Nepanikuojam, nie panikujmy – zaczyna ostatnio facebookowe wpisy Tomas Janeliūnas, ekspert z zakresu bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wileńskiego. Jego apele są związane z prorosyjskim zwrotem Białego Domu pod rządami Donalda Trumpa i dywagacjami o tym, że Stany Zjednoczone mogą się wycofać z państw wschodniej flanki NATO. – Chcesz wiedzieć, jaka jest atmosfera? Wszyscy są zesrani – nie owija w bawełnę wysoko postawiona urzędniczka jednego z ministerstw. – W prywatnych rozmowach politycy nie ukrywają, że sprawy idą w złym kierunku. Nikt się nie spodziewał, że Trump z sojusznika Europy zamieni się w przyjaciela Rosji – mówi mi Janeliūnas. Wśród moich rozmówców powszechne jest przekonanie, że Władimir Putin może przetestować, czy art. 5 traktatu północnoatlantyckiego, gwarantujący kolektywną obronę napadniętego, obowiązuje. Kandydatem do testu są państwa bałtyckie.
W przyszłym tygodniu do Waszyngtonu leci minister obrony Dovilė Šakalienė, ale – usłyszałem od jednego z rozmówców – jeszcze we wtorek nie miała uzgodnionego spotkania ze swoim odpowiednikiem Pete’em Hegsethem. Oficjalnie o zwijaniu się amerykańskich sił nie ma mowy. – Nie, niczego o tym nie słyszeliśmy – ucina Vaidotas Urbelis, dyrektor ds. obronnych w resorcie obrony narodowej. – Czy to realistyczny scenariusz? – dopytuję. – To nie do mnie pytanie. Nasz przekaz w kontaktach z kolegami z USA jest jednoznaczny. Obecność amerykańskich oddziałów ma żywotne znaczenie dla odstraszania przeciwnika. Jako państwo goszczące żołnierzy US Army staramy się poprawiać warunki ich stacjonowania. Żadnych zmian w tym zakresie nie planujemy – przekonuje. Rozmawiamy w zbudowanym w XVII w. przez jezuitów pałacu przy Totorių, który stał się siedzibą resortu. W latach 1789–1914 z kompleksu budynków korzystała rosyjska armia. Widmo powrotu okupantów głęboko tkwi w głowach gospodarzy. Po raz ostatni radzieccy żołnierze zabijali Litwinów raptem 34 lata temu.
Test art. 5
Obawy są podsycane retoryką Trumpa, który po objęciu stanowiska zaczął wyzywać ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego od dyktatorów oraz oskarżać go o wywołanie wojny z Rosją. Biały Dom jeszcze przed rozpoczęciem rokowań z Kremlem zapowiedział liczne ustępstwa wobec Rosji: sprzeciw wobec przystąpienia Ukrainy do NATO, zaproszenie Kremla do powrotu do grupy G7, wstrzymanie pomocy wojskowej dla Kijowa z przerzuceniem odpowiedzialności za wsparcie Ukrainy na Europę, gotowość do cesji terytorialnych. Moskwa nie zrewanżowała się ustępstwami, a nawet sygnalizuje utwardzenie stanowiska. Dla Rosji agresja na Ukrainę była zresztą tylko elementem szerszej próby zmiany status quo. W ultimatum przedstawionym USA pod koniec 2021 r., które poprzedziło inwazję, były też punkty dotyczące zachodniej obecności wojskowej w krajach postkomunistycznych. Żądanie w zwięzły sposób przedstawił wtedy wiceszef dyplomacji Rosji Siergiej Riabkow. – NATO ma spakować manatki i wrócić na granice z 1997 r. – powiedział.
O tym, że Rosjanie wrócili do tego żądania podczas niedawnego spotkania szefów dyplomacji w Rijadzie, mówił w kanale Antena3 Cristian Diaconescu, doradca p.o. prezydent Rumunii ds. bezpieczeństwa narodowego. Jego zdaniem Amerykanie to żądanie odrzucili. – O ile rozumiem, sytuacja może się zmienić z godziny na godzinę – zastrzegł. Mika Aaltola, fiński europoseł zasiadający w komisji spraw zagranicznych, pisał na platformie X, że Amerykanie ostrzegli europejskich sojuszników, że jeśli ci nie zaakceptują negocjowanego przez nich z Rosją układu, Stany Zjednoczone wycofają siły ze Starego Kontynentu. „Rodzi to ryzyko, że Putin w jakiś sposób przetestuje art. 5” – czytamy.
