Licząca 1,3 mln mieszkańców Estonia to konsekwentny sojusznik Kijowa.

Po wczorajszej wizycie w Wilnie Wołodymyr Zełenski ma odwiedzić Rygę i Tallinn. Państwa bałtyckie, ze względu na doświadczenia historyczne, należą do największych sojuszników Kijowa, a Estonia, którą ukraiński prezydent odwiedzi dzisiaj lub jutro, zadeklarowała, że do 2027 r. będzie rocznie przeznaczać na pomoc zaatakowanemu krajowi 0,25 proc. PKB. Premier Kaja Kallas apeluje, by podobne deklaracje złożyły też inne państwa Zachodu.

„Litwa, Estonia i Łotwa to nasi sprawdzeni przyjaciele i pryncypialni partnerzy” – napisał wczoraj Zełenski na Telegramie. „Nasza wielka wdzięczność za bezkompromisowe wsparcie dla Ukrainy przez całe 10 lat wojny, a zwłaszcza teraz, po rozpoczęciu pełnowymiarowej inwazji” – dodał. Jak podał estoński „Postimees”, w Tallinnie Zełenski ma się spotkać z władzami i wystąpić na forum Zgromadzenia Państwowego. – Państwa demokratyczne zrobiły wiele, by pomóc Ukrainie, ale powinniśmy zrobić jeszcze więcej, żeby Ukraina zwyciężyła, a agresor przegrał – komentował prezydent Alar Karis. – Wówczas pojawi się nadzieja, że to ostatnia wojskowa agresja w Europie, gdy ktoś za pomocą rakiet, bezzałogowców i armat próbuje dyktować swojemu sąsiadowi, jakiego wyboru politycznego powinien dokonać – dodawał.

W przeddzień wyjazdu Zełenskiego z Kijowa Kallas potwierdziła zobowiązanie, że Estonia przez kolejne cztery lata będzie przeznaczać na wsparcie wojskowe Ukrainy co najmniej 0,25 proc. swojego PKB. Jeśli wziąć za podstawę dane Banku Światowego za 2022 r., byłaby to równowartość 87,5 mln euro. Do tego należałoby dodać innego rodzaju pomoc, w tym 14 mln euro rocznie na odbudowę. – Gdyby każdy kraj wniósł po 0,25 proc., wystarczyłoby to, by Ukraina zwyciężyła – mówiła Kallas po wtorkowym posiedzeniu Rady Obrony Narodowej. Szefowa rządu dodała, że od 2022 r. Tallinn przekazał pomoc wojskową wartą 500 mln euro. – Rosja wydaje na wojnę dwa razy więcej, niż na pomoc dla Ukrainy wydaje koalicja z Ramstein, której gospodarka kilkudziesięciokrotnie przewyższa rosyjską – argumentował miesiąc temu minister obrony Hanno Pevkur.

Dane rządowe korespondują z danymi Kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej, który analizuje obietnice dane Kijowowi (metodologia IfW Kiel jest krytykowana przez warszawski Ośrodek Studiów Wschodnich jako zawyżająca wartość wsparcia z Niemiec). Zdaniem niemieckich badaczy Estonia przekazała pomoc wojskową wartą 430 mln euro i humanitarną wartą 30 mln euro – w sumie równowartość 1,3 proc. PKB z 2021 r. Tylko dwa kraje przekazały stosunkowo więcej – Norwegia (1,6 proc. PKB) i Litwa (1,4 proc.). Polska na liscie IfW Kiel jest szósta z 0,7 proc. PKB (mieli nas wyprzedzić jeszcze Duńczycy i Łotysze). OSW wśród najważniejszych przykładów dostarczonego sprzętu wymienia 60 radzieckich haubic D-30 i brytyjsko-niemiecko-włoskich FH-70 oraz siedem południowoafrykańskich pojazdów opancerzonych Mamba. Tallinn dostarczył też dwa szpitale polowe (trzeci został zapowiedziany we współpracy z Holandią i Norwegią).

W pomoc silnie jest też zaangażowane społeczeństwo. Przykładem youtuber, student szkoły aktorskiej w Los Angeles Artur Rehi, który zaczął od zbiórki pieniędzy na drony i samochody, a obecnie kieruje grupą amerykańskich inżynierów, którzy mają konstruować własne bezzałogowce. Estonia sprawnie kieruje swoją polityką informacyjną. Miejscowe służby, wyspecjalizowane w problematyce rosyjskiej, publikują analizy i prognozy dotyczące przebiegu wojny. Pod względem regularności takich publikacji obok brytyjskiego wywiadu należą do światowej awangardy. Szef MSW Lauri Läänemets zapowiadał też, że rząd może pomóc Kijowowi w zwerbowaniu części z 7,5 tys. mieszkających w Estonii ukraińskich mężczyzn w wieku poborowym, włącznie z ich zmobilizowaniem, jeśli wcześniej zostanie zawarta stosowna umowa bilateralna.

Z sondażu Turu-uuringute z czerwca 2023 r. wynika, że 80 proc. Estończyków popiera udzielanie Ukrainie pomocy humanitarnej, a 67 proc. – wojskowej. Poparcie pozwala rządowi na podniesienie wydatków na obronę. W 2024 r. Tallinn ma na nią wydać 3 proc. PKB. – Za dwa lata będziemy w lepszym położeniu niż Ukraina na początku wojny. Wtedy nie miała ona czym wpłynąć na przeciwnika znajdującego się 40–50 km od Kijowa. My mamy wystarczająco środków, by razić na odległość do 240 km – mówił głównodowodzący estońską armią Martin Herem w rozmowie z „Lõuna-Eesti Postimees”. Tallinn zamówił m.in. południowokoreańskie armatohaubice K9 i francuskie CAESAR-y, a także amerykańskie zestawy rakietowe HIMARS i polskie przeciwlotnicze pioruny. Część zakupów jest dokonywana w koordynacji z Litwą i Łotwą. Do tego przyspieszono prace nad budową liczącej 136 km długości zapory na granicy z Rosją. ©℗