W tych sprawach rangi globalnej, którymi administrują służby specjalne, zwykle należy się wypowiadać z ostrożnością, bo nigdy nie wiadomo, czy jakiś ważny, a nieznany czynnik nie umyka analizie. Z tym zastrzeżeniem wydaje się, że nie będzie przesadną brawurą stwierdzenie, iż Polska jest jedynym krajem, który na wymianie więźniów między Rosją a Zachodem więcej stracił, niż zyskał.

1 sierpnia do Rosji poleciało ośmiu współpracowników rosyjskich służb (oraz dwoje dzieci uwolnionej pary). Wśród nich Wadim Krasikow, osądzony za zamordowanie w Niemczech czeczeńskiego komendanta polowego Zelimchana Changoszwilego, podające się za Argentyńczyków małżeństwo Anny i Artioma Dulcewów, skazane w Słowenii za szpiegostwo, zatrzymany w Norwegii udawany Brazylijczyk Michaił Mikuszyn oraz Pablo González vel Paweł Rubcow, który udawał w Polsce hiszpańskiego dziennikarza, a w istocie zbierał m.in. informacje dotyczące rosyjskich opozycjonistów, zwłaszcza z otoczenia politycznych spadkobierców zamordowanego w 2015 r. Borisa Niemcowa.

W zamian Rosja wydała 15 osób (a kolejną wypuściła Białoruś), w tym dysydentów Ilję Jaszyna i Władimira Kara-Murzę, dziennikarza amerykańskiego dziennika „Wall Street Journal” Evana Gershkovicha i byłego żołnierza Paula Whelana. Pięciu zwolnionych ma niemiecki paszport (jako jedyny bądź w postaci drugiego obywatelstwa) – i w ten sposób Moskwa odwdzięczyła się Berlinowi za zwrot Krasikowa.

Echa starań o zorganizowanie wielkiej wymiany jeńców docierały do mediów od dawna. Po śmierci w łagrze jednego z liderów rosyjskiej opozycji Aleksieja Nawalnego mogliśmy przeczytać – co potwierdzają piątkowe materiały Reutersa – że był on na liście osób, których wymiana była omawiana, a rozmowy na ten temat prowadziły rosyjskie i amerykańskie służby specjalne. O tym, że rokowania trwały po linii służb, w piątek mówili także Rosjanie i białoruski autokrata Alaksandr Łukaszenka, który oddał skazanego w czerwcu na śmierć Niemca Rica Kriegera. Norwegia i Słowenia nie dostały nikogo w zamian, ale, o ile wiadomo, Rosjanie nie wyłapali ich obywateli w charakterze – jak to się określa po rosyjsku – funduszu na wymianę.

Polska oddała Rubcowa, nie uzyskując nikogo – ani siedzącego na Białorusi dziennikarza „Gazety Wyborczej” Andrzeja Poczobuta, ani więzionego w Rosji od 2018 r. za domniemane szpiegostwo Mariana Radzajewskiego, ani niejakiego W., Rosjanina z kartą Polaka, o którym pisał w piątek były koordynator służb za rządów Prawa i Sprawiedliwości Mariusz Kamiński (o W. nic więcej nie wiemy). Radzajewski pewnie już o tym wie; Whelan siedział z nim w jednym łagrze, a tam wieści szybko się rozchodzą.

Szef MSZ Radosław Sikorski zapewnił w czwartek, że „zabiegi o zwolnienie białoruskich więźniów politycznych, w tym Andrzeja Poczobuta, toczą się innym trybem”, a Bartosz Wieliński na łamach „Gazety Wyborczej” wyraził nadzieję, że wolność Poczobuta „jest częścią szerszej układanki”, a „zabiegi o jego uwolnienie z całej siły wesprą teraz Amerykanie i Niemcy, którym Polska wyświadczyła tak wielką przysługę”. Nadzieja umiera ostatnia i choć szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera przyznał, że „w sprawie pana Poczobuta nadal impas”, to faktycznie nie da się wykluczyć, że rozmowy z Białorusinami zakończą się innego rodzaju porozumieniem.

Nie będzie jednak przesadą przypuszczenie, że najlepszy czas na zabiegi o uwolnienie Poczobuta, a zwłaszcza Radzajewskiego, skończył się z chwilą wymiany więźniów. Moskwa odzyskała, na kim jej zależało, podobnie Berlin i Waszyngton. Motywacja do kontynuowania wysiłków zmalała, a nie wzrosła.

Reuters opisał w piątek, jak Amerykanie się starali, by przekonać do układu Niemców i Słoweńców. Polski nie wymieniono. Wygląda na to, że o naszą zgodę specjalnie zabiegać nie było trzeba, bo, licząc na wdzięczność w przyszłości, uznaliśmy, że trzeba – to znów cytat z Siewiery – „okazać sojuszniczą solidarność”. Jakże arcypolskie byłoby to zachowanie. ©℗