O rozważanym w Brukseli ryzyku wycofania się Amerykanów z państw bałtyckich pisały, powołując się na słowa europejskich urzędników, także „Bild” oraz „Financial Times”. Rośnie obawa przed prowokacjami; Litwini będą uważnie śledzić przygotowania do wrześniowych manewrów Zapad-2025 na Białorusi. Wilno od białoruskiej granicy dzieli jedynie 30 km.
Prezydent Andrzej Duda po krótkiej rozmowie z Donaldem Trumpem zapewniał wprawdzie, że perspektywa wyjścia Amerykanów ze wschodniej flanki NATO jest wykluczona, ale szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski po rozmowach w Waszyngtonie aż tak jednoznacznie się nie wypowiadał, a sekretarz Hegseth mówił nad Wisłą, że decyzje dotyczące rozmieszczenia sił zbrojnych zostaną dopiero podjęte. Biorąc pod uwagę zapowiadane obcięcie wydatków na obronę o 8 proc., może to oznaczać zmiany w strukturze amerykańskich sił w Europie. – Ryzykiem o największym stopniu prawdopodobieństwa nie jest opuszczenie państw bałtyckich przez zachodnie oddziały rozmieszczone tu po rosyjskiej agresji na Ukrainę, ale rozbicie jedności transatlantyckiej przez Trumpa. To też byłaby zachęta dla Rosji, by przetestować art. 5 – mówi mi jeden z urzędników z Wilna.
Jak mogłoby to wyglądać? – Jeden ze scenariuszy, które niedawno przedstawiłem publicznie, zakłada operację na niewielką skalę, powiedzmy z wykorzystaniem dwóch brygad do dywizji, i zajęcie niewielkiego terytorium w jednym bądź dwóch państwach bałtyckich. Wydaje mi się, że najsłabszymi punktami są Dyneburg na Łotwie i Narwa w Estonii – mówi Janeliūnas, wymieniając miasta o dużym odsetku Rosjan położone w pobliżu granicy odpowiednio z Białorusią i Federacją Rosyjską. – Następnie Kreml powiedziałby: „Dobrze, teraz możemy przystąpić do negocjacji nowej architektury bezpieczeństwa w Europie, może nawet uzupełnionych o rozmowy o przyszłości Ukrainy” – dodaje. Z rosyjskiej perspektywy wyparcie agresora z powrotem za granicę wymagałoby decyzji politycznej, która dla Francuzów czy Niemców mogłaby być trudna do podjęcia. Zwłaszcza gdyby Moskwa użyła tradycyjnego, wykorzystywanego regularnie od początku wojny w Ukrainie straszaka w postaci groźby użycia broni atomowej.
Podjęcie negocjacji w imię nieumierania za Dyneburg byłoby do zaakceptowania przez część europejskich liderów. Według naszego rozmówcy taki scenariusz nie jest najbardziej prawdopodobny, ale pod pewnymi warunkami ryzyko jego spełnienia może niebezpiecznie wzrosnąć. – Załóżmy, że Waszyngton zadeklaruje wycofanie się z Europy. Na wschodniej flance jest 20 tys. Amerykanów. Trump mógłby uznać, że po zawieszeniu broni ich obecność nie jest już potrzebna. Wówczas Moskwa mogłaby spróbować, mając nadzieję, że Europejczycy nie odpowiedzą siłą, skoro tylko Amerykanie mogą powstrzymać Rosjan – tłumaczy profesor. I dodaje, że w percepcji Rosjan Europejczycy to „tchórze zdolni do gadania, a nie działania”. – Nawet w takiej sytuacji ich celem nie będzie okupacja państw bałtyckich, podobnie jak nie jest nim dziś okupacja Ukrainy. Ostatecznie chodzi im o rozbicie NATO i poszerzanie wpływów przez manipulacje europejskimi elitami i społeczeństwami. Powrót do złotych lat ZSRR z wianuszkiem marionetkowych rządów wokół imperium. I wielkich interesów gospodarczych z RFN – przekonuje.
Pomożecie? Pomożemy!
