Do tej pory Donald Trump twierdził, że w przypadku wygranej szybko – nawet w ciągu 24 godzin – zakończy wojnę między Rosją a Ukrainą. Jak dokładnie zamierza tego dokonać, nie informował, podobnie zresztą jak jego najbliższe otoczenie. W kwietniu „Washington Post” pisał, powołując się na doradców Trumpa, że plan przewiduje oddanie Rosji Krymu oraz Donbasu. – Jakiekolwiek spekulacje na temat tego pochodzą z anonimowych oraz niedoinformowanych źródeł, które nie wiedzą, co się dzieje i co się stanie – skwitowała to wtedy Karoline Leavitt, rzeczniczka kampanii 78-letniego republikanina.

Tym razem o propozycji, na którą Trump miał zareagować pozytywnie, poinformowali Keith Kellog oraz Fred Fleitz, jego dwaj dawni współpracownicy z Białego Domu. W skrócie polega ona na tym, że Ukraina otrzyma więcej broni od USA, ale tylko pod warunkiem przystąpienia do rozmów pokojowych. Podobny komunikat popłynąłby w kierunku Kremla. Jeśli Władimir Putin odmówi negocjacji, to więcej broni popłynie do naszego wschodniego sąsiada. Formalnie nie byłoby oddania terytoriów, ale w rzeczywistości Rosja kontrolowałaby tereny, które udało jej się zbrojnie podbić. Do zawieszenia broni doszłoby wzdłuż obecnej linii frontu. Byłoby to odwrócenie dotychczasowej polityki Białego Domu.

– Nie jest to oficjalne stanowisko ani Donalda Trumpa, ani jego sztabu – przypominał rzecznik byłego prezydenta Steven Cheung. Ani Kellogg, ani Fleitz nie są jedynymi osobami, które przedkładają swoje pomysły Trumpowi. Niekoniecznie też są najbardziej wpływowymi osobami w otoczeniu byłego prezydenta. Raczej nie pojawiają się wśród spekulacji dotyczących obsadzenia kluczowych stanowisk w administracji po wyborach. Za taką osobę można natomiast uznać Roberta C. O’Briena, który w niedawnym artykule w „Foreign Affairs” pisał, że „podejście Trumpa polegałoby na dalszym zapewnianiu Ukrainie śmiercionośnej pomocy, finansowanej przez kraje europejskie, przy jednoczesnym pozostawieniu drzwi otwartych dla dyplomacji z Rosją i wytrącaniu Moskwy z równowagi poprzez pewien stopień nieprzewidywalności”.

Kim więc są Kellogg i Fleitz? Ten pierwszy, to wielokrotnie odznaczany generał, weteran wojny w Wietnamie. Był w Pentagonie, gdy 11 września 2001 r. w budynek pod Waszyngtonem uderzył boeing 757 sterowany przez zamachowców. W latach 2018–2021 był doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego ówczesnego wiceprezydenta Mike’a Pence’a. Za prezydentury Trumpa mocno zaangażował się politycznie, występował na wiecach republikanów. Zarys swoich poglądów na to, jak zakończyć wojnę przedstawił już w grudniu ubiegłego roku w magazynie „The National Interest”. O armii rosyjskiej wypowiadał się lekceważąco, mówił że jest jak „Gwardia Narodowa Vermontu, tylko że z bronią nuklearną”.

Fleitz, podobnie jak Kellogg, dał się poznać w Białym Domu jako osoba o jastrzębim zacięciu przy kształtowaniu polityki wobec Rosji. Ten były wieloletni analityk CIA związany był przez lata z Johnem Boltonem, w 2018 r. zasiadał w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego USA. Skupiał się na walce z organizacjami dżihadystycznymi, wykazując przy tym sporą nieufność do amerykańskich środowisk muzułmańskich. Choć występuje w mediach, najczęściej w Fox News, to jego wpływy u republikanów zdają się mniejsze niż Kellogga. ©℗