Najbardziej elektryzujące głosowanie odbędzie się w lutym w Niemczech. Z europejskiego punktu widzenia ważne będą też głosowania w Czechach, Mołdawii, Polsce (w maju wybierzemy prezydenta) i Rumunii.

Miniony rok był rekordowy pod względem liczby mieszkańców Ziemi, którzy mogli oddać głos w wyborach powszechnych. Bieżący rok aż tak obfity w głosowania nie będzie, ale i tak przynajmniej kilka z nich trafi na pierwsze strony gazet. Świat będzie uważnie śledził przyspieszoną kampanię w Niemczech. Z europejskiego punktu widzenia ważne będą też głosowania w Czechach, Mołdawii, Polsce (w maju wybierzemy prezydenta) i Rumunii.

Nie tylko Donald Trump

W 2024 r. do urn poszli mieszkańcy 7 z 10 najludniejszych państw świata. Wybory zorganizowały: Bangladesz, Indie, Indonezja, Meksyk, Pakistan, Rosja i Stany Zjednoczone. Wyniki zwłaszcza tych ostatnich, w których wygrał Donald Trump, będą miały ogromny wpływ na tegoroczny bieg wydarzeń. Z tej pierwszej dziesiątki głosu nie mogli oddać tylko Brazylijczycy i Nigeryjczycy oraz Chińczycy; ChRL nigdy jednak nie organizowała ogólnokrajowych wyborów powszechnych. Tym razem z grupy najludniejszych państw do urn mają pójść jedynie Meksykanie, i to tylko po to, by wybrać władze sądownicze, oraz ewentualnie Banglijczycy, o ile rząd tymczasowy zdąży przygotować wybory po obaleniu w sierpniu 2024 r. premier Szekh Hasziny.

Maraton wyborczy na świecie

Tegoroczny maraton otworzą dwa głosowania zaplanowane na najbliższą niedzielę. Mieszkańcy afrykańskich Komorów wybiorą parlament, zaś Chorwaci zagłosują w II turze wyborów prezydenckich. W obu przypadkach trudno o niespodziankę. Komory są rządzone twardą ręką przez prezydenta Azaliego Assoumaniego, więc jego partia zapewne znów zgarnie pełną pulę. Z kolei prezydentowi Chorwacji, socjaldemokracie Zoranowi Milanoviciowi, w I turze zabrakło zaledwie 0,3 pkt proc., by rozstrzygnąć sprawę bez dogrywki. Jego ponowne starcie z konserwatystą Draganem Primoracem, który w grudniu zdobył 19,6 proc., będzie zapewne czystą formalnością. Niespodzianek nie należy się też spodziewać po innych styczniowych wyborach. Zwycięzcą planowanego na 26 stycznia głosowania po raz siódmy zostanie ogłoszony Alaksandr Łukaszenka. Tym razem białoruski reżim nie zarejestrował żadnego kandydata opozycji.

Wybory w Niemczech 2025 już elektryzują

Na bardziej elektryzujące głosowanie przyjdzie nam czekać do lutego. Wówczas odbędą się przedterminowe wybory w Niemczech rozpisane po upadku trójpartyjnej koalicji pod wodzą kanclerza Olafa Scholza. Żelaznym faworytem jest chadecja, której lider Friedrich Merz już dziś czuje się jak kanclerz in spe – i tak jest traktowany przez wielu zagranicznych polityków. Przewidywany skład rządu zostanie uzupełniony o koalicjantów. Być może będą nim socjaldemokraci Scholza – w ten sposób Berlin nawiązałby do bogatej tradycji Große Koalitionen, wielkich koalicji. A może – to mniej prawdopodobne – wystarczy sojusz z mniejszymi partnerami w rodzaju Zielonych czy liberałów z Wolnej Partii Demokratycznej, o ile uda im się sztuka pokonania progu wyborczego. Partiom antysystemowym – Alternatywie dla Niemiec i Sojuszowi Sahry Wagenknecht – sondaże dają małe szanse na status języczka u wagi w nowym Bundestagu.

Trudny egzamin, czyli wybory w Rumunii

W marcu trudny egzamin czeka Rumunię. Po unieważnionej I turze wyborów z listopada, którą niespodziewanie wygrał skrajnie prawicowy Călin Georgescu, partie umiarkowane miały wystawić wspólnego kandydata, Crina Antonescu. Ten jednak zawiesił swój udział w elekcji. Władze oskarżyły Georgescu o korzystanie ze wsparcia z Rosji, ale potem okazało się, że w jego kampanii maczali palce całkiem systemowi liberałowie. Zmiana wisi też nad Czechami, gdzie jesienią do władzy po czterech latach rządów wielkiej koalicji może wrócić ANO Andreja Babiša, być może w towarzystwie prorosyjskich narodowców lub komunistów. Latem parlament wybierze Mołdawia. I na nią Rosjanie patrzą chciwym okiem, licząc na to, że kryzys energetyczny zatopi prozachodnią Partię Działania i Solidarności. Z kolei w październiku władzę na rzecz konserwatystów raczej straci premier Kanady Justin Trudeau. Warto też pamiętać o Somalii. Jeśli termin się nie zmieni – a jest takie ryzyko – Somalijczycy zagłosują w tym roku w pierwszych wielopartyjnych wyborach od 1969 r. ©℗