Jeśli po elekcji do Parlamentu Europejskiego sytuacja na granicy z Polską się nie unormuje, Ukraina może przystąpić do kontrataku.

To była scena godna memów. 23 lutego na przejściu granicznym w Krakowcu zjawiła się połowa ukraińskiego rządu, wykonując polecenie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Kijów wezwał wtedy Donalda Tuska, by również przyjechał na granicę. W Polsce awantura wywołała irytację. W Ukrainie – szyderstwa.

Do Krakowca przyjechał premier Denys Szmyhal, zabrawszy ze sobą dwoje zastępców, dwóch ministrów, trzech wiceministrów i dwóch kierowników służb państwowych. Wszyscy sfotografowali się na tle budynku straży granicznej, trochę pogadali z miejscowymi i wrócili do Kijowa. W sumie stracili na to cały dzień, bo podróż w jedną stronę ze stolicy pod Przemyśl, gdzie znajduje się przejście Krakowiec/Korczowa, zajmuje ładnych parę godzin. „Prezydent Ukrainy zaproponował kierownictwu Polski platformę, aby się dogadać i znaleźć kompromis. Tu, na granicy, jak równi partnerzy i sojusznicy. Niestety takie spotkanie dzisiaj się nie odbyło” – napisał Szmyhal na Facebooku.

Nie odbyło się, bo odbyć się nie mogło. Nie tylko ze względu na ultymatywną formę zaproszenia. – Poleciłem naszemu rządowi w najbliższym czasie, przed 24 lutego, by pojawił się na granicy między naszymi krajami. I proszę cię, Donaldzie, panie premierze, również przyjedź na granicę – mówił Zełenski w telewizji 21 lutego. Tusk nie mógł na to przystać także ze względu na banalny fakt, że rozmowy w tej sprawie na poziomie eksperckim i ministerialnym trwają przez niemal cały czas, miesiąc wcześniej polski premier był w Kijowie, a na 28 marca jest planowane wspólne posiedzenie obu rządów w Warszawie.

Inne tradycje

– Tradycja poradzieckiej dyplomacji, w której przywódcy ustalają w trakcie długich posiedzeń najdrobniejsze szczegóły, zderzyła się z tradycją dyplomacji europejskiej, zgodnie z którą ustalenia zapadają na niższym szczeblu, a liderzy spotykają się tylko po to, by podpisać się pod nimi w imieniu swoich państw – komentuje politolog Ołeh Saakian. Pytanie o sens wyjazdu na granicę zadałem w Kijowie wielokrotnie. Widać, że temat budzi zażenowanie. Ukraińscy politycy pamiętają, że nawet ich własny elektorat przekształcił zdjęcia z Krakowca w memy. Na jednym ministrowie pytają, skąd odchodzi busik do Przemyśla, na innym – gdzie jest najbliższa Biedronka.

– Żartowano, że gdyby wszyscy przejechali wtedy granicę i sprzedali w Polsce jakieś papierosy, można by było przynajmniej zarobek wydać na kupno dronów dla wojska i byłby z tej eskapady jakiś pożytek – śmieje się jeden z moich rozmówców, popularny komentator telewizyjny, sprzyjający opozycji wobec Zełenskiego. – Jeden z uczestników tego wyjazdu powiedział mi, że czuł wstyd. Ale system mamy taki, że jak prezydent coś nakazuje, to się to wykonuje – mówi wpływowy polityk opozycji. Co więcej, fotki i memy z Krakowca przykryły medialnie równolegle ogłoszony pięciopunktowy plan Szmyhala. Szef ukraińskiego rządu zaproponował w nim m.in. zgodę na ograniczenia proponowane przez Komisję Europejską, wniosek o unijny przegląd przepisów związanych z kontrolą jakości produkcji oraz wspólne starania o embargo na rosyjski eksport agrospożywczy.

