Niezależność od kanadyjskiego mleka i innych produktów miała przynieść USA miliardy z ceł, a do tego zwiększenie własnej produkcji i zatrudnienia. Dotychczas jednak trudno znaleźć pozytywne efekty tych działań dla gospodarki amerykańskiej. Wręcz przeciwnie – mnożą się koszty i ryzyka. Dla wszystkich. W dniu ogłoszenia 25-proc. ceł na eksport większości produktów do USA można było odnieść wrażenie, że dzieje się coś poważnego i bardzo groźnego.
Media obiegły zdjęcia z kanadyjskich marketów, gdzie umieszczono plakaty zachęcające do kupowania produktów lokalnych, a nie importowanych. Wielu obywateli posłuchało tych apeli. Pamięć ludzka jest zawodna, ale będzie musiało upłynąć trochę czasu, zanim zabliźnią się rany – co jakiś czas posypywane taryfową solą.
Cła na Kanadę i Meksyk
Nie chodzi już o to, czy rozmowy ostatniej szansy przyniosą porozumienie i ceł – na produkty z Kanady, Meksyku czy innego kraju – uda się znieść. Mleko już się rozlało. USA straciły dużą część kredytu zaufania i przewidywalności. Codziennie pojawiają się kolejne zwroty akcji w tej celnej telenoweli, kolejne eskalacje, nowi bohaterowie i antybohaterowie, a to wszystko w dynamicznej przestrzeni medialnej. Nieoficjalne doniesienia o kolejnych cłach wyprzedzają oficjalne komunikaty, w komunikacji pojawiają się sprzeczności.
Podejmując współpracę i negocjując dostawy, firmy nie mogą być zaskakiwane nagłymi zmianami warunków działania. Jeśli tak będzie się dalej działo, wówczas wzrosną koszty dokonywania transakcji, co będzie zmniejszało zyski przedsiębiorstw, przy czym duża część tych kosztów zostanie przerzucona na konsumentów. W czasie krytycznym dla globalnej walki z inflacją nie chodzi o to, czy konsument nabędzie produkt amerykański, czy zagraniczny. Liczy się jego nastawienie do przyszłych cen. Dane o nastrojach amerykańskich konsumentów już wskazują na pogorszenie ich oczekiwań. Indeks nastrojów konsumentów Uniwersytetu Michigan spadł w lutym do 64,7 pkt w porównaniu z 71,1 pkt w styczniowym badaniu, a oczekiwana przyszła inflacja wzrosła z 3,3 proc. do 4,3 proc. A nastawienie konsumentów co do przyszłego poziomu cen wpływa na rzeczywistą inflację. Tego można oczekiwać w wyniku dalszej eskalacji działań Białego Domu.
Poszczególne elementy rozgrywki celnej będą się ciągle zmieniać, dlatego warto skupić się na bardziej trwałych mechanizmach. Jednym z nich jest zburzenie dość jasnego podziału na sojuszników i wrogów. Wątpliwe stają się podstawy założenia, że państwa tzw. Zachodu działają w imię wspólnych celów i obrony wartości demokratycznych. Wcześniej też nikt nie oczekiwał przyjaźni, nawet szorstkiej. Były po prostu interesy. Kiedy jednak niejasne stają się już założenia ekonomiczne, to wyższe wartości tym bardziej nie mają szans.
Można także oczekiwać wykorzystywania wątpliwych podstaw prawnych do osiągania krótkoterminowych efektów nakierowanych na pewną grupę zwolenników politycznych. Wykorzystywanie rozporządzeń wykonawczych motywowanych ochroną bezpieczeństwa narodowego nie znajduje głębszego uzasadnienia. Szczególnie w przypadku Kanady, będącej członkiem strefy wolnego handlu, której podstawy prawne były renegocjowane za pierwszej kadencji Donalda Trumpa. Określił on wówczas nową umowę jako najnowocześniejszą i zapewniającą najlepszą ochronę pracowników.
Wielu przedstawicieli amerykańskiego biznesu apeluje o utrzymanie przyjaznych stosunków handlowych, szczególnie z najbliższymi partnerami i sojusznikami. Narodowa Rada Handlu Zagranicznego wzywa do znalezienia szybkich i partnerskich rozwiązań. Te głosy zapewne docierają do administracji Trumpa, stąd pozostawienie pola do negocjacji obciążeń celnych. Większość organizacji branżowych dobrze rozumie znaczenie współpracy międzynarodowej, wie, gdzie są ich prawdziwi partnerzy handlowi. Biznes jasno wskazuje też na silne i złożone powiązania w łańcuchach dostaw, które wspierają konkurencyjność amerykańskich przedsiębiorstw. Jednak nie zawsze. Komunikat organizacji zrzeszającej przedsiębiorstwa z branży farmaceutycznej brzmiał w duchu retoryki głoszonej przez prezydenta Trumpa i zawierał postulaty ochrony amerykańskiej potęgi technologicznej oraz ograniczenia wykorzystywania Ameryki przez partnerów.
Potyczki handlowe
Zasadą we współczesnych potyczkach handlowych jest precyzyjne wybieranie celów. Chodzi o to, aby zabolało i aby odnieść efekt medialny. A osiąga się to poprzez wykorzystanie marek o dużej rozpoznawalności. Dotychczas to było domeną władz autokratycznych (np. pogorszenie stosunków Rosji z Zachodem w 2014 r. skutkowało dodatkowymi kontrolami w znanej amerykańskiej sieci serwującej burgery). Zapowiadane cła odwetowe ze strony Kanadyjczyków też mają charakter uderzenia strategicznego. Wybrane zostały np. artykuły gospodarstwa domowego produkowane przez duże amerykańskie przedsiębiorstwo w kilku stanach kontrolowanych przez republikanów. Chodzi o to, aby nie zadawać sobie samemu większych szkód, niż mógłby tego dokonać przeciwnik w wojnie handlowej. Podobnie było z ogłoszeniem przez władze prowincji Ontario zerwania umowy z kontrolowanym przez Elona Muska Starlinkiem oraz wykluczeniem z zamówień publicznych firm amerykańskich.
