– Nie możemy pozostać bezczynni. Musimy działać w zgodzie z naszym prawem i naszymi wartościami. Dziś pokonuję obstrukcję republikanów i jako prezydent sięgam po rozporządzenie wykonawcze, by zrobić, co w mojej mocy, w sprawie granicy – ogłosił z Białego Domu Joe Biden. Nowe przepisy mają pełną moc prawną, weszły w życie natychmiast, a ich cel to – jak mówił prezydent – „odzyskanie kontroli”, czyli odciążenie służb i zmniejszenie liczby przyjmowanych przez nie nieudokumentowanych migrantów. Nie oznacza to jednak końca sporu o politykę migracyjną na południowej granicy USA, gdyż rozporządzenie jest uznawane przez republikanów za niewystarczające, a środowiska liberalne zapowiadają zakwestionowanie go w sądach.
Plan Bidena opiera się na zwiększeniu liczby odmów wjazdu do kraju dla większości cudzoziemców próbujących przekroczyć granicę bez uzyskania uprzedniego zezwolenia. To w pewnym sensie powrót do przepisów wprowadzonych w czasie pandemii, znanych jako Title 42, które pod pretekstem ochrony zdrowia pozwalały na masowe odsyłanie z granicy i obowiązywały do maja 2023 r. Bidenowskie rozporządzenie działa, jeśli dzienna średnia liczba prób przekroczenia granicy przekracza w ciągu tygodnia 2,5 tys. (co ma miejsce teraz), a jest zawieszane 14 dni po tym, jak liczba ta spadnie poniżej 1,5 tys. Osiągnięcie takiego pułapu jest mało prawdopodobne; takie statystyki ostatnio notowano w lipcu 2020 r., w środku pandemii. W skrócie więc amerykańskie służby graniczne będą miały więcej możliwości prawnych, by odmawiać przybyszom dostępu do procedury azylowej i odsyłać wprost z granicy. Władze USA twierdzą, że Meksyk zgodził się oprócz swoich obywateli przyjmować także osoby z paszportami Kuby, Nikaragui oraz Wenezueli.
Każdy, kto zostanie odesłany z granicy, przez co najmniej pięć lat będzie miał zakaz ponownego przyjazdu. Nowe prawo przewiduje pewne wyjątki, nie dotyczy nieletnich bez towarzystwa dorosłych oraz migrantów, wobec których istnieje uzasadniona obawa, że w swoim kraju mogą mierzyć się z prześladowaniami. – Nigdy nie będę demonizował migrantów. Nigdy nie będę mówił, że psują krew naszego kraju. Nie będę też oddzielał na granicy dzieci od ich rodzin. Nie będę wprowadzał zakazów wjazdu tylko z powodu przekonań religijnych – obiecywał Biden. Słowa te należy odczytywać jako przytyk w stronę Donalda Trumpa, za którego kadencji wprowadzono m.in. tymczasowy zakaz przyjmowania uchodźców i migrantów z niektórych państw muzułmańskich. Zresztą Biden wprost odwoływał się do słów swojego wyborczego rywala, obiecując, że nie będzie wsadzał milionów osób do obozów detencyjnych, co – jak przekonywał – zapowiada republikanin. Mocno krytykował rywali, którzy na Kapitolu blokują ponadpartyjne porozumienie migracyjne. Wszystko wskazuje na to, że robią tak pod presją czy na polecenie Trumpa.
Sięgnięcie przez demokratycznego prezydenta po rozporządzenie wykonawcze jest interpretowane jako próba przyciągnięcia wyborców umiarkowanych, którzy cenią bezpieczeństwo, a w migracyjnych sprawach – jeśli wierzyć sondażom – bardziej ufają Trumpowi. W segmencie wyborców bez przynależności partyjnej na jednego ankietowanego preferującego na tym polu demokratę przypada aż dwóch takich, którzy wolą republikanina. Sama sprawa migracji jest obok gospodarki wymieniana przez Amerykanów jako główny temat wyborczy. Ale Biden, nie po raz pierwszy zresztą, mierzy się także z krytyką płynącą ze strony lewicowej frakcji demokratów. Ci pierwsi, wbrew zapewnieniom płynącym z Białego Domu, nie widzą wielkiej różnicy między rozwiązaniami proponowanymi przez Bidena a tymi Trumpa, a Amerykański Związek Praw Obywatelskich zapowiada pozew sądowy. – To polityczny sygnał, że reagujemy na narrację republikanów. Ale ich nie interesuje przecież, co mówimy i robimy. Będą dalej siać chaos na granicy. Imigracja to dla nich tylko narzędzie do zdobycia Białego Domu – tłumaczyła Delia Ramirez, demokratyczna kongresmenka z Illinois.
Ze strony prawicowej na przywódcę USA też zresztą lecą gromy. Senator Marco Rubio, którego nazwisko coraz częściej pojawia się wśród potencjalnych kandydatów na wiceprezydenta u boku Trumpa, nazwał rozporządzenie żartem. – Nawet jeśli Biden wprowadzi je w całości, co i tak się nie wydarzy, wciąż pozwoli ono blisko milionowi osób rocznie nielegalnie przekraczać granicę. Dołączą oni do 10 mln, których Biden już przyjął przez ostatnie trzy lata – komentował senator z Florydy. Na kontekst polityczny wskazywał senator John Cornyn, który w przypadku przewidywanej senackiej wygranej republikanów w listopadzie jest faworytem do przejęcia stanowiska lidera większości w tej izbie. Zdaniem Teksańczyka decyzja Bidena jest spowodowana „bliskością wyborów oraz spadkami sondażowymi”. – To rozporządzenie to czysta polityka, Amerykanie nie dadzą się tak łatwo nabrać – ocenił. ©℗