Rządzący też niespecjalnie wiedzą, jak wytłumaczyć wypad do Krakowca. Dominuje przekaz dnia. Wyjazd na granicę miał pokazać, jak ważny jest to temat. Taką wersję przedstawia Mychajło Podolak, doradca szefa biura prezydenta i główny przekaźnik oficjalnego stanowiska Zełenskiego („Techniczne niuanse”, DGP Magazyn na Weekend nr 49 z 8 marca 2024 r.). – To nie było ultimatum, tylko emocjonalne zaproszenie pokazujące, jak ważna jest dla nas ta kwestia – mówił. Niemal w identyczne słowa ubrała to obecna wtedy na granicy wicepremier Olha Stefaniszyna w rozmowie, którą opublikowaliśmy w DGP 14 marca, choć przyznała, że to był „nieoczekiwany krok polityczny”.

– Na miejscu polskich elit też bym potraktował zaproszenie Zełenskiego jak ultimatum. Ale nie taka była intencja. Chyba po prostu nikt nie pomyślał, jak to zostanie u was odebrane – mówi Saakian. – W gruncie rzeczy to był dobry przykład szybkiego, ale nieprzemyślanego kroku, który przyniósł więcej szkody niż pożytku – dodaje. A cytowany wcześniej polityk opozycji podaje własną sekwencję zdarzeń. – Zełenski to postać płynąca za nastrojami społecznymi. Przed 24 lutego 2022 r. ludzie bali się wojny, więc ich uspokajał, że wojny nie będzie. Po 24 lutego chcieli, by został w Kijowie i stał się dla nich wzorem oporu, więc został i odgrywał rolę bohatera. Teraz oburzyli się, że Polacy wysypali podczas protestów ziarno na tory, więc wysłał rząd na granicę – mówi.

Rozsypywanie to przesada

Incydenty z wysypywaniem zboża na tory rzeczywiście Ukraińców mocno ubodły. W Polsce ta reakcja bywa lekceważona, co wynika z różnic kulturowych. Tymczasem reakcja statystycznego Ukraińca na rozsypanie zboża jest reakcją osoby głęboko wierzącej na obraźliwe przerobienie obrazu Matki Boskiej. W zasadzie wszyscy moi rozmówcy – od wysoko postawionych polityków po zwykłych ludzi – gdy zaczynał się temat ziarna, tłumaczyli, że „z tym rozsypywaniem to przesada”. Ostrożnie dobierali słowa, starając się mnie nie urazić, ale wymowa była jednoznaczna.

Ukraińska kultura jest głęboko osadzona w szacunku dla zboża. To naród o chłopskich korzeniach, który w archaicznej ukraińszczyźnie nazywał rolników „chliborobami”, wytwórcami chleba. Pełnymi garściami czerpał z tej kultury Taras Szewczenko, którego 210. urodziny Ukraina obchodziła w ostatnią sobotę, ojciec współczesnej poezji ukraińskiej i – to nie przesada – jeden z ojców nowoczesnego narodu politycznego. Potem przyszły stalinowska kolektywizacja i ustawa o trzech kłosach, zgodnie z którą śmierć groziła nawet za zabranie kilku kłosów pszenicy z kołchozowego pola, wreszcie Hołodomor, wielki głód sztucznie wywołany przez Moskwę w latach 30., który zabił miliony Ukraińców.

Hołodomor to jeden z niewielu elementów historii, który jeszcze przed wojną uświadamiał Ukraińcom z centralnej i wschodniej części kraju ich odrębność od Rosjan. Mogli na co dzień mówić po rosyjsku, ale to ich dziadkowie i babcie z Donbasu, Ukrainy Słobodzkiej i Zaporoża do końca życia gromadzili chleb na zapas. – Chleba na ukraińskiej wsi się nie wyrzuca. Można go dać zwierzętom, zrobić z niego suchary, jeśli zbyt długo poleży. Ale do śmieci trafić nie może – mówi Mychajło Pawluk, wiceszef rady obwodowej w Czerniowcach, którego rodzina także doświadczyła dramatu Hołodomoru.

