Mario Draghi po prawie roku pracy nad raportem mającym dać pomysły na zwiększenie konkurencyjności Unii Europejskiej postanowił nie gryźć się w język i w dość dosadny sposób zaprezentował swoją analizę. Recepty na dość pesymistyczne i alarmujące diagnozy są równie bezpośrednie, co tezy stawiane przez byłego premiera Włoch. Problemom gospodarczym Starego Kontynentu Draghi chce przeciwstawić jeszcze większy poziom integracji i jeszcze bardziej federalistyczne podejście, które budzi niechęć szczególnie wśród prawicowej części sceny politycznej znacznie wzmocnionej w wyniku wyborów europejskich.

Jednym z istotniejszych postulatów Draghiego jest właściwie całkowita rezygnacja z zasady weta połączona z reformą administracyjną. Już dziś znaczny obszar unijnego prawodawstwa jest objęty większościowym systemem podejmowania decyzji, natomiast raport wskazuje na potrzebę rozszerzenia go na całą unijną legislację. Z jednej strony trudno odmówić Draghiemu racji, kiedy stwierdza, że UE prokrastrynuje, zamiast rozwiązywać problemy, ale z drugiej strony realia polityczne nie pozwalają zbyt często pojedynczym państwom wpływać na podejmowane decyzje, stąd dla mniejszych graczy weto jest jedynym i ostatecznym bezpiecznikiem. W obecnych okolicznościach zmiana tej zasady jest po prostu nierealna, bo na samoograniczenie musiałaby zgodzić się cała „27”. Pomijając już fakt, że prawdopodobnie wymagałaby ona wieloletniej procedury zmiany traktatu, na którą absolutnie żadna ze stolic nie ma dziś ochoty. Rekomendacja przyspieszenia ścieżki legislacyjnej lub jej skrócenia, do czego jeszcze wrócę, jest jednym z fundamentów recept byłego szefa Europejskiego Banku Centralnego dla Unii Europejskiej, natomiast szczegóły przynoszą tylko dodatkowe trudności z ich zastosowaniem.

Innowacyjność zwiększy produktywność

Główna teza raportu jest taka, że produktywność europejskich pracowników coraz bardziej odstaje od produktywności Amerykanów (a także Chińczyków) głównie z uwagi na brak inwestycji w innowacje i postęp technologiczny na Starym Kontynencie. Receptą ma być połączenie nastawienia na innowacyjność, a co za tym idzie zwiększenie produktywności wraz z realizacją wspólnej strategii przemysłowej w kluczowych obszarach. Sęk w tym, że o podobnych pomysłach, uzupełnionych jeszcze o strategiczną suwerenność surowcową i skrócenie łańcuchów dostaw, słyszymy właściwie od wybuchu pandemii koronawirusa. Począwszy od procesu opracowania szczepionki przeciw COVID-19, kiedy zapóźnienia technologiczne dały o sobie znać, przez kryzys uwypuklający niewielką odporność gospodarek europejskich na wstrząsy po problemy ze wsparciem Ukrainy na skutek niewystarczających mocy produkcyjnych w sektorze zbrojeniowym. I od kilku lat unijne instytucje pracują nad różnego rodzaju strategiami, które mają UE przygotować na podobne problemy w przyszłości. Czym postulaty Draghiego mogą różnić się od tych już suflowanych przez Brukselę w minionych latach? Poziomem federalizacji. Były szef włoskiego rządu nie widzi bowiem innej recepty dla Starego Kontynentu jak utworzenie de facto superpaństwa. Kluczowym pytaniem jest jednak to, kto będzie na to państwo łożył pieniądze.

