Wschodnia flanka NATO ma chwilę na przygotowanie się do konfrontacji z Kremlem. Jest nieunikniona. Pytanie tylko, kiedy nastąpi i na jaką skalę.

Putin nie uderzył w Ukrainę 24 lutego 2022 r. Swój projekt podważania państwowości sąsiada zainicjował tuż przed pomarańczową rewolucją, która rozpoczęła się jesienią 2004 r. To wtedy zdecydował o otruciu Wiktora Juszczenki. Dwadzieścia lat swojej wojny zamyka klamrą – morderstwem Aleksieja Nawalnego, który tuż przed śmiercią zrewidował swoje poglądy na aneksję Krymu, przekonując, że powinien on wrócić pod flagę Ukrainy. Patrząc z szerszej perspektywy, należy założyć, że aby osiągnąć swój cel nad Dnieprem, Rosja – niekoniecznie nawet z Putinem na czele – jest gotowa poświęcić kolejne dwie dekady na zamęczanie sąsiada. Wschodniej flance NATO daje to chwilę na przygotowanie do konfrontacji z Kremlem. Jest ona jednak nieunikniona. Pytanie tylko, kiedy nastąpi i na jaką skalę.

Grupa Zenit była ufortyfikowanym punktem na południowych rubieżach Awdijiwki. 15 lutego swoją flagę zawiesili tam Rosjanie, którzy próbowali go zdobyć od 2014 r. Wcześniej z niemal pełnego okrążenia udało się wycofać ukraińskim żołnierzom. W kotle zostało kilku rannych. Pięciu z nich Rosjanie rozstrzelali, co zostało utrwalone na nagraniu z drona. 19 lutego okupanci kontrolowali całą Awdijiwkę, a ich oddziały ścierały się w położonej na zachód od niej wios ce Łastoczkyne z ariergardą ukraińską, która osłaniała wycofujący się kontyngent. Pojawiły się doniesienia, że część żołnierzy z osłaniającej odwrót z Awdijiwki 3 Brygady Szturmowej – zbudowanej na gruzach pułku Azow – dostała się do niewoli. W tym samym czasie Rosjanie uderzyli na położone na Zaporożu Robotyne, odbierając Ukraińcom część zdobyczy letniej kontrofensywy. Siergiej Szojgu poinformował również o „zaczystce” w Krynkach, wiosce po lewej stronie Dniepru w rejonie Chersonia, która była symbolem nadziei na ukraiński marsz w kierunku Krymu. W Krynkach postępów jednak Rosjanie nie zrobili, Szojgu po prostu koloryzował. Na Charkowszczyźnie udało im się za to podciągnąć pozycje bliżej rzeki Oskoł. Jakiś czas wcześniej padła położona na bramie donieckiej Marjinka.

Położona w prowincji Alicante Villajoyosa przyciąga głównie niemieckich emerytów. 30-tysięczna mieścina słynie z muzeum czekolady i niezatłoczonej plaży. 20 lutego Villajoyosa trafiła na pierwsze strony hiszpańskich gazet za sprawą Maksima Kuzminowa. Rosjanina znaleziono martwego w garażu jednego z tamtejszych domów. Na jego ciele było pięć śladów po kulach. Jak podaje renomowany serwis śledczy Meduza, Kuzminow miał też przy sobie dokumenty określające jego wiek na 33 lata, choć w rzeczywistości był o sześć lat młodszy. Ta różnica to efekt nowej tożsamości, którą stworzyły mu ukraińskie służby specjalne. Jak podaje Meduza, Kijów wyraźnie zalecał, by Rosjanin nie opuszczał swojej nowej ojczyzny.

Kuzminow to były pilot rosyjskiego śmigłowca Mi-17. W sierpniu ub.r. – po tygodniach negocjacji z przedstawicielami wywiadu wojskowego HUR – przeszedł na stronę Ukrainy. Jego maszyna wylądowała na Charkowszczyźnie, a on sam zabił swoich towarzyszy broni. Jego śmierć w Villajoyosa szef rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego Siergiej Naryszkin skomentował przewrotnie: „W Rosji o zmarłych mówi się albo dobrze, albo wcale. Ten zdrajca i przestępca stał się moralnym trupem, gdy zaczął planować swoje straszne przestępstwa”. Rosjan bolała zdrada Kuzminowa. Ukraińskie media grzały nią w mediach i serwisach społecznościowych do oporu, robiąc milionowe zasięgi i demoralizując przeciwnika. Okazało się, że Mi-17 Kuzminowa wiózł części zamienne do samolotów Su-27 i Su-30SM. Zdjęcia Rosjanina w czarnej podkoszulce z tryzubem, który opowiada o zbrodniach i kłamstwach Putina, kłuły w oczy.

