemieckich wyobrażeniach o polityce międzynarodowej” – zauważa Sierpowski.

Dla Polski działo się to w najgorszym czasie. Wojna celna przyniosła II RP latem 1925 r. kryzys gospodarczy, załamanie kursu złotego oraz bankructwo prywatnych banków. Grabski desperacko szukał możliwości zaciągnięcia za granicą dużego kredytu na ustabilizowanie finansów państwa. Tymczasem wszystko już wskazywało na to, iż przedstawiciele mocarstw spotkają się, by finalizować traktat decydujący o przyszłym kształcie Europy. Zatem Warszawa rozglądała się za sojusznikiem zdolnym zastąpić Francję, dla której ważniejsze okazywało się zbliżenie z Berlinem. Zakładano, iż rolę gwaranta bezpieczeństwa mogłaby zacząć odgrywać Wielka Brytania.

„Personalno-instytucjonalnym odbiciem tych tendencji było objęcie MSZ przez uchodzącego za anglofila Aleksandra Skrzyńskiego – który zajął miejsce powiązanego z endecją Maurycego Zamoyskiego” – pisze w opracowaniu „Piłsudczycy wobec Rapallo i Locarno. Z rozważań nad genezą przewrotu majowego” Krzysztof Kawalec. Starano się też z dnia na dzień ocieplić relacje ze Związkiem Radzieckim. „Podczas wizyty w Warszawie ludowego komisarza spraw zagranicznych Cziczerina prasa endecka spekulowała na temat możliwości ściślejszych, ponad ustrojowymi różnicami, związków między obu państwami” – zauważa Kawalec. Choć trzy lata wcześniej we włoskim Rapallo to właśnie Gieorgij Cziczerin podpisał z niemieckim ministrem spraw zagranicznych Waltherem Rathenauem układ gwarantujący bliską współpracę wielkich sąsiadów Polski. Desperackie działania Warszawy nie przynosiły więc niczego konkretnego poza chwilową poprawą samopoczucia. Od podpisania traktatu wersalskiego jedynym gwarantem bezpieczeństwa II RP pozostawała Francja i żadne inne mocarstwo nie widziało własnego interesu w tym, by ją zastąpić.

Waga szwajcarskiego miasteczka

Gdy 5 października 1925 r. zaczęła się z dawna oczekiwana konferencja w miasteczku Locarno, skupiła się na niej uwaga świata. Za stołem obrad zasiedli przedstawiciele Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch i Niemiec. Dołączył do nich także premier Belgii, lecz jego głos nie miał takiej wagi, jak pozostałych uczestników negocjacji. Pojawili się też ministrowie spraw zagranicznych Polski i Czechosłowacji – Skrzyński oraz Edvard Beneš. Jednak decyzją mocarstw nie zostali wpuszczeni na salę obrad.

Polak próbował przeróżnych chwytów, by wywrzeć presję na obecnych w Locarno przywódców i się jednak na nią dostać. „Minister Skrzyński udzielił zbiorowego wywiadu stu kilkadziesiąciu dziennikarzom zagranicznym. Minister w wywiadzie powiedział: Rozstrzygany w Locarno program dotyczy całego świata i jest tak poważny, że zmusza do największej rezerwy w wypowiadaniu publicznego zdania” – donosił 11 października „Dziennik Berliński”. Według jego korespondencji minister Skrzyński oznajmił: „Przybyłem na zaproszenie kilku mocarstw biorących udział w obecnych rozmowach. Przyjechałem, aby omawiać tematy dotyczące mego kraju. Jestem pełen wiary, że wielkie problematy bezpieczeństwa dadzą się zrealizować. Jestem bardzo skłonny do zgody, ale nie mniej stać będę niewzruszenie na straży interesów mego kraju”. Padły wówczas pytania, czy zostanie w końcu wpuszczony na salę obrad. „Nie ma żadnej konferencji, są tylko rozmowy ministrów, w której uczestniczyć mogą wszyscy ministrowie zaproszeni, dwóch, trzech i.t.d. Ja już rozmawiałem z trzema ministrami. W każdej chwili w rozmowach mogę brać udział, niezależnie od tego, ilu z kolegów je prowadzi” – odparł.

Robienie dobrej miny do złej gry nie poprawiało sytuacji Polski, gdy dotyczące jej decyzje zapadały bez udziału Skrzyńskiego. W końcu posłał on swojego sekretarza Kajetana Morawskiego z misją do członka delegacji francuskiej, każąc mu oświadczyć, iż jeśli nie zostanie wpuszczony na salę obrad, to wedrze się siłą, prokurując międzynarodowy skandal.

