Kiedy pięć lat temu podsumowywaliśmy wyniki poprzednich wyborów europejskich, wydawało się, że Unia Europejska jest na bezpiecznej ścieżce wzrostu gospodarczego, a nowym impulsem rozwojowym miały być dwie transformacje: zielona i cyfrowa.

Nikt wówczas nie miał świadomości, że za kilka miesięcy wybuchnie pandemia koronawirusa, która nie tylko wywoła globalny kryzys gospodarczy, ale przede wszystkim zmusi Europę do zastanowienia się nad swoją dotychczasową polityką handlową. „Bezpieczeństwo łańcuchów dostaw” to zwrot odmieniany przez wszystkie przypadki w latach 2020–2021 przez wszystkich unijnych liderów.

Kiedy Europa zaczynała otrzepywać popandemiczny kurz, Władimir Putin stwierdził, że to najlepszy czas na rozpoczęcie inwazji na Ukrainę. Powrócił największy horror Europy – konwencjonalna wojna we wszystkich swoich odmianach, z zastosowaniem najnowszej technologii, w tym cyfrowej dezinformacji. Dla państw Europy Zachodniej był to szok, ale i dowód na całkowite fiasko dotychczasowych przewidywań. Relacje z Rosją odgrywały kluczową rolę w zapewnieniu bezpieczeństwa energetycznego takich krajów jak Niemcy, które miały największy wpływ na unijną agendę. Choć pierwsze tygodnie wojny w Ukrainie przyniosły dużą niepewność co do tego, jak zachowają się liderzy państw zachodniej i południowej Europy, to dziś sceptyczne głosy wobec wsparcia Kijowa płyną paradoksalnie z naszego regionu – ze Słowacji czy z Węgier. Unia zmieniła się i zmienili się jej liderzy – niektórzy dosłownie zostali zastąpieni w wyniku krajowych wyborów w latach 2019–2024, a inni znacząco odmienili swój wizerunek i poglądy na kluczowe kwestie.

Cała kończąca się kadencja unijnych instytucji była naznaczona faktem, że Europa wybierała swoją reprezentację na spokojne czasy łagodnych wzrostów, a nie na największe od II wojny światowej dramaty – ludzkie, gospodarcze i polityczne. Wczoraj obywatele 27 państw wybrali europosłów, którzy w zamyśle mają odpowiedzieć na te wyzwania i w jakiś sposób wziąć pod kontrolę to, co się dzieje na szczytach władzy w Brukseli. Krajobraz polityczny skomplikował się jednak znacznie w ciągu minionych kilku lat, a linie podziałów niekoniecznie są tak wyraźne, jak dotychczas. Ta kadencja – tak Parlamentu Europejskiego, jak i pozostałych wspólnotowych instytucji – może przynieść kolejne zwroty akcji, w których akcenty będą przesuwane w prawą stronę.

Choć większość społeczeństw pozytywnie ocenia działalność UE we wszystkich obszarach, zyskują na znaczeniu grupy wyrażające sprzeciw wobec polityki Brukseli. Zdecydowanie największym pokazem siły były protesty rolników, ale środowisk, które dotkliwie odczują w pierwszej fazie skutki zielonej transformacji, jest znacznie więcej. Na razie większość z nich politycznie zagospodarowała prawica – ta umiarkowana i bardziej skrajna. To dość wygodny układ, bo gros skrajnie prawicowych partii była zgodnie z logiką unijnego mainstreamu trzymana za kordonem sanitarnym, czyli odmawiano im współpracy na wszystkich polach. Niezależnie od ostatecznych rozstrzygnięć, w tym podziału mandatów na frakcje oraz utworzenia nowych frakcji czy ewolucji tych obecnych, głos prawicy i skrajnej prawicy został usłyszany. Nie tylko przez wyborców, którzy wzmocnili takie grupy jak Tożsamość i Demokracja czy Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, ale przede wszystkim przez główny nurt, w tym niepodzielnie panującą w UE Europejską Partię Ludową (EPP).

Co to oznacza? To, że w Unii na pewno zmieni się układ sił i akcentów. To, co dziś nazywamy skrajną prawicą, wkrótce może być określane jako umiarkowana prawica, a polityczne centrum staje się dużo bardziej pojemne niż dotychczas. Pochód prawicowych partii do Parlamentu Europejskiego nie jest domeną konkretnego państwa czy regionu. To w większości zwrócenie się ku antysystemowym partiom, które – nie będąc najczęściej elementem unijnego establishmentu – pozycjonują się jako nowa nadzieja dla Starego Kontynentu. Wybór partii antysystemowych, populistycznych czy skrajnych – tak prawicowych, jak i lewicowych – to nic innego, jak pokazanie żółtej kartki wobec wieloletnich planów, strategii, skomplikowanego procesu podejmowania decyzji, coraz bardziej oderwanego od codziennych ludzkich spraw.

Unia poprzez swoje instytucje i lata doświadczeń wypracowała model współpracy, który wydawał się najbardziej efektywny w gronie kilkudziesięciu państw o różnej kulturze i historii, nie mówiąc już o języku. Model ułomny, bo długotrwały, zakładający zaangażowanie setek, a właściwie tysięcy ludzi na całym kontynencie w projekty, które z perspektywy państw autorytarnych wydają się śmieszne, bo możliwe do przeprowadzenia znacznie szybciej. Dla Europy ten model miał być bezpiecznikiem przed nadużyciami ze strony jednego lub grupy państw albo – według teorii spiskowych – miał po prostu zaciemniać obraz, w którym to de facto dwie stolice podejmują wszystkie decyzje.

Niezależnie od tego, którą wersję historii wybieramy, pewne jest to, że UE w tym kształcie i charakterze okazała się organizacją nieprzystającą do realiów. Dla partii takich jak EPP będzie to często oznaczało sięganie po tematy i argumenty prawicy, żeby wybić jej z rąk oręż albo realnie zająć się wskazywanymi przez te środowiska problemami. Dla ugrupowań skrajnych i antystemowych będzie to z kolei szansa, żeby zaistnieć i zakorzenić się w europejskim krajobrazie politycznym. A dla liderów prawicy i środowisk konserwatywnych, jak choćby Bracia Włoch z premier Giorgią Meloni na czele, będą to idealne warunki do ugruntowania władzy.

Nadchodząca kadencja będzie stała pod znakiem kalibrowania, dostrajania unijnego mechanizmu do nowych czasów i odmienionych przez kryzysy, pandemię i wojnę społeczeństw. Unię prostych podziałów z utrwalonym ideologicznym krajobrazem, z klasyczną lewicą, klasyczną prawicą i partiami centrowymi możemy odłożyć do lamusa. Europejski Tetris polityczny jeszcze nieraz nas przez najbliższe lata zaskoczy. ©℗