Ukraińcy w każdym niekorzystnym dla siebie zdarzeniu dostrzegają rękę Rosji. Tak rzecz jasna nie jest, a protesty rolników mają przede wszystkim obiektywne przyczyny – obawy przed kosztami Zielonego Ładu, niekontrolowany, choć powstrzymany w 2023 r. import ukraińskiego zboża, wzrost kosztów nawozów i paliwa przy spadku cen produkcji rolnej, poczucie zostania oszukanymi przez poprzedni rząd, który zapowiadał, że ceny będą rosły. Ale gdyby ktoś chciał zaszkodzić polskiemu wizerunkowi nad Dnieprem, nie mógłby sobie wyobrazić lepszego gestu niż demonstracyjne wysypywanie zboża na tory.

– Ja wiem, że w Polsce takie sceny to element tradycji protestów, lecz dla ukraińskiego odbiorcy są nie do przyjęcia. Wielu moich kolegów zareagowało bardzo emocjonalnie, słyszałem komentarze o ciosie w plecy i zdradzie. Sam staram się łagodzić nastroje. Emocje w takich sprawach to zły doradca – przyznaje Ołeksandr Mereżko, szef komisji spraw zagranicznych Rady Najwyższej, prawnik z doświadczeniem wykładania na uczelniach w Krakowie i Lublinie. Blokowanie granicy już ochłodziło wizerunek Polski nad Dnieprem, choć przesadą byłoby mówienie o wzroście wrogości. W lutowym sondażu Rejtynhu 33 proc. ankietowanych uznało nasz kraj za jednoznacznie przyjazny, a 46 proc. za raczej przyjazny. W czerwcu 2023 r. te proporcje wyniosły odpowiednio 79 i 15 proc. To już wynik podobny do tego sprzed rosyjskiej inwazji.

– Eksplozja oczarowania Polską z wiosny 2022 r. wynikała z niespodziewanej dla nas otwartości i ogromnej skali pomocy. A to zawyżyło oczekiwania – mówi Saakian. Ukraińcy wiele obiecywali sobie po październikowych wyborach parlamentarnych w Polsce. Powszechnie sądzono, że protesty na granicy to element kampanii, a po głosowaniu wszystko się ułoży. – Politycy Koalicji Obywatelskiej obiecywali nam, że po wyborach bez problemu się dogadamy, bo kryzys to wina PiS. Tymczasem mam wrażenie, że po wyborach sytuacja się zaostrzyła. Mykoła Solski, minister rolnictwa, ostrzega nas, że będzie jeszcze gorzej. Dla PiS przynajmniej tranzyt nie stanowił problemu, tymczasem od polityków KO słyszymy sugestie, że i tego nie chcecie – mówi DGP wpływowy polityk rządzącego Sługi Narodu.

Ukraińcy wciąż sądzą, że gros problemu to efekt rozgrywek między polskimi partiami. O ile w zeszłym roku uważali, że datą graniczną będzie głosowanie 15 października, to teraz sądzą, że będzie to raczej 9 czerwca i wybory do Parlamentu Europejskiego. Do tego czasu będą się starali studzić retorykę. Tak jak wiceminister handlu Taras Kaczka tłumaczył, żeby nie przejmować się słowami Tuska o możliwym całkowitym zamknięciu granicy, bo to tylko retoryka na użytek wewnętrzny. Ołeh Saakian uważa, że po wyborach nastąpi osłabienie polskich sporów wewnętrznych. Liczy też, że do tego czasu załagodzenie nastrojów osiągnie Komisja Europejska, choćby przedstawiając zapowiadaną złagodzoną wersję Zielonego Ładu. Jeśli tak się nie stanie, grozi nam zaostrzenie sporu.