Prezydent Trump lubi przypisywać sobie wzrost cen instrumentów finansowych. Gdy ceny kryptowalut wzrosły, napisał: „You’re welcome”. Nie było jednak powodów do satysfakcji, gdy duzi amerykańscy producenci samochodów notowali spadki na giełdzie z powodu zapowiedzi obciążenia cłami ich samochodów wytwarzanych w Kanadzie i Meksyku.
Administracja Trumpa wprowadziła ostatnio pojęcie ceł wzajemnych. Problem jednak w tym, co one oznaczają i jak ustalić ich poziom. W założeniach chodzi o to, aby taryfy nakładane przez danego partnera handlowego na produkty pochodzące z USA nie były wyższe niż stosowane przez USA wobec danego kraju. Brzmi to nawet sensownie i można to wpiąć w narrację o uczciwych zasadach handlowych czy unikaniu „okradania” USA przez inne gospodarki, ale jak to jednak z reguły bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Jak policzyć takie cła? Można to zrobić na zasadzie średniej wartości dla wszystkich kodów celnych, która jednak nie uwzględnia wielkości obrotów poszczególnymi produktami. Oznacza to, że średnia arytmetyczna może być taka sama, ale rzeczywiste obciążenia celne poszczególnych gospodarek bardzo różne. Można zatem podejść do sprawy bardziej szczegółowo i porównać poziom ceł dla każdego z około 17 tys. kodów celnych dla prawie 200 gospodarek, ale znowu nie uwzględni się w ten sposób zróżnicowania struktury handlu między Stanami Zjednoczonymi a ich poszczególnymi partnerami. Jeśli np. USA kupują dużo swetrów z Kambodży, ale nie eksportują podobnych produktów do tego kraju, to jak można mówić o wzajemności? Literalne podejście do wzajemności może też spowodować konieczność obniżenia ceł przez USA, gdy partner stosuje niższe stawki.
Podejście administracji amerykańskiej jest statyczne – taryfy określa się na pewien moment. Jednak zarówno wprowadzanie ceł, jak i ich zapowiedzi powodują zmiany w wartości i wolumenie realizowanego handlu zagranicznego. Gdy podczas pierwszej kadencji prezydenta Trumpa USA nałożyły cła na produkty z Chin, import z tego kraju spadł, ale od razu można było zauważyć rosnący napływ towarów z Meksyku. Jedną z podstawowych zasad porozumień handlowych jest klauzula najwyższego uprzywilejowania, która oznacza, że państwo zobowiązuje się stosować wobec drugiego państwa warunki nie gorsze niż te, które oferuje innym. W uproszczeniu oznaczałoby to, że jeśli np. USA wynegocjują z Indiami niższe stawki, niż Indie stosują wobec Polski, to nasz kraj powinien oczekiwać obniżenia ceł w handlu z Indiami. Może to z kolei spowodować zmiany w wysokości ceł między Polską a USA i wywołać konieczność kolejnych ustaleń. I tak w nieskończoność.
Stosowanie ceł wzajemnych
Czynnikami wyzwalającymi zastosowanie ceł wzajemnych – oprócz poziomu ceł stosowanych przez partnerów handlowych USA – mogą być także: kurs walutowy, subsydia czy wymogi odnośnie do jakości produktów. Tu znowu pojawia się uznaniowość – w interpretacji, co można zaliczyć do czynników zaburzających dostęp amerykańskich produktów do zagranicznych rynków. Poza tym na stawkę celną trzeba przełożyć np. odchylenie kursu walutowego.
Jeśli cła wzajemne zostaną wdrożone, można na początku oczekiwać chaosu, a potem pokaźnych gaży dla konsultantów wdrażających rozwiązania techniczne w urzędach i firmach.
W przypadku ceł można zauważyć podobne podejście, jakie było prezentowane przez prezesów dużych korporacji. Jeszcze przed zaprzysiężeniem Donalda Trumpa zabiegali oni o audiencję w prywatnej rezydencji prezydenta elekta. Teraz to samo robią światowi przywódcy ustawiający się w kolejce do Białego Domu, aby negocjować kolejne porozumienia. Oznacza to, że polityka handlowa będzie odbywać się na najwyższych szczeblach i w świetle fleszy. To duża zmiana w porównaniu z ustaloną praktyką, w której negocjacje handlowe prowadziło się w zaciszu gabinetów, a dopiero potem ogłaszało się światu wyniki. Teraz najpierw pojawia się pomysł, a potem poszukiwane są sposoby jego wdrożenia. Dlatego też nakładanie ceł w ciągu ostatnich tygodni wyglądało tak, jakby administracja amerykańska robiła krok w przód, aby za chwilę się cofnąć. Najpierw nagle ogłoszono zawieszenie zwolnienia chińskich przesyłek o niskiej wartości z ceł importowych, a potem trzeba było tę decyzję anulować, ponieważ w ciągu kilku dni miliony paczek utknęły na granicy USA.
To wszystko potwierdza, że nakładanie ceł zostało słabo przygotowane i dość długi okres poprzedzający przejęcie władzy nie został właściwie wykorzystany. Dotychczas odbywa się to od przypadku do przypadku, a chyba nie takie są oczekiwania wobec najważniejszej gospodarki świata. ©Ⓟ