Problem w tym, że w takich nagłych atakach trafia się najpierw w tych, których ma się najbliżej – współpracowników, przyjaciół, partnerów handlowych, sojuszników. Pierwszą ofiarą została Europa.
Z takim rozszalałym bokserem da się wygrać albo przynajmniej nie przegrać. Trzeba się jednak otrząsnąć z szoku, zaplanować działania i je na chłodno przeprowadzić. Pierwszym krokiem powinna być ścisła koordynacja europejskich działań.
Utrzymywanie stosunków bilateralnych z organizacjami transnarodowymi to klasyczny podstęp mocarstw, którym łatwiej jest dogadywać się z wieloma słabszymi od siebie zamiast z jednym, równorzędnym partnerem. Europa nie może więc sobie pozwolić na dalsze rozbijanie jej przez USA. Obecnie jej polityka wygląda na kompletny chaos, co jest zapewne skutkiem utrzymującego się stanu ogłuszenia. Amerykanie spotykają się z poszczególnymi oficjelami różnych krajów, a nawet ze skrajnie prawicową opozycją (jak wiceprezydent Vance z liderką AfD w Niemczech) i wysyłają przy tym kompletnie sprzeczne komunikaty. W Polsce sekretarz obrony Peter Hegseth przekonywał, że rola Amerykanów w regionie się nie zmieni, dopieszczając nas jeszcze wyświechtanymi komplementami, byśmy nie zadawali mu trudnych pytań. W Brukseli z jego wypowiedzi można było wyciągnąć wnioski znacząco odmienne – tam stawiał nacisk na odwrót USA ze Starego Kontynentu.
Spotkanie Duda-Trump
Także spotkania z Donaldem Trumpem są niezborne. Wizyta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie, która przybrała dosyć kompromitującą dla polskiego prezydenta formę kilkuminutowego spotkania i roli milczącego widza na kuriozalnej konferencji CPAC, wyglądała na kleconą na szybko, żeby się tylko wyrobić przed Emmanuelem Macronem. Po francuskim prezydencie do Waszyngtonu ma jeszcze polecieć brytyjski premier Keir Starmer. Z Berlina w najbliższym czasie nikt, bo tam przecież na razie nie ma nawet z kim rozmawiać.
Unia Europejska wraz z Wielką Brytanią, z którą jedziemy na jednym wózku, powinny więc wydelegować do kontaktów z Trumpem jedną osobę. Polska prawica jest przekonana, że powinien to być Andrzej Duda, ale jego wizyta w USA jasno pokazała, że cała przyjaźń z Trumpem to wielka fikcja. Naturalną kandydatką mogłaby być szefowa Komisji Europejskiej, ale Ursula von der Leyen ma katastrofalną pozycję w UE. Liderzy państw członkowskich traktują ją jako zrzędliwą nauczycielkę, która tylko poucza i grozi odebraniem pieniędzy z funduszy unijnych. Największe mocarstwa jej nie szanują, czego dowodem była jej słynna, wspólna z Macronem, wizyta w Pekinie w 2023 r., podczas której szefowa KE była traktowana jak osoba towarzysząca prezydenta Francji.
Emmanuel Macron liderem?
To ten ostatni wygląda w tej chwili na najpoważniejszego lidera Europy w niestabilnych czasach. Owszem, w kraju pali mu się pod nogami, ale ofensywa zagraniczna wielokrotnie była ratunkiem dla przeżywających kłopoty wewnętrzne szefów państw. W UE wyłącznie Macron ma teraz na tyle charyzmy i siły przebicia, by zdobyć poważanie w Waszyngtonie. Pokazała to jego ostatnia wizyta, gdy nie dał się stłamsić Trumpowi, przerywał mu, prostował jego kłamstwa, a nawet siłował się z nim na rękę, co w normalnej polityce nie wyglądałoby zbyt poważnie, ale akurat w kontaktach z tym lokatorem Białego Domu może być całkiem skuteczne... Przede wszystkim widać, że Macron się Trumpa zwyczajnie nie boi, czego nie można powiedzieć o pozostałych czołowych politykach Europy. Zachowuje przy nim pewność siebie, co na Trumpa działa niezwykle kojąco.
Skoro Macron sam się wystawił do roli lidera Europy w czasach geopolitycznego przełomu, to niech bierze tę trudną robotę, pod warunkiem że będzie reprezentował głos całej Wspólnoty. Owszem, przy okazji na pewno spróbuje podnieść pozycję swojego kraju, ale z punktu widzenia Polski to nie taka zła wiadomość. Francuska Zjednoczona Europa będzie lepsza niż niemiecka.
