Jest wczesne popołudnie. Stojąc w kolejce do polskiego sklepu w Hamtramck pod Detroit, słyszę wezwanie muezzina do modlitwy. Dla okolicznych mieszkańców to nic nowego. Gdyby nie wielkie pick-upy i reklamy fast foodów, można byłoby się poczuć jak na Bliskim Wschodzie. Na szosie gęsty ruch, kobiety w burkach spacerują z siatkami z lokalnych supermarketów, obok dyskutują mężczyźni w tradycyjnych bengalskich strojach, a z samochodów dumnie powiewają palestyńskie i libańskie flagi. O Hamtramck zrobiło się głośno w 2013 r., gdy stało się pierwszym amerykańskim miastem z muzułmańską większością. Dwa lata później było pierwszym, w którym mahometanie przejęli większość w radzie miasta. To część Halal Metropolis, jak nazywana jest aglomeracja Detroit, zamieszkana przez największą muzułmańską mniejszość w USA. To region o szczególnym znaczeniu dla amerykańskich wyborów.
– Wasi przyjaciele i członkowie rodzin zasługują na życie w pokoju, dobrobycie i harmonii. Do tego może dojść tylko dzięki pokojowi i stabilności na Bliskim Wschodzie. Ja go zaprowadzę – mówił w weekend na wiecu w Warren, kilka kilometrów od Hamtramck, Donald Trump. Republikanin przyjechał tu, bo wyczuł polityczną szansę. 500 tys. muzułmanów w Michigan, jednym z najważniejszych dla wyborów stanów, stało się łakomym kąskiem. Jeśli odwrócą się oni od demokratów, na których tradycyjnie głosowali, mogą przesądzić o wyniku całych wyborów. Z rozmów z mieszkańcami wynika, że Kamala Harris straciła kredyt zaufania. Wyrzuca się jej, że będąc w administracji, nie powstrzymała Izraela przed zbrodniami i wszczynaniem wojen. – Wierzę, że Trump zatrzyma wojnę, doprowadzi do tego, że przestaną spadać bomby na nasze rodziny w Palestynie, Libanie i Jemenie, z którego pochodzę. Harris nie zrobiła nic – przekonuje Hamza Jusuf, właściciel kawiarni w Dearborn, samozwańczej arabskiej stolicy USA.
Serwowana jest tu kawa w bliskowschodnim stylu, ale można ją też zamówić w plastikowym kubeczku. Ceny są zdecydowanie amerykańskie. Mężczyzna spieszy się do sąsiedniej kawiarni, gdzie jego kolega, również przedsiębiorca, poszedł jeszcze dalej we wsparciu republikanina i zdecydował się zaprosić nowojorczyka do swojego lokalu. Trump zaproszenie przyjął. Na kilka chwil pojawił się w piątek w kawiarni, gdzie rozmawiał z dziennikarzami i krytykował Liz Cheney, skonfliktowaną z nim córkę byłego republikańskiego wiceprezydenta Dicka Cheneya, kojarzonego przez muzułmanów przede wszystkim z interwencjami w Afganistanie i Iraku. W powietrzu czuć brak pełnego zaufania. Czekający na Trumpa muzułmanie nie są tak entuzjastycznie nastawieni jak inni wyczekujący go trumpiści, jakich znamy z telewizji. Republikanin jednak punktuje, w Michigan uzyskał oficjalne wsparcie niektórych imamów, a także, co wydawałoby się jeszcze dwa lata temu nie do pomyślenia, niektórych burmistrzów, w tym Amera Ghaliba z Hamtramck.
