Partia Demokratyczna wrze. Po katastrofalnej dla Bidena debacie część ugrupowania stoi za nim murem, ale nie brak wpływowych głosów, by wybrać innego kandydata.

Wcale nie zdarza się w USA często tak, że prezydencka debata wywraca do góry nogami dotychczasowy porządek kampanii. Tak jednak stało się w tym roku. Na nic zdały się tygodniowe przygotowania w rezydencji w Camp David, walczący o drugą kadencję Joe Biden wypadł w telewizyjnym starciu z Donaldem Trumpem katastrofalnie. Gubił i mylił słowa i wątki, mówił cicho i niewyraźnie, słowem wyglądał dokładnie tak jak w spotach Partii Republikańskiej, w których przedstawia się go jako osobę niedołężną, fizycznie i mentalnie niezdolną do sprawowania najważniejszego urzędu w kraju. Biały Dom słabszą dyspozycję tłumaczył po debacie przeziębieniem 81-latka, ale trudno zweryfikować, czy te doniesienia są prawdą.

– Nie chodzę tak sprawnie jak kiedyś, nie mówię tak płynnie jak kiedyś, nie debatuję tak dobrze jak kiedyś. Ale wiem, jak mówić prawdę. Nie ubiegałbym się ponownie o stanowisko prezydenta, gdybym nie wierzył z całego serca, że mogę wykonywać tę pracę – tłumaczył dzień później swój gorszy występ na wiecu w Raleigh Biden. Otoczony swoim sympatykami, czytając z promptera, wyglądał znacznie lepiej. Mówił zrozumiale, sprawiał wrażenie żywotnego i zdeterminowanego, podobnie jak na marcowym orędziu o stanie państwa wygłoszonym w Kongresie. To wszystko jednak za późno i za mało, by wymazać plamę z debaty, obejrzanej przez ponad 50 mln Amerykanów. Temat zdrowia i wątpliwej witalności prezydenta staje się najważniejszym w kampanii, co przyprawia o wielką radość republikańskich sztabowców.

Ocena debaty przez Amerykanów, w tym samych demokratów, jest dla przywódcy USA druzgocąca. Z badania ośrodka Morning Consult przeprowadzonego już po starciu z Trumpem wynika, że aż 78 proc. telewidzów stwierdziło, że Biden jest za stary, by zasiadać w Białym Domu. A prawie połowa wyborców demokratów jest za tym, by został zastąpiony przez innego kandydata. Problem w tym, że do wyborów pozostały zaledwie cztery miesiące, a atrakcyjnej partyjnej alternatywy nie widać. Wiceprezydent Kamala Harris jest wyjątkowo niepopularna, poziom zaufania wobec niej oscyluje wokół wręcz żenujących 35 proc. Kandydatura Michelle Obamy zawsze była bardziej tematem dla kolorowych pism niż polityczną możliwością. Wśród spekulacji wysoko stoją nazwiska gubernatora Kalifornii Gavina Newsoma czy gubernator Michigan Gretchen Whitmer, dwójce tej brakuje jednak ogólnokrajowej rozpoznawalności.

Zszokowana Partia Demokratyczna podzieliła się po debacie na dwa obozy, za podmianką i przeciwko, przy czym każda z tych decyzji oznacza bardzo wyboiste cztery miesiące. Za wycofaniem się Bidena z wyścigu o Biały Dom ma być sporo demokratycznych kongresmenów, anonimowo mówiących w mediach o „panice”, „szoku” czy „trzęsieniu ziemi”. Parlamentarzyści obawiają się po prostu o swoje wyborcze wyniki pod przywództwem Bidena. Uważają, że 81-latek pogrzebie ich szanse, pociągnie ich w dół. Tym bardziej że sondaże pokazują, że większość może w swoich okręgach wyborczych liczyć na lepsze rezultaty niż prezydent. Do odpuszczenia wzywają też Bidena wpływowi publicyści po liberalnej stronie, w tym Thomas Friedman z „New York Timesa” czy David Ignatius z „Washington Post”. Taki apel wystosował też w komentarzu redakcyjnym „NYT”. Bob Woodward, legenda Waszyngtonu i dziennikarz, który ujawnił aferę Watergate, stwierdził, że debata w wykonaniu prezydenta była „polityczną bombą wodorową” i „wielką katastrofą”, a Amerykanie powinni dowiedzieć się prawdy o tym, co się wydarzyło.

Chociaż mamy najbliższe otoczenie Bidena, które już od pierwszych chwil po debacie przekonywało, że nie ma opcji na żadne zmiany. – Odmawiam dołączania do sępów. Wiem doskonale, że trudna debata nie definiuje całej osoby i osiągnięć – stwierdził np. John Fetterman, senator z Pensylwanii. Wszystko wskazuje więc na to, że do konwencji partyjnej pod koniec sierpnia (na niej oficjalnie wyłania się kandydata) po stronie demokratów będziemy mieli poważny podział. A scenariusz samej konwencji w Chicago bardzo trudno na ten moment przewidzieć.

Dla republikanów to wyśnione okoliczności. Trump jeszcze przed debatą miał w większości kluczowych wyborczo stanów przewagę, teraz zapewne ta jeszcze się powiększy. Republikanie grupują się obecnie wokół swojego lidera, który rozmawia ze wszystkimi frakcjami w partii, nieco łagodzi przekaz i spotyka się z wierchuszką partii, licząc na poprawę relacji. Mimo powtarzanych przez niego w debacie kłamstw jego występ został przyjęty po prawej stronie entuzjastycznie. Za dwa tygodnie jego kampania powinna otrzymać kolejny impuls, w połowie lipca Trump ma ogłosić swojego kandydata lub kandydatkę na wiceprezydenta. ©℗