Nasi rozmówcy wskazują, że Litwa będzie szukać namiastki planu B, alternatywnych gwarancji bezpieczeństwa. Namiastki, bo wszyscy są świadomi, że w tej układance amerykańskiego puzzla nikt nie zastąpi. W tym kontekście wymienia się Niemcy i Polskę, którą Janeliūnas określa mianem kraju z „drugą po Ukrainie najsilniejszą armią w Europie”. – Polacy mają siłę zdolną do odstraszającego oddziaływania na Rosję. Niestety dla nas polska doktryna wojskowa jest skupiona na obronie własnego terytorium. Nie jestem pewien, czy uda nam się zmienić to nastawienie – tłumaczy. I przekonuje, że Laurynas Kasčiūnas, który do 2024 r. kierował resortem obrony, bezskutecznie proponował Warszawie zawarcie memorandum o zacieśnieniu współpracy wojskowej. Być może nowe władze Litwy powrócą do tej koncepcji. Zwłaszcza że pytanie, czy Polska ruszy Litwie na pomoc w razie ataku, było jednym z tematów kampanii przed wyborami samorządowymi w kwietniu 2024 r., na długo zanim Amerykanie wybrali Trumpa na prezydenta.
Burzę wywołał gen. Ben Hodges, były dowódca sił amerykańskich w Europie, oświadczając, że „Polska w razie kryzysu nie pozwoli własnym siłom, włącznie z amerykańskimi czołgami, na przekroczenie granicy z Litwą… Taka jest polska polityka”. Ówczesna szefowa rządu Ingrida Šimonytė dodała w TV3, że polskie przepisy „nie nakładają obowiązku” wysłania wojsk za granicę nawet w razie ataku na sojusznika. – Regularnie omawiamy te sprawy z polskimi władzami. Przesmyk suwalski to nasza wspólna odpowiedzialność, a bez bezpiecznej Litwy nie ma bezpiecznej Polski – tłumaczyła Šimonytė. O sprawę zapytano w Wilnie Donalda Tuska. – Mamy wspólne zagrożenie i nikogo nie muszę przekonywać, że nasza pełna solidarność w każdej sytuacji jest jak skarb. Macie we mnie oddanego przyjaciela i sojusznika – zapewnił premier. Ustawa o zasadach użycia lub pobytu Sił Zbrojnych RP poza granicami państwa mówi, że „może (ono) nastąpić na podstawie decyzji właściwego organu organizacji międzynarodowej, której Rzeczpospolita Polska jest członkiem, organu Unii Europejskiej, a także zaproszenia lub zgody państwa przyjmującego”.
– Bardzo cenię Šimonytė, ale w kwestiach bezpieczeństwa bywa przesadnie emocjonalna. Premier Gintautas Paluckas jest o wiele spokojniejszy. Ale rząd faktycznie stoi przed wyzwaniem, w jaki sposób komunikować wzrost ryzyka, by nie wywołać paniki. Nie do końca wie na razie, jaką narrację przyjąć – przyznaje cytowana wcześniej urzędniczka. Ludzie i tak są zaniepokojeni. Armia i resort obrony są zasypywane pytaniami od obywateli, czy aby na pewno mogą się czuć bezpieczni. Zjawisko przybrało na sile tak bardzo, że armia zdecydowała się na publiczne odniesienie się do najczęściej pojawiających się pytań. „Czy wróg stoi u bram? Nie. Aby Litwa została zaatakowana, muszą zostać spełnione dwa warunki. Po pierwsze, siły wroga muszą być ulokowane tuż za litewskimi murami, a po drugie, intencja ich użycia musi być widoczna. Wywiad wojskowy obserwuje rosyjskie działania i nie widzi, by rosyjskie siły przesuwały się w stronę Litwy. Sytuacja na Białorusi pozostaje bez zmian: intensywne, ale stabilne ćwiczenia wojskowe” – czytamy na oficjalnym profilu litewskiej armii na Facebooku.
Autorzy komunikatu podkreślają, że na terenie kraju znajdują się dwa amerykańskie bataliony, których ostatnia rotacja przebiegła bez przeszkód kilka tygodni temu, a większość zachodnich sił służy w ramach wielonarodowej grupy bojowej NATO pod niemieckim dowództwem. „Czy zagrożenie ze strony Rosji rośnie? To niezmiennie smutne, ale z szacunkiem przypominamy, że nigdy nie było inaczej. Rosja stanowi zagrożenie dla Litwy od XV w., gdy wybuchła pierwsza wojna Wielkiego Księstwa Litewskiego z Moskwą. Rosyjski potencjał wojenny jest większy niż w 2022 r., ale nowe jednostki nie powstają tam, gdzie mogłyby stanowić bezpośrednie zagrożenie dla nas” – informują wojskowi. Uspokajający ton przyjmuje część ekspertów. – Niektórzy mówią, że od razu po zawieszeniu broni Rosjanie pójdą na nas. Według mnie to ukraińska propaganda. Rosja musiałaby odbudowywać potencjał przez co najmniej pięć lat, żeby wrócić do stanu z 2022 r. Oni stracili na wojnie 0,5 mln żołnierzy – przekonuje Mariusz Antonowicz z Uniwersytetu Wileńskiego. – Jeśli będziemy przygotowani i Putin to dostrzeże, to nie śmie nas zaatakować – dodaje Vaidotas Urbelis.
