Na początku lat 80. Ariel Szaron marzył o zawieszeniu flagi izraelskiej w Bejrucie. Ówczesny minister obrony zdawał sobie jednak sprawę, że inwazja na suwerenny Liban nie może zostać przeprowadzona ot tak. Przeciw były Stany Zjednoczone i Ronald Reagan. Specjalny wysłannik USA ds. Bliskiego Wschodu Philip Habib wynegocjował właśnie zawieszenie broni między OWP a rządem izraelskim. Dotyczyło ono właśnie obszaru Libanu. Dawało nadzieję na pokój.

Frakcja wojny – m.in. Szaron – była przeciw. Uważała, że każdy dzień bez walki wzmacnia Organizację Wyzwolenia Palestyny (OWP). Minister obrony znalazł własny pomysł na pokierowanie historią. Jego zaufany oficer – Rafi Eitan – miał zasiać chaos w Bejrucie, Sydonie i Tyrze, a tym samym sprowokować interwencję Izraela. Wbrew woli USA.

Mylą się ci, którzy myślą, że obecna wojna w Gazie to szczyt spirali przemocy w niekończącej się wojnie na Bliskim Wschodzie. Lata 80. to wybuchające samochody pułapki przygotowywane przez Kierownictwo Operacji Specjalnych Izraela (Hezbollah nauczył się tej taktyki od Żydów, a nie na odwrót) i zastosowanie pierwszych dronów. To również współpraca Izraela z falangistami, którzy mieli w zwyczaju nabijać na pasy uszy swoich palestyńskich ofiar. Jak pisze w swoich pracach na temat tamtego okresu izraelski dziennikarz i badacz historii służb specjalnych Ronen Bergman, ładunki wybuchowe podkładane przez inspirowany i wspierany przez Jerozolimę Front Wyzwolenia Libanu od Cudzoziemców umieszczano wówczas w pudełkach po proszku Ariel. Aby ofiary (w większości cywilne) nie miały wątpliwości, kto był zleceniodawcą. To był państwowy terror, kierowany przez ministra obrony, prowadzącego alternatywną wobec ówczesnego premiera Menachema Begina politykę bezpieczeństwa.

Jak pisze Bergman, chodziło o sprowokowanie Jasera Arafata i OWP do ataku na Izrael i rozpoczęcie inwazji. Stronnicy frakcji wojny – Ariel Szaron, przyszły szef Mossadu, a wówczas jeszcze „ledwie” pułkownik Meir Dagan, szef Lakam Rafi Eitan oraz szef Północnego Dowództwa Cahalu Awigdor Ben-Gal – wymyślili sobie własny pomysł na przyszłość Bliskiego Wschodu. Jak podaje Bergman, gdy Ben-Gala dociskano, dlaczego nie pytał o zgodę premiera, by uprawiać terror na terenie Libanu, ten z rozbrajającą szczerością miał powiedzieć, że „nie wystąpił o nią, bo bał się, że jej nie otrzyma”.

Interwencja w Iranie

Efektem tej polityki była interwencja izraelska w Libanie, która rozpoczęła się 6 czerwca 1982 r. Wojna nie poszła jednak zgodnie z planem. Zamiast flagi izraelskiej nad Bejrutem była śmierć w hurtowych ilościach, masakra w Sabrze i Szatili oraz umiędzynarodowienie konfliktu. Izrael co prawda wygnał z Libanu OWP, ale w jego miejsce pojawił się znacznie groźniejszy szyicki Hezbollah, który stanowi zagrożenie do dziś.

Obecna sytuacja jest pod wieloma względami podobna. Binjamin Netanjahu stoi przed wyborem. Może wejść w buty Szarona i skorzystać z okazji, aby uderzyć pełną siłą w Iran w ramach odpowiedzi za – w sumie nieudany, dość żałosny i bez konkluzji – atak dronami i pociskami manewrującymi ze strony państwa ajatollahów. Liderowi Likudu nieobce jest myślenie, które zakłada, że być może to jest ostatni moment na poważne osłabienie szyickiej teokracji, która albo już ma, albo za chwilę będzie miała głowice nuklearne i środki jej przenoszenia. Co prawda przeciw eskalacji regionalnej są Stany Zjednoczone. Tylko tak naprawdę jakie Stany Zjednoczone? Te rządzone przez Joego Bidena, które hamletyzują w sprawie operacji w Gazie? W optyce Netanjahu może warto przedłużyć wojnę do sezonu wyborczego za oceanem. Dyskretnie wspomóc powrót Donalda Trumpa – polityka, który już uznał suwerenność Izraela na Wzgórzach Golan i w zasadzie traktuje Jerozolimę jako pełnoprawną stolicę Państwa Żydowskiego. Biden polegnie na Bliskim Wschodzie i w Ukrainie. Trump powróci jako broker porozumień pokojowych. Umarł król. Niech żyje król.

W latach 80. przeciwnikiem interwencji w Libanie był szef Mossadu gen. Icchak Hofi. Uważał on, że Izrael w ten sposób z roli ofiary wejdzie w rolę agresora, a wojna będzie dla Likudu i Begina tym, czym dla Partii Pracy była wojna Jom Kippur. Czyli końcem dominacji na scenie politycznej, ale co ważniejsze, porażką Państwa Izrael. Dziś Netanjahu stoi przed wyborem, czy posłuchać swoich Szaronów czy Hofich. ©℗