O fotel prezydenta Iranu powalczy w jutrzejszych wyborach sześciu kandydatów. Tylko jeden z nich – chirurg i były minister zdrowia Masoud Pezeshkian – uznawany jest za reformatora, który dąży do poprawy relacji z Zachodem. Pezeshkian na swojego doradcę mianował byłego ministra spraw zagranicznych Dżawada Zarifa, czyli polityka, który w 2015 r. wynegocjował porozumienie nuklearne. Ruch ten miał symbolizować, jak bardzo może się zmienić podejście Teheranu do polityki zagranicznej, w tym konieczności osiągnięcia porozumienia w sprawie powrotu do umowy, jeśli Pezeshkian wygra wybory.

Zarif, przemawiając na wiecu wyborczym wraz z Pezeshkianem, powiedział, że ożywienie porozumienia nuklearnego, które upadło w 2017 r., było planowane już w pierwszych miesiącach rządów Joego Bidena. Jak twierdził, uniemożliwiło je zabójstwo irańskiego naukowca nuklearnego Mohsena Fakhrizadeha przez Izrael oraz decyzja irańskiego parlamentu o przyjęciu ustawy, która zobowiązała Teheran do złamania ograniczeń porozumienia w zakresie wzbogacania uranu.

Sam Pezeshkian zasugerował, że za jego rządów Iran może również zrewidować swoje stosunki z Rosją, argumentując, że wschodnie mocarstwa nie powinny myśleć, że są jedyną opcją dla Teheranu. Biorąc pod uwagę skalę wsparcia, jakie po wybuchu wojny w Ukrainie Rosja otrzymywała od Ajatollahów, jest to prawdopodobnie najważniejsza deklaracja. Think tank Atlantic Council ocenia wręcz, że zwycięstwo Pezeshkiana byłoby game changerem.

Szanse na taki rezultat są jednak niewielkie. “Rada Strażników Rewolucji Islamskiej najprawdopodobniej zezwoliła na udział Pezeshkiana w wyborach, bo była przekonana, że ich nie wygra” – przekonuje Atlantic Council. W osiągnięciu dobrego wyniku pomogłaby mu wysoka frekwencja, ale na taką się nie zapowiada.

Wielu Irańczyków wciąż się zastanawia, czy zbojkotować głosowanie, które ich zdaniem nie będzie ani uczciwe, ani wolne. Młodzi ludzie stracili też zaufanie do reformatorów. Uważają, że nie udało im się doprowadzić do wzmocnienia swobód obywatelskich. Pamiętają też, że umiarkowani politycy zdystansowali się od protestujących po śmierci młodej Kurdyjki Mahsy Amini. Fala demonstracji, która przetoczyła się w 2022 r. przez kraj, była określana jako „największy bunt od czasu rewolucji islamskiej w 1979 r.”.

Kwestia praw kobiet, które były motywem przewodnim antyrządowych protestów, stała się także jednym z głównych tematów dobiegającej końca kampanii. Irańscy urzędnicy przez dziesięciolecia upierali się, że prawo wymagające od kobiet zakrywania włosów i skromnego ubioru jest święte, a dążenia Iranek do jego zniesienia uznawali za objaw ingerencji Zachodu w sprawy wewnętrzne państwa. Teraz wszystkich sześciu kandydatów, w tym pięciu konserwatystów, próbuje się zdystansować od metod egzekwowania surowych przepisów. Te obejmują przemoc fizyczną, aresztowania i grzywny pieniężne.

Zmiana narracji czołowych polityków jednak Irańczyków nie przekonuje. Z sondażu przeprowadzonego w połowie czerwca przez holenderski Gamaan Institute wynika, że tylko 22 proc. respondentów na pewno weźmie udział w wyborach, a 12 proc. jest niezdecydowanych. Analiza frekwencji w poprzednich głosowaniach wskazuje na podobny trend. W marcowych wyborach parlamentarnych udział wzięło zaledwie 40 proc. obywateli. W 2021 r., kiedy na prezydenta wybrano Ebrahima Ra’isiego, który zmarł miesiąc temu w katastrofie śmigłowca, wyniosła ona zaledwie 48 proc. To duży spadek względem 2017 r., kiedy do urn wyborczych udało się aż 73 proc. obywateli.

Najwyższy przywódca Iranu, antyzachodni Ali Chamenei, nie poparł publicznie żadnego kandydata. W przemówieniu telewizyjnym powiedział jedynie, że „ten, kto myśli, że nic nie można zrobić bez przychylności Ameryki, nie będzie dobrze zarządzał krajem”. Za głównego rywala Pezeshkiana uważa się przewodniczącego parlamentu i byłego dowódcę Gwardii Rewolucyjnej Mohammada Baghera Ghalibafa. Brał on udział w brutalnym tłumieniu protestów irańskich studentów w 1999 r. ©℗