Nowym sekretarzem Sojuszu Północnoatlantyckiego zostanie 1 października Holender Mark Rutte. Na jego kandydaturę zgodzili się przedstawiciele wszystkich 32 państw członkowskich. Ale przy okazji takich negocjacji zazwyczaj poszczególne kraje próbują dla siebie coś ugrać. Tradycyjnie w takich sytuacjach najtwardziej negocjują Turcja, która kiedyś wstrzymywała m.in. przyjęcie planów obronnych dla Polski, oraz ostatnio Węgry.

Jak rozgrywała to polska dyplomacja? – Lubimy Marka Ruttego, ale jednocześnie uważamy, że nasz region jest niewystarczająco reprezentowany zarówno w Sojuszu, jak i w UE, jak i w systemie ONZ-owskim. Będziemy zabiegać o kandydatów na wysokie stanowiska we wszystkich trzech organizacjach z naszego regionu – mówił jeszcze w kwietniu minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Później nasi przedstawiciele mieli przy poparciu Ruttego zaznaczyć, że oczekujemy w zamian stanowiska zastępcy sekretarza generalnego. Problem z tym, że takie oczekiwania najpewniej wyraziło też kilka innych krajów, a wśród kandydatów na stanowisko zastępcy sekretarza wymienia się m.in. byłego premiera Łotwy Artursa Krišjānisa Kariņša czy byłą minister spraw zagranicznych Bułgarii Mariję Gabriel. W przypadku tej kandydatury bierze się pod uwagę m.in. klucz geograficzny, obecnie zastępcą sekretarza Norwega Jensa Stoltenberga jest Rumun Mircea Dan Geoană. Patrząc pod takim kątem, największe szanse powinna mieć kobieta z naszego regionu.

Kto może być polskim kandydatem? Tutaj niejako naturalnym wyborem wydaje się wiceminister spraw zagranicznych Robert Kupiecki, który Sojuszem zajmuje się od lat. Jednak MSZ oficjalnie tej kandydatury nie potwierdza. Biorąc pod uwagę, że Polska dotychczas miała tylko jednego przedstawiciela na tym stanowisku – niedawno zmarłego Adama Kobierackiego, to widać, że nasza siła przebicia jest ograniczona.

Potwierdzeniem tego jest także to, że w ostatnim czasie w konkursach na tzw. zastępców technicznych (jest ich ośmiu) nie zostało wybranych dwóch Polaków. Ambasador przy NATO Tomasz Szatkowski ubiegał się o stanowisko odpowiedzialne za inwestycje w obronność, a z kolei dyrektor departamentu polityki bezpieczeństwa w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Adam Bugajski o stanowisko związane z innowacjami i zagrożeniami hybrydowymi oraz cyber. O sprawę spytaliśmy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. – Ministerstwo nie komentuje decyzji kadrowych, a organizatorem konkursów jest kwatera główna Sojuszu – odpowiada Paweł Wroński, rzecznik prasowy MSZ.

Warto pamiętać, że Szatkowskiego popierał prezydent Andrzej Duda, a Bugajski miał poparcie rządowe. Jak na szanse kandydatów wpłynęło to, że dwóch Polaków ubiegało się o te stanowiska jednocześnie? Zdania są podzielone. – Postawiliśmy sojuszników w sytuacji, że mieli wybierać między mamusią a tatusiem, czyli kandydatami dwóch różnych obozów politycznych. Być może właśnie dlatego doszło do tego, że oni się nawzajem „zabili” – mówi DGP osoba z MSZ. Ale inny rozmówca związany z ministerstwem widzi to w inny sposób. – Dzięki dwóm kandydatom mogliśmy wywierać większą presję, że jak nie jeden, to drugi, ale to się niestety nie udało – wyjaśnia nasz rozmówca.

Pikanterii sprawie dodaje to, że w maju koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak stwierdził, że ambasador Tomasz Szatkowski „nigdy nie powinien zostać ambasadorem i jak najszybciej powinien wrócić do Warszawy”. Problem w tym, że nie została wówczas wobec niego wszczęta tzw. procedura kontrolna, w której sprawdza się, czy osoba mająca ważne poświadczenie bezpieczeństwa daje rękojmię zachowania tajemnicy. Trudno więc zrozumieć te słowa Siemoniaka, choć nieoficjalnie można usłyszeć, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wkrótce takie postępowanie może wszcząć. Szatkowski pozostaje ambasadorem przy kwaterze głównej NATO w Brukseli, ponieważ na jego odwołanie nie zgodził się prezydent Andrzej Duda, ale jednocześnie przebywa w Polsce, ponieważ z Brukseli odwołało go MSZ. Sejmowa komisja spraw zagranicznych pozytywnie zaopiniowała Jacka Najdera na nowego ambasadora przy NATO, ale jego kandydaturę musi zatwierdzić prezydent, który stwierdził, że takiej kandydatury nie podpisze.

Być może o tym, kto zostanie zastępcą Marka Ruttego, przekonamy się już na przyszłotygodniowym szczycie liderów NATO w Waszyngtonie. ©℗