Tłem dla Alaksandra Łukaszenki w rozpisanych na 26 stycznia 2025 r. wyborach będą jego urzędnicy i kandydaci prorządowych partii. Przesunięcie głosowania na zimę utrudni protesty (choć i tak trudno je sobie wyobrazić w związku z poziomem represji) i pozwoli władzom się skupić na dostosowaniu do możliwej zmiany sytuacji politycznej po zaprzysiężeniu prezydenta Stanów Zjednoczonych, planowanym na 20 stycznia. Symbolem nadchodzącej kampanii mogą być czwartkowo-piątkowe masowe zatrzymania ludzi, którzy byli już karani za udział w protestach w 2020 r. Podczas sobotnich dożynek w Mostach w obwodzie grodzieńskim Łukaszenka przekonywał zaś, że na Białorusi panuje „dyktatura stabilności, bezpieczeństwa, porządku, dobra i gościnności, dyktatura sprawiedliwości”.
– Chcesz, żebym ogłosił start w twoim programie? Tak, Olu, pójdę – powiedział rządzący od 30 lat dyktator podczas rozmowy z rosyjską propagandystką Olgą Skabiejewą. – Jeśli moi zwolennicy powiedzą mi, że trzeba, a oni, oczywiście, powiedzą – zastrzegł. I powiedzieli. Po tych słowach zakłady pracy zmuszały zatrudnionych do nagrywania scenek nawiązujących do słowa „nado!” (trzeba). Kampania, którą nazwano flash mobem (choć flash mob to działanie spontaniczne i oddolne), miała też polskojęzyczną odsłonę, w której wziął udział oskarżony o szpiegostwo Tomasz Szmydt. – Towarzysz prezydent, oczywiście trzeba, nado! – krzyczał zbiegły sędzia chórem z innymi pracującymi dla propagandy Polakami oraz jednym z jej czołowych pracowników Alaksiejem Dziermantem w programie Radyja Biełaruś.
Poza Łukaszenką, który szykuje się do siódmej kadencji, do startu zgłosili się przedstawiciele reżimowych ugrupowań: Liberalno-Demokratycznej Partii Białorusi, Komunistycznej Partii Białorusi oraz Republikańskiej Partii Pracy i Sprawiedliwości. Komuniści ogłosili przy tym na wszelki wypadek, że „wystawienie przez KPB własnego kandydata na prezydenta Białorusi nie oznacza, że partia wykreśla z programu punkt o poparciu Łukaszenki”. „Siarhiej Syrankou idzie na wybory nie zamiast, ale razem z prezydentem” – czytamy. Ponadto może wystartować dwoje urzędników: była rzeczniczka MSW Wolha Czamadanawa, obecnie główna ideolożka mińskich władz miejskich, która zasłynęła w 2020 r. wybielaniem brutalnych działań milicji wobec manifestantów, oraz przewodniczący Białoruskiego Związku Oficerów Siarhiej Bobrykau.
Listę uzupełnia dwoje nieznanych przedsiębiorców i była opozycyjna posłanka Hanna Kanapacka, która obrała kurs proreżimowy, a w 2020 r. brała udział w wyborach prezydenckich. Jeśli zostanie zarejestrowana, posłuży propagandzie za dowód, że także ukierunkowane na dialog z Zachodem poglądy są reprezentowane. 1 listopada minął termin zgłaszania potrzebnych dokumentów. Dziś Centralna Komisja Wyborcza wypowie się w sprawie rejestracji komitetów, które zgłosiły się w ostatnim możliwym terminie. Wcześniej odrzucono już wniosek emigracyjnego polityka Jurasia Hubarewicza. Formalnie z uwagi na wysłanie dokumentów pocztą, ale Hubarewicz nie spełnił też innych kryteriów. Po 2020 r. zaostrzono przepisy i od tej pory głową państwa nie może zostać osoba karana ani mająca dokument w rodzaju karty Polaka bądź prawa pobytu w obcym kraju. Ponieważ politycy realnej opozycji przebywają w więzieniach lub na emigracji, bez zmiany konstytucji nikt z nich nigdy nie zdoła nawet wystartować.
Ostateczną listę zarejestrowanych kandydatów stanowiących tło dla Łukaszenki poznamy 31 grudnia. Emigracyjna opozycja skupiona wokół Swiatłany Cichanouskiej, prawdopodobnej zwyciężczyni z sierpnia 2020 r., nie wezwała jej zwolenników do bojkotu, ale do odrzucenia wszystkich kandydatów z karty do głosowania, na co pozwala białoruska ordynacja. „Proponujemy wyrazić swój protest poprzez zagłosowanie przeciwko wszystkim tym, którzy kradną nasze prawo głosu” – czytamy w oświadczeniu podpisanym przez Cichanouską. Nie wszyscy zgadzają się na taki wariant. „Udział w «głosowaniu» w «niewyborach» ze znanym wynikiem 80 proc. dla Łukaszenki oznacza anulowanie wyników z 2020 r. i uznanie prezydentury Łukaszenki” – napisał na Facebooku związany z prawicą politolog Pawieł Usau, a dysydent Andrej Abozau zagroził nawet w przypadku obalenia Łukaszenki odpowiedzialnością karną każdemu, kto pójdzie głosować i tym samym „weźmie udział w zamachu stanu”. ©℗