Deklaracje współpracy i gratulacje – tak Unia Europejska i jej liderzy zareagowali na zwycięstwo Donalda Trumpa. Dziś w Budapeszcie 27 przywódców UE omówi pomysły na relacje z USA.

Liderzy państw członkowskich, a nawet unijnych instytucji od rana gratulowali zwycięstwa nowo wybranemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych. – UE i USA to coś więcej niż tylko sojusznicy. Łączy nas prawdziwe partnerstwo między naszymi narodami, jednoczące 800 mln obywateli. Dlatego pracujmy razem nad silną agendą transatlantycką, która będzie dla nich korzystna – stwierdziła Ursula von der Leyen.

I przewodnicząca KE, i szefowie pozostałych unijnych instytucji stronili od komentarzy w trakcie kampanii wyborczej. Jedynie nieliczni, jak Viktor Orbán, wprost udzielili poparcia Trumpowi; pozostali mówili raczej o współpracy z USA niezależnie od tego, kto wygra.

Autonomia strategiczna

Dla UE zwycięstwo Trumpa to z jednej strony wizja rywalizacji handlowej, w której USA chcą nadgonić ponad 150 mld euro rocznie deficytu w relacjach z państwami Unii, a z drugiej kluczowa w świetle wojny w Ukrainie kwestia bezpieczeństwa Starego Kontynentu, dla którego amerykańskie wsparcie militarne jest fundamentalne. Jednym z pierwszych przywódców europejskich, którzy pogratulowali Trumpowi, był prezydent Francji Emmanuel Macron, który zapewnił, że jest gotów do współpracy „z szacunkiem i ambicją, dla większego pokoju i bezpieczeństwa”.

Bezpośrednio po tym francuski prezydent rozmawiał z kanclerzem Olafem Scholzem. Dwa główne państwa UE przez lata miały zupełnie inne wizje rozwoju europejskiej obronności – Macron od pierwszej kadencji apelował o stworzenie europejskiego potencjału militarnego. Tymczasem Niemcy przez lata redukowali liczebność armii, stawiając na stałą obecność wojsk USA, i to rząd niemiecki był już w trakcie pierwszej prezydentury Trumpa wskazywany jako jedna z czarnych owiec, które nie spełniają wymogu przeznaczania 2 proc. PKB na obronność. Teraz – jak przekonywał choćby premier Donald Tusk – to UE musi sama zadbać o własne bezpieczeństwo i znacznie zwiększyć nakłady na obronność. W tym samym tonie szef MSZ Radosław Sikorski, sondowany jako kandydat w wyborach prezydenckich, stwierdził, że kluczowe dla Europy będzie wzięcie większej odpowiedzialności za bezpieczeństwo, „wydatki na obronność i decyzje w sprawie polityki migracyjnej”.

Zdecydowanie najciekawszy i być może najistotniejszy dla Trumpa głos przyszedł jednak ze strony sekretarza generalnego NATO Marka Ruttego. Były holenderski premier – obok Andrzeja Dudy i Orbána – uchodzi za jednego z nielicznych europejskich liderów, którzy mieli dobre relacje z Trumpem. Dziś, w nowej roli, Rutte nie tylko pogratulował prezydentowi USA, lecz także dodał, że jego przywództwo będzie kluczowe dla utrzymania silnego Sojuszu Północnoatlantyckiego, a w swoim oświadczeniu podkreślał także korzyści, jakie płyną dla USA z członkostwa w NATO. Rutte opublikował też felieton, który ukazał się wczesnym rankiem w Politico, a w którym ostrzegał przed zagrożeniem ze strony Korei Północ nej i apelował o wsparcie partnerów w regionie Indo-Pacyfiku – kluczowego z perspektywy aspiracji i globalnej pozycji USA.

Niespodzianka Orbána

Choć gratulacje dla Trumpa płynęły ze wszystkich krajów naszego regionu, to zdecydowanie najżarliwiej przyszłego prezydenta USA wspierał premier Węgier Viktor Orbán. Szef węgierskiego rządu spotykał się z Trumpem w trakcie kampanii, a jako lider kraju sprawującego prezydencję w UE będzie gościł dziś w Budapeszcie prawie wszystkich unijnych liderów, którzy – po raz pierwszy w takim gronie – omówią wyniki amerykańskich wyborów i przyszłość relacji transatlantyckich. Według doniesień medialnych Orbán ma także przygotowywać specjalną niespodziankę podczas szczytu, czyli wideokonferencję z udziałem Trumpa, choć do momentu zamknięcia wydania DGP te informacje nie zostały potwierdzone.

Rozpoczynające się dziś dwudniowe nieformalne spotkanie europejskich przywódców będzie ostatnim z udziałem szefa Rady Europejskiej Charles'a Michela, którego zastąpi António Costa. Start urzędowania nowej administracji amerykańskiej niemal zbiegnie się z początkiem nowej kadencji KE, w której za politykę zagraniczną będzie odpowiedzialna była premier Estonii Kaja Kallas, wywodząca się ze środowisk liberalnych. ©℗