Anarchistka uczy się strzelać
„Co robić?” – pyta wojsko na Facebooku. „Szykować się. Żołnierze muszą być uzbrojeni i wyszkoleni, cywile też. Każdy z nas, od piosenkarza do studenta, odgrywa istotną rolę w życiu społecznym i jeśli będzie ją nadal odgrywać, mimo strachu, stworzymy skuteczną obronę powszechną. Odetchnijmy i spokojnie przygotowujmy się do powszechnej obrony, to nasz sposób na pokój. Kto sobie pomaga, temu pomaga Bóg” – czytamy.
Litwa pomaga sobie przywróceniem poboru, zlikwidowanego w 2008 r. Reforma została rozpisana na dłuższy czas, a wszystkie jej elementy mają wejść w życie dopiero w przyszłym roku. Corocznie na przeszkolenie miałoby wtedy trafiać 7 tys. młodych mężczyzn, a nie niecałe 5 tys. jak obecnie. Od 2022 r. budżet obronny wzrósł dwukrotnie, do 2,3 mld euro, i osiągnął 3 proc. PKB. Docelowo obrona ma się opierać na jednej dywizji złożonej z trzech brygad. Będą one wyposażone w niemieckie czołgi Leopard (mają trafić nad Wilię do końca dekady) i amerykańskie zestawy rakietowe ATACMS i HIMARS. Siły zbrojne będą liczyć 20 tys. żołnierzy plus rosnącą z roku na rok dzięki poborowi rezerwę.
– Jako mały kraj musimy bazować nie tylko na żołnierzach niezawodowych, którzy stanowią kościec każdego ruchu oporu, lecz także na zaangażowaniu społeczeństwa. Zwiększony pobór to ważne narzędzie przygotowywania ludzi do walki. Oznacza on jednak konieczność zwiększenia liczby instruktorów, rozbudowy infrastruktury, a to kosztuje – tłumaczy Vaidotas Urbelis. „Zaangażowanie społeczeństwa”, o którym mówi dyrektor, jest widoczne na przykładzie Związku Strzelców Litewskich (LŠS). Ta dobrowolna organizacja paramilitarna została założona w 1919 r., gdy Litwa wybijała się na niepodległość. Wielu mieszkańcom Wileńszczyzny szaulisi (od słowa „šauliai”, strzelcy) kojarzą się źle, ponieważ podczas okupacji niemieckiej pewna ich część kolaborowała i brała udział w zbrodniach na Polakach i Żydach. Odrodzona Litwa odrzuca te skojarzenia i stara się, by LŠS był stowarzyszeniem ogólnopatriotycznym, a nie nacjonalistycznym.
W szeregi strzelców, których w skali kraju jest obecnie 11 tys., zapisują się niekiedy nawet Polacy, choć są oni mocno niedoreprezentowani. Šauliai zaliczyli dwie fale chętnych po dwóch rosyjskich agresjach na Ukrainę z lat 2014 i 2022. Jedenastoletnim doświadczeniem strzelca legitymuje się Dariusz Litwinowicz. W czerwcu 2024 r. zrealizował on pomysł powołania w rejonie wileńskim wielonarodowej Kompanii im. Tadeusza Kościuszki. Dotychczas przysięgę w jej ramach złożyły 42 osoby, w mniej więcej równych częściach etniczni Litwini i Polacy. W marcu ma ich być już 50. – W razie wojny społeczeństwo dzieli się na dwie części: jedni szukają sposobu ucieczki, inni – podjęcia walki. Litwini, którzy chcą służyć w kompanii kościuszkowskiej, cieszą nas podwójnie. Chcemy nawiązywać do multikulturowego dziedzictwa Wielkiego Księstwa Litewskiego. To główna idea, która przyświecała powołaniu kompanii – deklaruje w rozmowie ze mną Litwinowicz. – Dla mnie ważniejsza jest inna idea: nap…lania Moskali – śmieje się jeden z rozmówców.