– Kijowowi nie podoba się wasze embargo na zboże i olej słonecznikowy, ale do eurowyborów nie będzie tego tematu podgrzewać. Ale jeśli po nich nie dojdziemy do porozumienia, Ukraina sięgnie po dostępne dla siebie instrumenty. Będzie szukać szansy w arbitrażu międzynarodowym, we wstawiennictwie KE, wreszcie w symetrycznych środkach ochrony rynku – mówi Saakian. W takim układzie Polska ma o wiele więcej do stracenia. Sprzedajemy nad Dniepr niemal trzykrotnie więcej towarów, niż Ukraińcy nad Wisłą, a sklepy tamtejszych sklepów uginają się pod ciężarem naszych nabiału, serów i wędlin.

Radykalnych kroków nie wyklucza też Stefaniszyna. – Ponieważ sytuacja nie została rozwiązana przez dłuższy czas, rząd ukraiński ma do dyspozycji wiele narzędzi, także prawnych, które mogą zostać zastosowane. Chodzi też o możliwe działania symetryczne. Zwróciliśmy się o przeprowadzenie konsultacji arbitrażowych w ramach Światowej Organizacji Handlu – powiedziała DGP. Ale zastrzegła, że to czarny scenariusz, którego należałoby uniknąć. – Chcielibyśmy taktycznie rozstrzygnąć sporne kwestie i powrócić do ram regulacji europejskich. Mam nadzieję, że strona polska znajdzie instrumenty wewnątrz kraju, aby przywrócić normalne funkcjonowanie dróg solidarności i tranzytu towarów przez Polskę – dodała.

Wspólny wróg

Gdy politycy szykują się do wojny handlowej, przedsiębiorcy trzymają kciuki za rozwiązanie – jakiekolwiek, byle przejrzyste i dające stabilizację. – Biznes zawsze jest elastyczniejszy zarówno w procesie decyzyjnym, jak i przeorientowywaniu wektorów działania. Ale najważniejsze są stabilne warunki i pewne prognozy – mówi DGP Ołeh Chomenko, dyrektor Ukraińskiego Klubu Agrobiznesu (UKAB), zrzeszającego przedsiębiorstwa z branży agrospożywczej. – Jeśli nie da się prognozować, rośnie liczba czynników ryzyka, które wpływają na opłacalność produkcji. Nie ubezpieczysz się od tego – dodaje.

Zresztą wielomiesięczna blokada granicy polsko-ukraińskiej już wpłynęła na zmianę szlaków tranzytowych dla producentów zboża. To przede wszystkim zasługa armii, która odrzuciła rosyjską Flotę Czarnomorską na wschodnią część akwenu i pozwoliła, wbrew Moskwie, na ponowne uruchomienie żeglugi korytarzem z portów obwodu odeskiego na wody terytorialne Rumunii oraz międzynarodowe. Transport ruszył we wrześniu 2023 r. Porty tzw. wielkiej Odessy już przed wojną specjalizowały się w eksporcie zboża. Obecnie dwie trzecie ładunków, które przechodzą przez Czarnomorsk, Jużne i Odessę, stanowi agroprodukcja. – W lutym wyeksportowaliśmy tą drogą 6,4 mln t zboża. Przed wojną było to 7 mln t. To świetny wynik. A ponieważ koszty logistyczne są porównywalne z drogą lądową, to jeśli tylko siłom zbrojnym – daj Boże – uda się dalej zabezpieczać funkcjonowanie korytarza czarnomorskiego, biznes będzie wybierał statki. Zwłaszcza że nasze tradycyjne rynki zbytu leżą w Azji, Afryce, basenie Morza Śródziemnego – zaznacza Chomenko.

