Tereny wyłączone z odwiertów naftowych
Ponad 2,5 mln km kw. amerykańskich wód przybrzeżnych – to obszar, który decyzją ustępującego prezydenta Joego Bidena ma zostać na stałe wyłączony z odwiertów naftowych. Wydobycie ropy i gazu na tych terenach – jak podkreśla Biden – jest niepotrzebne do zaspokojenia krajowych potrzeb energetycznych i nie jest warte ryzyka, które niesie dla nadmorskich społeczności, lokalnych przedsiębiorców i turystów. – Nie musimy wybierać między ochroną środowiska a rozwijaniem naszej gospodarki, między dbaniem o stan naszych oceanów, odporność naszych linii brzegowych i bezpieczeństwo pochodzących stamtąd dostaw żywności a niskimi cenami energii. To fałszywe dylematy – przekonuje prezydent.
Ta decyzja jest symbolicznym ciosem w Donalda Trumpa, który za niespełna dwa tygodnie – 20 stycznia – zostanie zaprzysiężony na 47. przywódcę Stanów Zjednoczonych. Swoją kampanię wyborczą w sprawach energetycznych prezydent elekt prowadził pod starym republikańskim hasłem „drill, baby, drill” (z ang. „wierć, dziecino, wierć”), zapowiadając wydobycie pełnego potencjału z krajowych złóż surowców kopalnych i, w konsekwencji, obniżenie cen paliw dla Amerykanów.
Trump zareagował nerwowo
Nic dziwnego, że Trump nerwowo zareagował na wieści z Waszyngtonu. Zapowiedział, że cofnie decyzję poprzednika już w pierwszym dniu prezydentury, do czego – jak twierdzi – ma prawo. I akcentował ponownie, że Ameryka musi zrobić „pełen użytek” z zasobów ropy i gazu, którymi dysponuje. Zarzucił przy tym Bidenowi, że robi wszystko, co się da, żeby utrudnić sukcesję.
Wyłączenie z wydobycia terenów przybrzeżnych ma w wielu nadmorskich stanach, m.in. na stanowiącej ważny przyczółek republikanów Florydzie, od lat szerokie ponadpartyjne poparcie. Sam Trump pod koniec pierwszej kadencji zamroził z tego względu przyznawanie koncesji we wschodniej części Zatoki Meksykańskiej, a w inicjatywę był też zaangażowany m.in. wieloletni senator z Florydy Marco Rubio, który w nowej administracji ma objąć tekę sekretarza stanu. Mimo że dziś republikańscy politycy popierający w przeszłości tego rodzaju restrykcje powstrzymują się od publicznych komentarzy, jest jasne, że ewentualne próby wycofania decyzji Bidena napotkają opór po stronie zarówno lokalnych społeczności, jak i części struktur partyjnych.
Jednocześnie ustępujący prezydent skorzystał z przepisów o szelfie kontynentalnym z 1953 r., które nie określają wyraźnej ścieżki cofnięcia jego decyzji lub odwołania się od niej. Ponowne udostępnienie na cele wydobywcze terenów objętych decyzją Bidena może więc wymagać znowelizowania prawa. Republikański senator Mike Lee, który ma pokierować w nowej kadencji pracami komisji ds. energii, zasygnalizował, że w grę wchodzi także uchylenie decyzji Bidena przez Kongres w ciągu 60 dni na podstawie przepisów o kontroli legislacyjnej (Congressional Review Act), jednak również w tym wypadku będzie konieczne pozyskanie większości głosów w Kongresie, co nie będzie proste.
Do tej pory mało kto myślał o eksploatacji złóż na terenach objętych nowym zakazem. Część obszarów przybrzeżnych podlegała już ponadto innym aktom, które ograniczały lub uniemożliwiały prowadzenie odwiertów. Z kolei w zachodniej części Zatoki Meksykańskiej, gdzie jest skoncentrowana większość istniejącego przybrzeżnego wydobycia, rekordowa w ostatnich latach produkcja będzie mogła trwać w najlepsze.
Historycznie rekordowe poziomy osiągnęło też, według wstępnych danych, łączne wydobycie ropy w USA, przekroczywszy pułap 13 mln baryłek dziennie. USA zwiększają też swoje prowadzenie w rankingu światowych eksporterów skroplonego gazu ziemnego (LNG). W zeszłym roku sprzedano go za granicę ponad 88 mln t (ok. 120 mld m sześc. surowca po regazyfikacji). Równocześnie jednak ustępująca administracja starała się ograniczyć ekspansję inwestycyjną sektora w dłuższym horyzoncie, m.in. zmniejszając liczbę wydawanych nowych koncesji na ziemiach należących do rządu federalnego czy hamując wydawanie nowych zezwoleń dla terminali do eksportu gazu skroplonego. ©℗