Do strzelców zapisała się też jedna z naszych rozmówczyń. – W życiu bym nie pomyślała, że ja, stara punkówa, anarchistka, pójdę do organizacji paramilitarnej. Ale zorientowałam się, że nie mam pojęcia, co robić w razie wojny – mówi. W LŠS uczą zasad pierwszej pomocy, obsługi broni i dronów. Strzelcy wspierają pograniczników w ramach ograniczania kryzysu migracyjnego na granicy z Białorusią i pilnują spokoju wokół lokali wyborczych. Liderowi Akcji Wyborczej Polaków na Litwie (AWPL) i Związku Polaków na Litwie (ZPL) Waldemarowi Tomaszewskiemu pozwoliło to na tłumaczenie własnych wyborczych porażek oraz na granie skojarzeniami z antypolskim nastawieniem LŠS podczas II wojny światowej. – Nie może być tak, że szaulisi są przyjmowani do związku. To tak, jakby przyjmować gestapowców czy innych mających ręce we krwi Polaków. Szaulisi się nie rozliczyli – tłumaczył na zjeździe ZPL w czerwcu 2024 r. W AWPL słychać czasem hasła nawołujące do ułożenia się z Moskwą, ale świadomość zagrożeń występuje i tu. – Polska jest potrzebna jak powietrze. Litwa, jako małe państwo, sama nie da sobie rady – przekonywała na zjeździe ZPL posłanka AWPL Rita Tamašunienė, była szefowa MSW.
Bayraktar w prezencie
Litwa należy do państw najsilniej wspierających Ukrainę w jej wojnie obronnej z Rosją. Według „Monitora dostaw broni” Ośrodka Studiów Wschodnich przekazała 70 amerykańskich transporterów opancerzonych M113, siedem wielozadaniowych samochodów terenowych i dwa poradzieckie śmigłowce. „Ukraine Support Tracker” (Monitor wsparcia dla Ukrainy) Kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej twierdzi, że skala litewskiego wsparcia dla Kijowa, włącznie z udziałem w pomocy unijnej, wyniosła 2,5 proc. PKB. Jeśli uwzględnić wielkość gospodarek, więcej dali tylko Estończycy i Duńczycy. – Nasz ostatni pakiet pomocowy był wart 80 mln euro, co jak na kraj tej wielkości jest pokaźną kwotą – deklaruje Urbelis. – Staraliśmy się odpowiedzieć na potrzeby Ukrainy. W skład pakietu weszły: zasoby obrony przeciwlotniczej, amunicja, broń przeciwpancerna. Wspólnie z Islandią stanęliśmy też na czele koalicji państw wspierających Ukrainę w rozminowywaniu – dodaje urzędnik.
Obywatele organizują własne zbiórki. W 2022 r. prezenter telewizyjny Andrius Tapinas zebrał pieniądze na turecki dron Bayraktar. Potrzebne 5 mln euro zebrano w trzy dni. Producent przekazał sprzęt za darmo, a zebrane środki wydano na amunicję. Telewizja publiczna LRT i jej partnerzy corocznie organizują zbiórkę „Radarom!” (Na radarze). Dane wskazują jednak na spadek entuzjazmu. W 2023 r. w ramach „Radarom!” zebrano 14 mln euro, w 2024 r. – 8 mln, a w tym roku – 5,6 mln. W przeciwieństwie do Polski w przestrzeni publicznej nie widać za to niechęci wymierzonej w Ukraińców (skupia się ona na Białorusinach), a politycy nie licytują się na to, kto bardziej ograniczy pomoc dla uchodźców albo dobitniej odetnie się od idei wysłania nad Dniepr sił pokojowych. Przed gmachami publicznymi wciąż powiewają ukraińskie flagi, a na wyświetlaczach autobusów i trolejbusów nazwa pętli zmienia się w komunikat „Wilno kocha Ukrainę”. Stosunek do Rosji oddaje plakat na drzwiach baru Šnekutis, gdzie spotkałem się z jednym z rozmówców. Z daleka widać na nim Putina, ale gdy podejdzie się bliżej, okazuje się, że wizerunek tworzą setki małych zdjęć penisów. ©Ⓟ
– Chcesz wiedzieć, jaka jest atmosfera? Wszyscy są zesrani – nie owija w bawełnę wysoko postawiona urzędniczka jednego z ministerstw