Ocena tego, co wydarzyło się w ostatnich paru dniach w otaczającej nas rzeczywistości, powinna wykraczać poza stwierdzenie o zaskakującej nas rewolucji. To, co funduje nam nowa amerykańska administracja, nie jest tylko wyrazem osobowości nowego prezydenta. To nie tak, że po odejściu Donalda Trumpa wrócą „stare dobre czasy”.
Jak pisaliśmy w DGP, zmiana postrzegania świata i definiowania wyzwań dotyczy całej amerykańskiej elity, a nie tylko jednej z frakcji republikanów. O konieczności skoncentrowania się na Azji demokraci i ich baza ekspercka mówią od dawna. Polityka gospodarcza i migracyjna oraz nowa rola Ameryki w świecie również nie jest wypadkiem przy pracy. Trump robi dokładnie to, co obiecał, i za czym amerykańscy wyborcy zagłosowali w olbrzymiej większości. Nowy amerykański egoizm i asertywność nie są chwilową aberracją. Są tym, czego Amerykanie chcą i co będą od swoich władz dostawać. Prawdopodobnie również od kolejnych administracji.
To, że teraz europejscy liderzy dość histerycznie mówią o egzystencjalnych wyzwaniach, też w gruncie rzeczy nowe nie jest. Od dawna wiemy, że rzeczywistość ich przerasta. To, że nastąpiła „zmiana czasów”, mówili oni sami. Niestety, tylko mówili. To, że Amerykanie prowadzą politykę zagraniczną samodzielnie, we własnym interesie i według swoich ocen, też wiedzieliśmy. Tak było na Dalekim Wschodzie, w Iraku i Afganistanie, w Syrii i w dużym stopniu w Afryce Północnej. Teraz część europejskich liderów mówi z zaskoczeniem, że Amerykanie chcą bez konsultacji układać nam najbliższe otoczenie. A czym innym była ich aktywność w rejonie Morza Śródziemnego?
Agresywna ochrona interesów swoich firm i inwestorów też nie jest niczym nowym. Widzieliśmy ją często w wykonaniu globalnych liderów w różnych częściach świata, również u nas. To, co jest nowe, to skala ataku na unijne instytucje w sferze gospodarczej. W tle tego, co mówił J.D. Vance w kwestiach bezpieczeństwa, są wypowiedzi Białego Domu o unijnych regulacjach, podatkach i dostępie do rynku. Brutalny komunikat jest taki, że wspólne unijne instytucje chroniące nasz rynek, naszych konsumentów, nasz biznes mają zostać ograniczone albo rozmontowane. A najbogatszy kontynent świata ma być miejscem, gdzie amerykańskie wielkie koncerny będą mogły rosnąć bez żadnej kontroli.
Temu brakowi podmiotowego traktowania Europy i chęci jej gospodarczego wykorzystywania towarzyszy bardzo prosta retoryka „dziel i rządź”. Stare elity mają być zastąpione nowymi, które będą jeszcze bardziej egoistyczne i skłócone z sąsiadami. A przez to jeszcze bardziej niezdolne do stworzenia wspólnej podmiotowości. Przy okazji widać, że podlizywanie się zagranicy ma się świetnie nie tylko w Polsce, lecz także w całej Europie. Podobnie jak u nas, nie ma politycznych barw. Nowa rzeczywistość w polityce międzynarodowej nie jest więc niczym nowym. Można powiedzieć, że wraca stare, a historia zamiast się skończyć, się powtarza. Tak wyglądała przecież polityka hegemona wobec przejmowanych i wykorzystywanych kolonii. Europejczycy powinni coś o tym wiedzieć. ©℗