Pod koniec lutego w położonym za kołem podbiegunowym Charp bywa relatywnie ciepło w związku z ociepleniem klimatu. Zdarza się nawet, że temperatura jest na plusie. Choć częściej oscyluje wokół -20 st. C. W kolonii karnej w Charp wyrok odsiadywał Aleksiej Nawalny. W ubiegłym roku wydał w niej swoje 15 punktów, które stały się programem politycznym opozycji. W jednym z nich zrewidował swój pogląd na aneksję Krymu, przekonując, że półwysep należy zwrócić Ukrainie i wypłacić jej reparacje wojenne. 16 lutego władze kolonii karnej podały, że Nawalny na spacerze stracił przytomność, a krótko po tym zmarł. Skończył się człowiek, którego nazwiska Władimir Putin nigdy publicznie nie wypowiadał. Rosja weszła na kurs neobreżniewowski.

Awdijiwka, Kuzminow i Nawalny to symbole znacznej korekty w polityce Władimira Putina wobec Ukrainy i Zachodu. Po porażce w wojnie lądowej w 2022 r. i upokorzeniach w 2023 r. system okrzepł. Rosyjski prezydent najpierw opiłował opozycję po prawej stronie – zlikwidował reprezentującego beton wojskowo-specsłużbowy Jewgienija Prigożyna, zdyscyplinował generalicję i zdecentralizował system prywatnych armii. Później zabrał się do porządkowania misji zamorskich Rosji – przede wszystkim tych w ramach Projektu Kontynent, czyli współpracy z państwami Afryki Subsaharyjskiej. Precyzując: z krajami dostarczającymi kruszce i tym samym gotówkę na wojnę albo niosącymi potencjał kreowania kryzysu migracyjnego – Republiką Środkowoafrykańską, Mali, Burkina Faso i Nigrem. Wcześniej Kreml zarządził – na marzec – „wybory” prezydenckie i złożył listę życzeń w kwestii wojny: poszerzenie stanu posiadania na Donbasie i wymęczenie Ukraińców na pozostałych odcinkach, aby odczuli, jak dużym problemem są ich niemożności mobilizacyjne. Na końcu – ze specyficzną bezczelnością i przewrotnością – Putin zabił lidera opozycji wielkomiejskiej. W ten sposób prezydent próbuje przesterować wojnę i ludność Rosji na ambitniejszy kurs. Konfrontacji już nie tylko z Ukrainą, lecz także z całym Zachodem. Na razie robi to jedynie retorycznie. Jeśli jednak wajcha polityczna po wyborach do europarlamentu przestawi się na populistyczną, a w Stanach Zjednoczonych prezydentem ponownie zostanie Donald Trump, hazardzista może spróbować skorzystać ze słabości przeciwnika. I uderzyć mocniej.

Jeśli Kreml zdecyduje się uderzyć ponownie za pomocą metod poniżej progu wojny lub po prostu wojny, znów wybierze słabe ogniwo. Analitycy wskazują na Łotwę

