Demokraci mogą odetchnąć. Na chwilę. Joe Biden nie będzie się ubiegał o reelekcję. Rok wyborczy był dla niego tragiczny. Podczas jego wystąpień publicznych gafa goniła gafę. W sondażach odnotowywał spadki. Od kampanii odwracali się darczyńcy, a oficjalne komunikaty Białego Domu dotyczące formy przywódcy USA różniły się od anonimowych wypowiedzi urzędników administracji dla mediów.
W styczniu, po ponad pół wieku, będziemy obserwować koniec kariery politycznej Bidena. Gdy zaczynał w 1970 r. i zostawał radnym hrabstwa New Castle w Delaware, gospodarzem Białego Domu był Richard Nixon, a premierem Polski Józef Cyrankiewicz. Partia, a przynajmniej znaczna część jej liderów, stawia teraz na naturalną kandydatkę. Młodszą o 20 lat wiceprezydent Kamalę Harris.
– Jestem zaszczycona poparciem prezydenta, a moim celem jest zasłużenie na nominację partyjną i uzyskanie jej. W ciągu ostatniego roku podróżowałam po całym kraju, rozmawiając z Amerykanami o decyzji w nadchodzących przełomowych wyborach. Będę to kontynuowała w nadchodzących dniach i tygodniach – przekazała w oświadczeniu Harris. Czasu na przekonanie elektoratu nie będzie wiele, do wyborów nieco ponad sto dni. A w niektórych stanach głosowanie wczesne zaczyna się już we wrześniu. Zapewne miliony Amerykanów oddadzą głosy jeszcze przed 5 listopada.
Po wycofaniu się Bidena, niekwestionowanego zwycięzcy prawyborów u demokratów, nominacja Harris przez partyjnych delegatów wydaje się formalnością, bo po lewej stronie nie widać poważnej konkurencji. Technicznie demokraci mają dwie ścieżki wyboru prezydenckiego kandydata. Pierwsza to droga zdalna, głosowanie wirtualne, które może się odbyć już na początku sierpnia. Druga to wyłonienie go na partyjnej konwencji, której początek jest zaplanowany na 19 sierpnia w Chicago.
Demokraci liczą na stworzenie wokół Kamali Harris „efektu świeżości”. Pierwsze pozytywne znaki już widać, tylko w niedzielę największy fundusz kampanijny demokratów ActBlue zebrał ponad 50 mln dol., pięciokrotnie więcej niż średnie dzienne wyniki ostatnich tygodni. W sondażach Harris prezentuje się lepiej od Bidena, choć w większości przegrywa z Trumpem, a poziom zaufania do niej jako wiceprezydent od prawie roku utrzymuje się na bardzo niskim poziomie (poniżej 40 proc.). Ważnym momentem jej kampanii będzie wybór kandydata na wiceprezydenta. Spekuluje się, że będzie to ktoś z grona demokratycznych gubernatorów. Wśród faworytów są m.in. gubernator – kluczowej wyborczo – Pensylwanii Josh Shapiro oraz gubernatorka nie mniej ważnego Michigan, Gretchen Whitmer.
Harris jest specjalistką od sporów ideologicznych
Walka o prezydenturę to największe wyzwanie w karierze Harris, która w Białym Domu nie wyrobiła sobie mocnej pozycji. Na początku pierwszą wiceprezydentkę w historii USA oddelegowano do trudnego tematu polityki migracyjnej, gdzie od zachęcania do przyjazdu do Stanów Zjednoczonych przeszła na pozycje zniechęcania. W Waszyngtonie raczej dominuje rozczarowanie jej ostatnimi czterema latami. Szczególnie że jeszcze w 2020 r. była przedstawiana jako „twarz nowej Partii Demokratycznej”. Znajdowała się na okładkach „Time”, „Vogue’a” czy „ELLE”, a nazywano ją „Female Obama”. W Białym Domu w środowisku jej doradców dochodziło do sporów i zmian, dominowały kłótnie dotyczące wizji wiceprezydentury. Harris brakowało politycznego instynktu, wpływów na Kapitolu oraz przebojowości z czasów, gdy była prokuratorem generalnym Kalifornii i była nazywana „Top Cop” czy gdy jako senator przesłuchiwała w Kongresie konserwatywnych nominatów na sędziów Sądu Najwyższego, Bretta Kavanaugha i Amy Coney Barrett.
W przypadku Harris trudno opisywać jej rys czy poglądy w polityce zagranicznej, na której polu czuje się mniej pewnie niż w sprawach społecznych, jak aborcja, regulacja dostępu do broni czy walka z przestępczością. Trudno również wskazać w relacjach międzynarodowych jakąkolwiek większą inicjatywę wiceprezydent. Bardziej jest wykonawczynią linii Bidena i Rady Bezpieczeństwa Narodowego niż kreatorem nowych rozwiązań. Wojenne okoliczności w Europie po 24 lutego 2022 r. zmusiły ją jednak do sporej aktywności zagranicznej. Na przykład w 2022 r. wiceprezydent odwiedziła Polskę, gdzie rozmawiała m.in. z prezydentem Andrzejem Dudą. Publicznie usłyszeliśmy potwierdzenie gwarancji bezpieczeństwa i pochwały za przyjęcie ukraińskich uchodźców. Między polską delegacją a ekipą Harris wielkiej chemii jednak nie było.
W październiku 2023 r. do Warszawy przyjechał natomiast Philip Gordon, główny doradca wiceprezydent USA ds. bezpieczeństwa narodowego, który wcześniej w Białym Domu Baracka Obamy odegrał kluczową rolę w negocjacjach nad międzynarodową umową nuklearną z Iranem. To osoba do dziś bezpośrednio zaangażowana w najważniejsze decyzje Białego Domu, na krótkiej liście tych z dostępem do Situation Room, centrum kryzysowego w zachodnim skrzydle. Jeśli Harris wygra wybory, będzie miał spore szanse, by zostać prezydenckim doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego i zastąpić na tym stanowisku Jake’a Sullivana. DGP jako jedyna gazeta w Polsce przeprowadził z nim w ubiegłym roku wywiad. Rozmówca zapewniał w niej, że Stany Zjednoczone „nie są sparaliżowane szantażem nuklearnym Rosji”. Dodawał, że Waszyngton „będzie wspierać Ukraińców tyle, ile będzie trzeba”, i „nie będzie im mówił, co mają negocjować”.
Rozmowa w znacznej mierze była obroną dotychczasowej polityki i decyzji administracji Bidena, co każe sądzić, że przy zwycięstwie Harris będziemy obserwować kontynuację linii Bidena i waszyngtońskiego establishmentu w sprawach wschodniej flanki NATO oraz Ukrainy. – Daliśmy przecież zielone światło do transferu na Ukrainę niesamowicie wielkiej liczby sprzętu. Nasza ocena dotycząca MiG-29 była w 2022 r. natomiast taka, że nie przyniosą one wielkiej korzyści dla wojennego wysiłku Ukrainy. To nie był wtedy wielki konflikt lotniczy – tłumaczył nam Gordon. Po 7 października kluczowy doradca Harris, podobnie jak cały Biały Dom, za priorytet w polityce zagranicznej uznał wojnę w Strefie Gazy. ©℗