Kolejki chętnych do finansowania wspólnych planów przemysłowych czy inwestycji w innowacje, jak nietrudno się domyślić, na razie nie ma. Pierwsze reakcje po prezentacji raportu przyszły z najbardziej spodziewanej stolicy, czyli Berlina. Co prawda tylko w osobie lidera coraz bardziej problematycznej dla koalicji rządzącej partii FDP, ale i ministra finansów Christiana Lindnera, niemiecki rząd na postulaty Draghiego odpowiedział bardzo krytycznie. Wraz z Niemcami na pomysły przedstawione w raporcie niechętnie będą spoglądać także m.in. Holendrzy, Belgowie czy kraje skandynawskie. Mowa bowiem o dodatkowych 800 mld euro rocznie, których według byłego szefa EBC brakuje na jednolitym europejskim rynku, żebyśmy mogli nawiązać rywalizację z USA i Chinami. Sposobów na znalezienie pieniędzy jest kilka, ale właściwie każde państwo któryś z nich zaneguje. Pierw szy wykluczył sam Draghi – zasugerował bowiem radykalne zerwanie z elastycznymi zasadami pomocy publicznej i zrobienie wyjątku wyłącznie dla inicjatyw transnarodowych, czym jeszcze bardziej podpadł Berlinowi korzystającemu z pomocy publicznej zdecydowanie najczęściej w UE. Zarówno autor raportu, jak i Ursula von der Leyen, szefowa Komisji Europejskiej, chcą zmobilizować prywatny i publiczny kapitał, sugerując, że państwa unijne musiałyby zaciągnąć nowe wspólne pożyczki. Na przykład na rzecz podmiotów podobnych do Funduszu Odbudowy stworzonego w reakcji na kryzys pandemiczny. Emisja nowego wspólnego długu także nie leży w zasięgu zainteresowań państw Beneluksu, jak i Niemiec czy Austrii. Te same państwa zresztą znajdą się najprawdopodobniej w gronie tych, które będą domagać się największych oszczędności podczas dyskusji o Wieloletnich Ramach Finansowych na lata 2028–2034.

Reforma administracyjna w UE

Elementem strategii Draghiego, który wydaje się do zaakceptowania, jest zmniejszenie obciążeń biurokratycznych, w tym reforma administracyjna, która skróciłaby ścieżkę legislacyjną. Obecnie każdy projekt dyrektywy czy rozporządzenia przechodzi przez wszystkie unijne instytucje, w tym różnego rodzaju komitety i ciała opiniujące, co wydłuża procedury do kilku lat. Zdaniem Draghiego, ale i właściwie wszystkich państw członkowskich, utrudnia to szybkie reagowanie na sytuacje kryzysowe. Co do tego punktu „27” wydaje się zgodna, ale niekoniecznie tak samo chętnie przystanie na kolejną receptę z raportu, czyli daleko idącą deregulację. Draghi w bardzo liberalnym duchu postuluje choćby ułatwienia dla fuzji spółek, nawet jeśli mogłoby to zaburzyć sytuację na jednolitym rynku. Jego deregulacyjne zapędy zyskały dość niespodziewanego sojusznika w postaci Elona Muska, który pochwalił pomysły „wyeliminowania niepotrzebnych przepisów” hamujących w jego ocenie europejski wzrost gospodarczy. Co dość ironiczne, w raporcie postuluje się powołanie funkcji wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej ds. uproszczeń.

Ta ostatnia kwestia jak w soczewce skupia problemy UE i daje światło na wartość zaprezentowanego raportu. Na poziomie diagnoz większość komentatorów, ekspertów i polityków przyznaje Draghiemu rację. – Dzielimy ten tort, który staje się coraz mniejszy, z coraz mniejszą liczbą ludzi – mówił były włoski premier i dziś nikt w Brukseli nie ukrywa, że obecny stan rzeczy jest nie do utrzymania w długiej perspektywie. Sęk w tym, że ani w długiej, ani w krótkiej perspektywie UE nie może sobie pozwolić na rewolucyjne zmiany – zarówno ze względów praktycznych, jak i systemowych. Zmiana systemu głosowania, nowe podatki czy wreszcie wspólny dług wymagają jednomyślnej zgody państw członkowskich. Raport daje recepty, które z uwagi na radykalny charakter raczej dzielą niż łączą „27”. Ponadto nie można ich wdrożyć z pominięciem całej rozbudowanej aparatury administracyjnej. Nie spodziewam się, że nowa KE von der Leyen przyjmie rady Draghiego jako swój plan na najbliższe kilka lat – raczej „twórczo” wykorzysta niektóre jego elementy. O ile do tych elementów uda jej się przekonać poróżnione i niechętne do podejmowania nowych kosztów państwa członkowskie. ©℗

Na poziomie diagnoz większość komentatorów, ekspertów i polityków przyznaje Draghiemu rację