Strategia republikanów nie polega nawet na tym, by przekonywać do głosowania na Trumpa. Cel numer jeden to odciągnąć ich od oddania głosu na Harris. Dlatego partię równie mocno cieszy rosnąca popularność trzeciej kandydatki, czyli Jill Stein z Partii Zielonych. Aglomeracja Detroit jest zasypana jej plakatami, na których wzywa ona do „zakończenia ludobójstwa”. Przez ostatnie dni 74-letnia kampanijna weteranka nie wyjeżdża z Michigan. Zdarza się, że otaczają ją aktywiści wznoszący hasło „Izrael czycy do Polski”. W stanie może uzyskać nawet kilka procent poparcia. Oburzenie muzułmanów na demokratów zatacza jednak szersze kręgi i jest widoczne w wielu innych miejscach Ameryki. Od ponad roku, gdy Izrael dokonał inwazji na Strefę Gazy w ramach odwetu za atak Hamasu, „Arab Americans” protestują, próbują być widoczni, apelują do kongresmenów.
W Waszyngtonie prężnie działa Muzeum Palestyńczyków. Placówka jest mała, ale położona nieopodal prestiżowego Dupont Circle i cieszy się coraz większą popularnością. – Uważam, że demokraci i republikanie to dwie strony tej samej monety. Każda z tych partii służy Amerykańsko-Izraelskiemu Komitetowi Spraw Publicznych nawet kosztem interesu Amerykanów – mówi DGP szefowa biura placówki, Nadeen Al Khatib, nawiązując do proizraelskiej organizacji lobbingowej. Młoda kobieta nie mówi, co zrobi 5 listopada, ale nie zgadza się z tezą, że „brak głosu to głos na Trumpa”, bo bojkot wyborów to też forma protestu. – Owszem, w wyścigu o Biały Dom nie powinno być tak niebezpiecznych osób jak Trump. Potrzebujemy skutecznego przywództwa, a nie osobowości rodem z reality show, z zarzutami karnymi. System dwupartyjny i Kolegium Elektorów potrzebują zmian – kwituje.
W aglomeracji Detroit, związanej z przemysłem motoryzacyjnym, demokratami i ze związkami zawodowymi, wielu nie podoba się rosnąca popularność Trumpa. Burmistrz Dearborn Abdullah Hammoud odmówił spotkania z republikaninem. – Trump nigdy nie będzie moim prezydentem. Ale mam też słowo do demokratów: to wasza niechęć do zaprzestania finansowania i wspierania ludobójstwa stworzyła przestrzeń, by Trump mógł przeniknąć do naszych społeczności – stwierdził. Część wyborców pamięta republikaninowi, że jako prezydent wprowadził „Muslim ban”, jak potocznie określa się wydane przez niego w 2017 r. rozporządzenia, które ograniczały możliwość podróżowania do USA obywatelom kilku krajów z większością muzułmańską. Ulubieńcem „Arab Americans” nie jest też kandydat na wiceprezydenta J.D. Vance, który w podcaście u Joego Rogana mówił, że muzułmanie „próbują stworzyć religijny despotyzm”.
Do listy oburzonych należy dodać też byłą burmistrz Hamtramck, związaną z demokratami Karen Majewski, która oskarża nowszych imigrantów o sprzeniewierzenie się wartościom miasta. Samych Polaków jednak jest tu już tylu, co kot napłakał. Po dawniej mocno spolonizowanym miasteczku pozostało kilka punktów usługowych, a na niektórych szyldach widnieją swojsko brzmiące nazwiska. – Kolejne pokolenia Polaków wzbogaciły się i wyjechały poza miasto. Na ich miejsce przyjechali nowi migranci – tłumaczy nam Dominik Stecuła, ekspert lokalnego Piast Institute. Polskie Hamtramck zanika z roku na rok. Działka, na której stoi gromadzący Polaków co niedzielę kościół św. Floriana, ma zostać sprzedana. Opowieści starszych o pracy w fabrykach Forda i języku polskim tak popularnym, że uczyli się go tu Afroamerykanie, brzmią już jak miejskie legendy. W gęsto budowanych domach na Hamtramck mieszkają teraz Banglijczycy, Jemeńczycy i Libańczycy. Jak Polacy pół wieku temu, teraz oni tworzą tu wielopokoleniowe gospodarstwa domowe. ©℗