W ich opowieści to nie Rosja i Białoruś są dyktaturami. To kraje Unii Europejskiej mają problem z przestrzeganiem prawa i ochroną swobód obywatelskich. Na wschód od Bugu panuje wolność, jest swojsko i przyjaźnie, a ludzie jedzą zdrowe placki ziemniaczane bez GMO i zażywają kąpieli słonecznych nad Zalewem Zasławskim lub w białe noce pływają statkiem po Newie. W Unii za to szerzy się faszyzm, zasilany przez podżegaczy wojennych, którzy chcą zbroić neonazistowską Ukrainę.
Tej opowieści nie budują jednak ocierający się o internetowy ściek facecjoniści pokroju Jaszczura i Ludwiczka. Kształtuje ją współczesna propagandowa brygada dąbrowszczaków zasilana ludźmi ze sfer sędziowskich, politycznych i dziennikarskich. Łukaszenka ma swojego Szmydta, Czerniawską czy ekskandydata do Sejmu łotewskiego Romānsa Samuļsa. Władimir Putin ma byłą szefową MSZ Austrii Karin Kneissl, Gerharda Schroedera, Gerarda Depardieu czy Stevena Seagala. Ich narracje szerzą profesjonalnie prowadzone kanały na Telegramie czy pełnoprawne redakcje prasowe. Prowadzą po to, by zrelatywizować dane o tym, kto tak naprawdę rozpoczął wojnę przeciwko Ukrainie i zachwiał bezpieczeństwem europejskim. Chodzi o to, aby zaprzeczyć odpowiedzialności za zbrodnie i przenieść uwagę na „innych graczy”, którzy tak naprawdę do wszystkiego Rosję sprowokowali. Białoruś tylko pomaga jej obronić się przed agresją.
Były polski sędzia Tomasz Szmydt na niedawnym Forum Prawa w Petersburgu wystąpił ze wspomnianą Kneissl. Opowiadał o tym, jak Zachód zaprzecza własnym wartościom i namawiał do dialogu z Rosją. Przekonywał, że system prawny większości krajów UE „znajduje się w ruinie”, a ludzie na wysokich stanowiskach, którzy mają poglądy zbliżone do Kremla, są niszczeni. Na tym samym forum przemawiał były prezydent, a dziś naczelny hejter Rosji Dmitrij Miedwiediew, który zarzucał USA instrumentalizację prawa międzynarodowego (co ciekawe, sam Szmydt napisał, że Miedwiediew mówił o „podmiotowym traktowaniu prawa międzynarodowego przez USA”).
Olga Czerniawska, która w Mińsku zjawiła się w połowie czerwca – robi to samo co Szmydt. Rozpoczęła już swoją objazdówkę po mediach. W jednym z wywiadów opowiedziała o groźbach, które dostawała w czasie kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Przekonywała, że zgłaszali się do niej ludzie opowiadający, jak są dosypywane głosy do urn, jednak kierownictwo jej ugrupowania marginalizowało te zagrożenia w obawie przed łotewskimi służbami specjalnymi. Żaliła się również, że w jej kraju są zamykane szkoły, ale przez cały czas „są pieniądze na broń dla Ukrainy i minowanie granicy z Rosją”.
Rok przed Czerniawską Łotwę opuścił polityk Romāns Samuļs, który był kandydatem do Sejmu z ramienia Sojuszu Młodołotyszy. Przed wyjazdem aktywnie działał w ruchu antyszczepionkowym. Obecnie wychwala na swoich kanałach Putina i krytykuje życie na Zachodzie. Z mińskiej perspektywy chwali się m.in. tym, że stać go na zapalanie światła w ciągu dnia, gdy jest jasno. Co ma być szpilą wbitą władzom w Rydze w związku z wysokimi cenami energii. Samuļs buduje nieformalną koalicję „bałtyckich antyfasztów”, którzy walczą z Zachodem.
Każdy ze współczesnych dąbrowszczaków ma do odegrania swoją rolę. W tym sensie Szmydt i jemu podobni nie są tylko umownymi przewodnikami z Orbisu, którzy zachwalają walory Grodzieńszczyzny i zabytków Mińska. ©℗