Trudno powiedzieć, na ile skuteczny okazał się blef. Ministrów spraw zagranicznych Polski i Czechosłowacji w końcu doproszono do stołu negocjacyjnego, ale wtedy, gdy już wszystkie ważne kwestie zostały ustalone. Dokument nazwany paktem reńskim wytyczał ostateczny przebieg zachodniej granicy Niemiec. Kwestia wschodnich granic Republiki Weimarskiej, na życzenie Stresemanna, pozostawiono jako otwartą kwestię. To oznaczało dla Polski oraz Czechosłowacji, iż w przyszłości Berlin może zażądać ich zmiany, a Wielka Brytania i Francja niekoniecznie wówczas to zablokują. Nieco na osłodę obiecano, iż korekty linii granicznej będzie rozstrzygała Liga Narodów, co zagwarantowano w dodatkowej konwencji arbitrażowej. „W protokole końcowym przyjętym przez przedstawicieli siedmiu państw, a więc także Skrzyńskiego i Beneša, umieszczono kilka sformułowań mających uwypuklić dobroczynny charakter zawartych układów dla pokoju w Europie” – opisuje Stanisław Sierpowski. „Wejście w życie owych traktatów i konwencji miało «w dużym stopniu» przyczynić się do «sprowadzenia odprężenia moralnego» między narodami oraz ułatwić «w wysokiej mierze rozwiązanie wielu zagadnień politycznych i ekonomicznych», co pozwoli przyspieszyć «w sposób skuteczny rozbrojenie»” – wylicza.

Wzniosłe słowa nie osładzały Warszawie goryczy, jaką odczuwano po Locarno. „Polska nie pogodziła się z tym rozróżnieniem, które podkreślało w sposób niepokojący wolę odwetu wobec niej ze strony Niemiec. Zachowała też urazę wobec Francji i Anglii za przyjęcie takiego warunku, a konwencja arbitrażowa zawarta wówczas nad brzegami jeziora Lugano nie wynagrodziła jej gorzkiego rozczarowania” – zapamiętał Leon Noël.

Polacy w pogoni za bezpieczeństwem

– Jest to zobowiązanie, które przyjęliśmy na Zachodzie, ale odrzucamy na Wschodzie (…) Przystąpienie do Ligi Narodów nie wyklucza wojny – oświadczył Stresemann podczas ratyfikowania przez Reichstag paktu podpisanego w Locarno. Dodając, że „Liga Narodów uznaje wojnę, jeżeli w kwestiach politycznych porozumienie jest niemożliwe”.

Dla Polski był to kolejny dzwonek alarmowy. Skrzyński zapowiadał walkę o pakt wschodni, analogiczny do paktu reńskiego, który musiałyby podpisać Niemcy. Jednak Briand studził jego nadzieję, iż Francja poprze ten pomysł. Co gorsza, Berlin rozpoczął negocjacje z Moskwą w sprawie zawarcia nowego układu gwarantującego przyjazne relacje (podpisano go w październiku 1926 r.). Wobec wrogości Londynu Polsce pozostawały starania o poprawienie swojej pozycji na forum Ligi Narodów. „Na konferencji w Locarno uzgodniono, że Niemcy uzyskają w momencie przyjęcia do Ligi Narodów stałe miejsce w Radzie Ligi Narodów. Tymczasem z żądaniem stałego miejsca wystąpiły również Brazylia, Hiszpania i Polska, na co Niemcy zagroziły wycofaniem aplikacji” – opisuje Maciej Szudarek w opracowaniu „Dyplomacja niemiecka wobec kwestii powszechnego rozbrojenia po Locarno”. Członkowie Ligi żądanie Brazylii zignorowali, a w przypadku Polski oraz Hiszpanii zaproponowali możność dokooptowania do Rady na trzy lata w ramach mandatu czasowego, z otwartą opcją na jego przedłużenie w przyszłości. Berlin musiał tu ustąpić.

Acz rząd Grabskiego nie doczekał tego sukcesu. Kryzys gospodarczy i powszechna krytyka za złożenie podpisów pod ustaleniami zawartymi w Locarno doprowadziły do jego upadku w listopadzie 1925 r. Tekę premiera Sejm powierzył Skrzyńskiemu, choć jego pozycja polityczna była bardzo słaba. Pozostający na politycznej emigracji w Sulejówku Józef Piłsudski wraz ze swoimi zwolennikami przypuścił atak na rząd i całą prawicę, iż uległa woli mocarstw. „Miał Skrzyńskiemu za złe przede wszystkim to, że naiwnie wierzył w nowy system, jako skuteczne zabezpieczenie przed rewizjonizmem niemieckim i uparcie bronił tego stanowiska” – pisze Stanisław Sierpowski. „Skrzyński w rozmowie z posłem brytyjskim w Warszawie żalił się na Marszałka: «Egotyzm i autokratyzm uczyniły go człowiekiem anormalnym, z którym współpraca nie jest możliwa»” – relacjonuje Sierpowski.

W tym czasie Piłsudski ukuł powiedzenie, że „na słowo Locarno każdy uczciwy Polak spluwa”. Wprawdzie w marcu 1926 r. udało się w Sejmie znaleźć większość, która ratyfikowała traktat, czego stanowczo domagała się Francja, ale to jedynie pogłębiło w II RP kryzys polityczny. Wreszcie rząd Skrzyńskiego upadł. Zamęt, jaki po tym zapanował, przyniósł zamach stanu i przejęcie pełni władzy w II RP przez Piłsudskiego.

Tych wydarzeń Berlin nie wykorzystał z jednego powodu. Stresemann kilkakrotnie domagał się zgody Londynu i Paryża na co najmniej dwukrotne powiększenie sił zbrojnych Republiki Weimarskiej. Co oznaczałoby ich rozbudowę do ponad 200 tys. żołnierzy. Jednak ten postulat zachodnie mocarstwa zgodnie odrzucały, nie podejmując nawet negocjacji. Dopóki więc Niemcy nie posiadały wielkiej armii, dopóty Polska pozostawała bezpieczna, a powersalski ład w Europie trwał. ©Ⓟ