Na razie tradycyjnie pręży muskuły i czeka na efekt mrożący. Maksymalizuje zyski z porażek Ukrainy i braki swoich wrogów wewnątrz Rosji. Realnie jest jednak jeszcze słaby. O tym, ile może, powiedział słynący z uprawiania propagandy, ale i z momentów absolutnej szczerości szef wywiadu wojskowego HUR Kyryło Budanow. Ten sam, który jesienią 2021 r. kreślił scenariusze wojenne, w które nikt nie wierzył. Jego zdaniem celem strategicznym Rosji nie jest na razie wojna z Zachodem, lecz domknięcie stanu posiadania na Donbasie. Czyli całkowite podporządkowanie obwodów donieckiego i ługańskiego. W pierwszym Ukraina kontroluje ok. 45 proc. terytorium. Drugi jest niemal w całości zajęty przez Rosjan (95 proc. terytorium). Według Budanowa nie zdołają oni w tym roku osiągnąć swojego celu. „Brakuje im na to sił” – powiedział w rozmowie z „Wall Street Journal”. „Rosja też ma problemy. Jej profesjonalna armia w znacznej mierze została zniszczona w pierwszym roku agresji. Obecnie rzucają do samobójczych szturmów niewyszkolonych poborowych. Rosja wykorzystuje również zasoby artyleryjskie. Ale ostrzały powodują, że zużywa więcej pocisków, niż jest w stanie wyprodukować” – dodał. Można to uznać za urzędowy optymizm dla zachodniej prasy. Szczególnie po upadku Awdijiwki. Ale jeśli przyjrzeć się tezom generała, bezpiecznie można powiedzieć, że są one prawdziwe. Koniec kontroli nad obwodem donieckim wieszczono Ukrainie już po upadku Bachmutu, w maju 2023 r. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Najpierw Ukraińcy – w letniej kontrofensywie – odbudowali swoje pozycje na jednym z przysiółków tego miasta, w Kliszczijiwce. A sami Rosjanie w kolejnych odsłonach walk napotykają opór i nie są w stanie szybko się przemieszczać w kierunku miejscowości Czasiw Jar, położonej na drodze do garnizonowej Konstantynówki. Nawet jeśli jakimś cudem udałoby im się pod nią podejść, to zostają jeszcze co najmniej dwa duże i ufortyfikowane ośrodki – Słowiańsk i Kramatorsk. Przy założeniu, że przejęcie kontroli nad Czasiw Jarem mogłoby zająć rok – w najbardziej optymistycznym dla Rosjan wariancie – a każde kolejne miasto ok. 365 dni, to na zajęcie całego Donbasu potrzeba jakichś czterech lat. Ale równie dobrze przy każdej ofensywie mogliby utknąć na bliżej niesprecyzowany okres i wytracać to, co w wojsku określa się mianem „siły żywej”. Tak było z Bachmutem i Awdijiwką, miastami bronionymi w zasadzie od początku wojny.

Przy tak poważnym zaangażowaniu na Donbasie, ale też na Charkowszczyźnie, Zaporożu i w basenie Morza Czarnego, trudno mówić o gotowości Rosjan do wojny na pełną skalę z NATO. Zwyczajnie nie wystarczy do niej rekruta. Niezależnie od potencjału demograficznego Rosji. Kreml nie jest jednak bezbronny wobec NATO. Ma całą gamę scenariuszy pośrednich, za pomocą których może próbować je osłabiać. Część z nich znamy z przeszłości. Decydując się na zabicie byłego oficera FSB Aleksandra Litwinienki przy użyciu materiałów rozszczepialnych i próbując otruć byłego szpiega Siergieja Skripala bronią chemiczną, złamał wszelkie tabu. Okazuje się, że dla Rosji zupełnie akceptowalne jest użycie broni ABC w państwie NATO.

Kolejny przykład przekroczenia czerwonych linii to wybory parlamentarne w Czarnogórze 16 października 2016 r. Państwo było na finale akcesji do NATO. A zarazem Rosja postrzegała je jako najsłabsze ogniwo Sojuszu. Aby przetestować pakt, Kreml próbował zorganizować pucz z udziałem serbskich najemników, którzy mieli za sobą wojenne doświadczenie na Donbasie. Ich celem było wywołanie zamieszek, zajęcie parlamentu i zamordowanie premiera Milo Đjukanovica. A co za tym idzie – zdestabilizowanie sytuacji w państwie i w końcu wsparcie sił prorosyjskich i proserbskich z Frontu Demokratycznego. W parlamencie zahamowałyby one proces ratyfikacji członkostwa Czarnogóry w Sojuszu. 15 października 2016 r. – dzień przed wyborami – aresztowano 20 obywateli Serbii podejrzewanych o planowanie aktów terroru i przygotowywanie puczu. Mózgiem przedsięwzięcia okazał się Rosjanin – Eduard Szyszmakow vel Szyrokow, który w 2019 r. zaocznie został skazany na 15 lat więzienia. Pod nazwiskiem Szyszmakow Szyrokow do 2014 r. był zastępcą attaché wojskowego w ambasadzie rosyjskiej w Warszawie. Został wydalony za szpiegostwo. Na Bałkanach posługiwał się już zwykłym paszportem, a nie dyplomatycznym. Kopie tego drugiego po aferze z 2014 r. zachowały polskie służby specjalne i najpewniej podzieliły się z partnerami w NATO. Polska przeszłość Szyszmakowa i wiedza o nim były praprzyczyną porażki przygotowywanego puczu. W 2017 r. Czarnogóra została 29. członkiem NATO. Rosja podjęła jednak próbę zablokowania tego procesu. Nie zawahała się.

