Mikulski: wbrew temu, czego się obawiano, zagraniczni aktorzy nie wykorzystywali technologii deepfake. Decydowali się na starsze, skuteczniejsze i bardziej sprawdzone metody.
Przed wyborami w USA część analityków przekonywała, że czeka nas era dezinformacji opartej na AI. Czy te przewidywania się potwierdziły?
ikona lupy />
Kamil Mikulski, analityk zagrożeń hybrydowych i dezinformacji, doktorant Universidad Rey Juan Carlos / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe

Rzeczywiście tego typu operacje zostały udokumentowane, kilkukrotnie opisywało je np. Centrum Analizy Zagrożeń Microsoft. Sztuczną inteligencję wykorzystywali np. aktorzy pochodzący z Iranu – ChatGPT był przez nich wykorzystywany do tłumaczenia oraz tworzenia treści. Warto jednak zauważyć, że wbrew temu, czego powszechnie się obawiano, zagraniczni aktorzy nie wykorzystywali technologii deepfake. Decydowali się na starsze, skuteczniejsze i bardziej sprawdzone metody.

Dlaczego?

Być może ich uruchomienie wymagało za dużo wysiłku w stosunku do efektów, jakie można dzięki nim osiągnąć. Dla porównania: modele generatywnej sztucznej inteligencji pozwalają wygenerować bardzo wiele treści w bardzo szybkim tempie, można więc zasypać nimi przestrzeń informacyjną, także używając botów. Czas koncentracji uwagi użytkownika na treści jest bardzo krótki, jestem więc sobie w stanie wyobrazić, że takie działania mogły być bardziej wydajne niż tworzenie jednego wideo. Tym bardziej że wciąż dość szybko udaje się identyfikować treści audiowizualne jako fałszywe.

Bardziej opłaca się zalać X krótkimi komentarzami?

Zdecydowanie – kiedy tam wchodzimy, by poczytać wiadomości, wpadamy w ocean wygenerowanych treści. Zanieczyszczanie go tak naprawdę bardziej paraliżuje procesy demokratyczne niż w tym momencie deepfake. To oczywiście może nadal stać się zagrożeniem w przyszłości.

Jakich technik wpływu na przestrzeń informacyjną w USA używali Rosjanie? I co było ich celem?

Wygląda na to, że rosyjscy aktorzy wspierali wygraną Donalda Trumpa. Wykorzystywali siatki trolli, podszywali się pod media, próbowali wpływać na influencerów. Ale trzeba mieć świadomość, że oni działają na wszystkich odcinkach frontu informacyjnego. Byli w grupach zrzeszających mniejszości, w grupach wspierających Kamalę Harris, w grupach wspierających Trumpa. Aktorzy powiązani z Rosją mobilizowali tę część elektoratu, która była za Trumpem, jednocześnie demobilizując tę część, która mogłaby wspierać kandydatkę demokratów, mówiąc np., że nie ma sensu iść na wybory, albo namawiając na głosowanie na kandydata trzeciej opcji, który nie miał żadnych szans na zwycięstwo. Tacy aktorzy również atakują z perspektywy lewicowej. Z poprzednich wyborów w USA mamy udokumentowane przypadki zaangażowania Rosjan po stronie lewicowo-liberalnej, czyli tam, gdzie zazwyczaj byśmy się tej aktywności nie spodziewali. Odruchowo patrzymy na ręce Alt-rightowi, a tak naprawdę przeciwnik jest wszędzie, wykorzystuje nasze słabości, gdzie może.

Tak jak Paweł Rubcow, który działał wśród lewicowych dziennikarzy w Polsce.

Świetny przykład.

A jeśli chodzi o aktorów powiązanych z Chinami?

O interesach i wpływach Chin wiadomo najmniej. Jest udokumentowane, że Chińczycy byli zaangażowani w operacje informacyjne, operacje wpływu, które miały podburzać studentów na uniwersytetach o poglądach propalestyńskich. Ich działania zmierzały przede wszystkim w kierunku polaryzacji, starali się jak najbardziej rozkołysać demokratyczną łajbę.

A Iran?

Na razie zostało ujawnionych kilka stworzonych przez nich stron fałszywych mediów. Były tam podnoszone np. kwestie związane z nielegalną migracją. Powiązani z Iranem aktorzy wspierali kampanię Kamali Harris. Podejrzewam, że wynikało to z obaw Iranu o to, że Trump będzie mocno wspierał Izrael, więc kontrkandydatka będzie lepszym wyborem.

Czy działanie zewnętrznych aktorów widać w każdych wyborach?

Tak, aczkolwiek analizując dezinformację, naprawdę trudno jest czasem rozróżnić, kto jest aktorem zewnętrznym, a kto wewnętrznym. Dam pani przykład – na X jest konto osoby, która nazywa się Ian Miles Cheong. Pozuje na Amerykanina, pisze o kampanii i jest bardzo poczytny, ale mieszka w Malezji, nie ma amerykańskiego obywatelstwa.

Z drugiej strony mamy masę ludzi, którzy są politycznie zaangażowani po którejś ze stron i niespecjalnie odróżniają się od rosyjskiej propagandy, ale niekoniecznie są sterowani, mogą mieć po prostu zgodne poglądy. Stwierdzenie, że mamy do czynienia z dezinformacją, jest czasem niesłychanie trudne – poza samą treścią trzeba wziąć pod uwagę to, czy występują wzorce zachowań, które są charakterystyczne dla adwersarza, czy mamy dodatkowe informacje z wycieków albo inne ślady. Czasem oni po prostu podbijają poglądy, które ktoś autentycznie wyraża w internecie. Wystarczy wtedy zwiększanie zasięgów.

Czy przed dezinformacją można się obronić?

Najlepszym sposobem pozostaje edukacja na temat rozróżniania faktów od opinii, krytycznego myślenia, rozpoznawania sztucznie generowanych treści. Warto pamiętać, że adwersarze podbijają emocje negatywne, posty mało wartościowe w dyskursie. ©℗

Rozmawiała Anna Wittenberg