Choć jednolity rynek jest fundamentem Unii Europejskiej, europejskie orzecznictwo dotyczące swobodnego przepływu towarów, osób i usług oraz uzyskiwanie lub kwestionowanie przez Unię pomocy publicznej w poszczególnych państwach przypominają taniec między wolnym handlem a krajowymi protekcjonizmami. Najgłośniejsze historie dotyczą chyba branży spożywczej. Belgia próbowała określać sposób pakowania masła, broniąc się przed importem z Niemiec. Włosi chcieli mieć inną zawartość soku w sokach, żądali dodatkowego etykietowania produktów powstałych z komórek macierzystych, a ministerstwo rolnictwa oficjalnie zajmuje się u nich „suwerennością żywnościową”.
Dla Polski tuż po akcesji kluczowy był swobodny przepływ pracowników, wobec czego skupiała się ona na regulacjach dotyczących wynagrodzenia pracowników delegowanych i na zasadach tej delegacji, a europosłowie protestowali, kiedy Dania wprowadziła elektroniczny rejestr usług świadczonych w tym kraju przez firmy zagraniczne. Kontrowersje wzbudziło zwłaszcza ujawnianie danych o miejscu świadczenia usług czy danych kontrahentów, co zdaniem Warszawy było protekcjonistycznym prezentem dla duńskiej konkurencji. – Protekcjonizm źle się kojarzy również ze względu na tradycję klasycznej edukacji ekonomicznej. Dziś lubimy zastępować go takimi terminami jak „odporność” czy „bezpieczeństwo energetyczne”. Po pandemii, kiedy chodziło o dostęp do leków i napięcia w globalnych łańcuchach dostaw, wszyscy mają już świadomość, że liberalizacja handlu dawała nam korzyści, ale ten trend ma swoje granice – mówi Bartosz Michalski z Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE).
Jego zdaniem w Polsce najsprawniej o ochronę zabiegają rolnicy, dobrze zorganizowana grupa o dużej sile nacisku. Sam unijny system dopłat jest narzędziem protekcjonistycznym wobec rynków pozaunijnych. Ale wewnątrz systemu każdy kraj ma pewną swobodę w konstruowaniu systemu dopłat w ramach wspólnej polityki rolnej. Dlatego w Polsce na dodatkowe pieniądze mogą liczyć gospodarstwa rodzinne. Innym przykładem jest górnictwo. Polska z jej miksem energetycznym ma długą ścieżkę do transformacji i wciąż dopłaca do wydobycia węgla. Warszawa czeka na zgodę Komisji Europejskiej na umowę społeczną przewidującą pomoc publiczną. Wbrew logice wolnego rynku była też przedwyborcza zapowiedź Koalicji Obywatelskiej o zakazie eksportu drewna, by pomóc producentom mebli. Szczegółów na razie brak.
PIE w raporcie wydanym w 2018 r. pisał, że od dużego rozszerzenia UE państwa starej Wspólnoty przyznały dziewięciokrotnie więcej pomocy publicznej niż kraje nowej Unii. Na dodatek dyrekcja ds. konkurencji „kwestionuje pomoc przyznaną przez państwa starej Unii proporcjonalnie o wiele rzadziej niż w przypadku krajów nowej Unii”. Prawdziwa erozja na jednolitym rynku zaczęła się jednak od pandemii, a potem rozwinęła się na skutek wojny rosyjsko-ukraińskiej oraz kryzysu energetycznego, kiedy zasady były luzowane w związku z chęcią rekompensowania przedsiębiorcom kosztów energii i strat związanych z przebudową łańcuchów dostaw, utratą rynków zbytu i dostawców. – Zasady pomocy publicznej zostały poluzowane, ale dalej widać, że większość trafia do krajów starej Unii, a prym wiodą tu Niemcy, Francja, Hiszpania i Włochy. Być może wynika to z większej biegłości biurokratycznej, ale też z potrzeby ochrony krajowych interesów – mówi Michalski.
Duże kryzysy – covidowy, wojenny i energetyczny – przyszły w czasie uruchamiania dużych polityk klimatycznych, które dają nowe pole do popisu krajom członkowskim. Część regulacji, które są wprowadzane pod tym szyldem, jest jednak również protekcyjna wobec konkretnych sektorów czy branż. Rumunia zdecydowała się na skracanie łańcuchów dostaw, co ma głęboki sens w świetle konieczności redukcji emisji dwutlenku węgla, ale restrykcje chce wprowadzać w konkretnych branżach, przede wszystkim mleczarskiej i mięsnej, w których połowa handlu ma się opierać na lokalnych dostawach. Dla eksporterów unijnych oznacza to po prostu zamykanie rynku. Z kolei Niemcy wprowadzają kontrakty różnicowe dla przemysłu energochłonnego, by zredukować emisje najszybciej, jak to możliwe. Dla klimatu to dobrze, ale jak konkurować z przedsiębiorstwami, którym ryzyko inwestycji technologicznych zrekompensuje państwo?
W Zielonym Ładzie drażliwa jest też kwestia etykiet na produktach. Gdyby miały one obrazować ślad węglowy, to jaką szansę na wspólnym rynku mają produkty z Polski z jej miksem energetycznym? Jednocześnie Warszawa zdecydowała się na wprowadzenie listy certyfikowanych w programach dotacyjnych urządzeń, takich jak pompy ciepła. Ma to chronić konsumentów, ale problem z tą listą mają mieć przede wszystkim producenci z Azji. – Polska do tej pory konsekwentnie wspierała utrzymanie ścisłych reguł pomocy publicznej. Obecnie jednak znalazła się w sytuacji, kiedy przewaga konkurencyjna oparta na kosztach pracy i efektywności się wyczerpuje. Musimy się zastanowić, jak przekierować nasz rozwój na nowe przewagi technologiczne. Musimy dokonać pewnej selekcji firm, które chcemy zaprosić do Polski. Mamy trudną lekcję do odrobienia – zauważa Michalski. ©℗