Po zwarciu szyków kolejnym krokiem powinno być „odwrócenie brexitu”, czyli przyciągnięcie wyspiarzy do UE tylnymi drzwiami. Wielka Brytania to obok Francji największa siła militarna w Europie i jedno z globalnych centrów finansowych. O formalnym cofnięciu brexitu musieliby zdecydować obywatele, więc nawet nie warto sobie teraz zawracać tym głowy. Teoretycznie można by zliberalizować warunki rozwodu, ale one wcale nie są surowe. Przykładowo w handlu towarami Wielka Brytania i Unia Europejska zasadniczo nie stosują względem siebie żadnych ceł ani ograniczeń ilościowych. Nawet nie byłoby jak zmniejszyć taryf. Osłabienie relacji handlowych, które nastąpiło po brexicie, to efekt pojawienia się zwyczajnych procedur administracyjnych stosowanych przez obie strony.
Europejskie Siły Zbrojne
Powinny więc powstać Europejskie Siły Zbrojne, najlepiej wewnątrz NATO, jako uzupełnienie istniejących mechanizmów obronnych Sojuszu. Taka forma uspokoiłaby też prawicową opozycję w Polsce, która traktuje koncepcję unijnych sił zbrojnych podejrzliwie, jako formę osłabienia NATO i próbę wyrzucenia Amerykanów z regionu. W takiej wewnątrznatowskiej strukturze obronnej Starego Kontynentu Brytyjczycy musieliby odgrywać kluczową rolę. To włączyłoby ich znów w codzienne działania europejskich partnerów, a przy okazji pokazałoby Amerykanom, że Europejczycy mogą wziąć większą odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo, co oczywiście musiałoby być wspierane przez USA w wielu obszarach – chociażby siły powietrznej, artylerii czy rozpoznania – ale umożliwiłoby im pewne ograniczenie obecności samej siły ludzkiej.
Polska również powinna znaleźć dla siebie ważną rolę w tej geopolitycznej zmianie. Warszawa mogłaby się ustawić w roli jednego z głównych fundamentów obrony północno-wschodniej flanki NATO, czyli przede wszystkim basenu Morza Bałtyckiego oraz Czech i Słowacji. Zaczątki takiej polityki już zresztą istnieją – w styczniu powołano Straż Bałtycką, która wzmacnia regionalną obecność Sojuszu w powietrzu i na morzu. Oczywiście tak ważna rola dla niezamożnej wciąż Polski oznaczałaby brak polskich żołnierzy wśród ewentualnych sił rozjemczych w Ukrainie. Nie mamy tylu sił, żeby jeszcze pilnować spokoju w Donbasie, więc tym ostatnim powinni się zająć żołnierze z krajów położonych w bezpieczniejszych miejscach kontynentu.
Dodatkowa struktura obronna stworzona przez państwa nordyckie, Bałtów i Słowian Zachodnich, oczywiście w ramach NATO, mogłaby się stać też głównym obszarem obecności wojskowej Amerykanów w Europie. Dlatego też Polska powinna naciskać, by ewentualny odwrót sił amerykańskich dotyczył żołnierzy z Włoch lub z Niemiec. W ramach tych przesunięć – o ile faktycznie będzie musiało do nich dojść – może uda się uszczknąć jakieś 2–3 tys. amerykańskich żołnierzy i ulokować ich w Polsce? W celu uzyskania w miarę korzystnych zasad zmniejszenia obecności sił USA w Europie, oczywiście pamiętając o zachowaniu jedności UE, Warszawa powinna prowadzić intensywną dyplomację na niższych szczeblach administracji – szczególnie z sekretarzami obrony i stanu. Do tego nadają się ministrowie Sikorski i Kosiniak-Kamysz.
Europa ma argumenty, by stać się poważną siłą w negocjacjach. Kontroluje chociażby równowartość aż 200 mld dol. zamrożonych aktywów rosyjskich, które mogą być bardzo ważną kartą przetargową. Amerykanie zamrozili zaledwie 5 mld. Żeby wyjść z izolacji, w którą nieoczekiwanie pcha go Waszyngton, Stary Kontynent musi jednak zacząć mówić jednym głosem, wciągnąć z powrotem do struktur decyzyjnych Brytyjczyków i dążyć do tego, by zmiany w regionalnej architekturze bezpieczeństwa po ewentualnym odwrocie USA na Pacyfik były jak najmniej niekorzystne. Jeśli Europa nadal będzie sprawiać wrażenie ogłuszonej ciosami Trumpa, to któryś z kolejnych w końcu ją ostatecznie znokautuje. ©Ⓟ