Jeśli Kreml zdecyduje się uderzyć ponownie za pomocą metod poniżej progu wojny lub po prostu wojny, znów wybierze słabe ogniwo. Analitycy wskazują na Łotwę i próbę wspierania separatyzmu w powiatach zamieszkanych przez mniejszość rosyjską – przede wszystkim w położonej na wschodzie kraju Łatgalii. Po aneksji Krymu żołnierze ze stacjonującej tuż przy granicy z Łotwą rosyjskiej 76 Dywizji Desantowo-Szturmowej z Pskowa i 15 Brygady Lotnictwa w Ostrowie regularnie ćwiczą wysadzanie desantu i wspieranie rebelii. Dziś obie jednostki są przetrzebione z powodu wojny w Ukrainie. Ten stan nie będzie jednak trwał wiecznie.

Poza wariantami militarnymi w zasięgu Rosji i Białorusi są też scenariusze odmrażania kryzysu migracyjnego na granicy z Polską i Litwą czy próba wprowadzenia migrantów na przesmyk suwalski. Budowana w ten sposób separatystyczna republika namiotowa mogłaby skutecznie utrudnić dotarcie z pomocą na Łotwę.

Efekt jest taki, że Litwa, Łotwa i Estonia zadecydowały o rozpoczęciu budowy bałtyckiej linii umocnień od zaraz. Ma to być system fortyfikacji na całej długości granicy z Rosją. Planowana jest konstrukcja powyżej 1000 modułowych bunkrów, składów amunicji i systemu okopów. Część terenu przygranicznego ma zostać zaminowana, jak to zrobiła Ukraina na granicy z Białorusią. – Wojna w Ukrainie udowodniła, jak trudne jest odzyskiwanie okupowanego przez wroga terytorium (…). Głównym celem rozwijanej bałtyckiej linii obrony jest zatem zmiana kalkulacji przeciwnika i powstrzymanie go przed atakiem – skomentowała na początku lutego Susan Lilleväli, podsekretarz stanu w ministerstwie obrony Estonii. Jest przekonana, że „Rosja może szybko odbudować swoje zdolności, dlatego musimy wykorzystać czas, który mamy, najlepiej, jak tylko możemy”. – Musimy znaleźć sposób na powstrzymanie wojsk zmechanizowanych Rosji. Jeśli pozwolimy im przekroczyć granicę, trudno będzie zatrzymać je przed wkroczeniem głęboko na nasze terytorium – dodawał doradca estońskiego resortu obrony, podpułkownik Kaido Tiitus. Z kolei 19 lutego szef litewskiej dyplomacji Gabrielius Landsbergis ostrzegł przed możliwym niespodziewanym atakiem Rosji na państwa NATO. – Mamy bardzo agresywnego sąsiada, który zamierza przetestować NATO, dlatego musimy się na to przygotować – mówił w rozmowie z niemieckim ZDF. – Nie możemy czekać na nasze Pearl Harbor (…). Największym problemem jest to, że nie wiemy, ile jeszcze mamy czasu (…). Rosja może jeszcze zebrać kolejne 400 tys. żołnierzy, budować nowe czołgi i produkować nowe uzbrojenie – dodał.

Dwa lata po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę państwa najbardziej narażone na cios jednoznacznie dają do zrozumienia, że liczą się z wojną. Jeśli w USA zwycięży Donald Trump, a jego administracja będzie kontynuowała retoryczne rozmontowywanie art. 5 Paktu Północnoatlantyckiego, hazardzista Władimir Putin może po raz kolejny spróbować wywrócić stolik. Nie ma sensu się okłamywać, że w przewidywalnej przyszłości dojdzie do deeskalacji. Nie ma sensu się okłamywać, że to nierealistyczne. ©Ⓟ