Moi rozmówcy podkreślają, że odkąd znów zadziałały porty, lądem idzie najwyżej 5 proc. tranzytu. – Przez Polskę w styczniu przeszło 250 tys. t. To ilość, którą można rozdzielić między inne szlaki w razie pełnej blokady granicy – mówi dyrektor UKAB. Chomenko zwraca też uwagę, że ukraińscy rolnicy mają te same problemy co polscy. – Wasze protesty są powiązane z globalnymi tendencjami. Na początku inwazji ceny zaczęły szybko rosnąć, więc producenci liczyli, że tak zostanie. A nie ma nic gorszego niż niespełnione nadzieje – komentuje. Spadek ukraińskiej produkcji nie był katastrofalny, Rosja zalała rynek swoim i ukradzionym Ukrainie zbożem, w Ameryce był rekordowy urodzaj. Ceny zboża spadły, podrożały za to nawozy i paliwa.

Ukraińcy dodatkowo stracili 5 mln ha gruntów ornych, które dostały się pod okupację albo muszą zostać rozminowane i oczyszczone z odłamków. Wojna ograniczyła im dostęp do kredytów rolniczych. – W tym roku żadna kultura rolna nie jest rentowna. Nasi farmerzy mogą najwyżej ograniczyć straty – mówi Chomenko. – Blokada granicy oznacza straty i dla nas, i dla was. Wy tracicie nasz rynek, my wasz – dodaje. A Denys Marczuk, wiceszef Ogólnoukraińskiej Rady Agrarnej, uzupełnia, że „przez pięć miesięcy blokady tranzyt częściowo udało się zdywersyfikować, co nie zmienia faktu, że firmy ponoszą straty”. – Dotyczy to szczególnie rolników z zachodniej Ukrainy mających kontrahentów w UE. Dla nich akurat różnica w kosztach transportu jest znacząca – dodaje Marczuk. Oficjalne dane ukraińskie mówią, że ze względu na blokadę Kijów stracił 8 mld hrywien (815 mln zł) z tytułu niepozyskanych opłat celnych.

Jakie politycy widzą wyjście z kryzysu? Podolak mówi, że Kijów i Warszawa weszły na „historycznie nowy poziom relacji sojuszniczych”, a bolesne „niuanse techniczne” powinno się omawiać i rozwiązywać bez nawiązywania do współpracy wojskowej czy politycznej. Bo choć „konflikt o rolnictwo nie ma potencjału zniszczenia nowej konstrukcji naszych relacji”, to producenci rolni z obu państw w przyszłości też będą między sobą ostro konkurować, więc opracowanie modus vivendi już teraz jest koniecznością. – To sprawa Polski, by podjąć decyzje w sprawie regulacji polityki rolnej w ramach porozumienia z Komisją Europejską. Od nas zależą porozumienia w sprawie konkretnych grup towarów, o czym rozmawiają Szmyhal i Tusk. Porozumieją się w końcu w sprawie jakichś ograniczeń, ale to jest szersza kwestia regulacji europejskich – dodał.

Ołeksij Honczarenko z opozycyjnej Solidarności Europejskiej apeluje o obniżenie poziomu emocji. – Potrzeba więcej pracy systemowej i mniej akcji PR z obu stron. Nie pomagają komentarze prezydenta w rodzaju tych ze Zgromadzenia Ogólnego ONZ (Zełenski powiedział, że kraje dopuszczające do blokady granicy odgrywają rolę w rosyjskim teatrze – red.) ani upolitycznienie tego konfliktu w Polsce. Dialog to dyskusja i praca na poziomie eksperckim. W zasadzie dzisiaj protesty rolników odbywają się w całej Europie, a ich główną przyczyną jest nie Ukraina, lecz Zielony Ład i polityka unijna. My na razie nie jesteśmy jej częścią, więc się w nią nie wtrącamy – komentuje deputowany z Odessy. – Niestety w Polsce dołączyły do tego hasła antyukraińskie. To nie przypadek, a robota ludzi, którzy chcą nas podzielić. Cieszyć może się tylko Moskwa, a nas więcej łączy, niż dzieli. Mamy wspólne interesy, wspólną przyszłość i wspólnego wroga – podsumowuje. ©Ⓟ

Ukraina będzie szukać swojej szansy w arbitrażu międzynarodowym, we wstawiennictwie KE, wreszcie w symetrycznych środkach ochrony rynku