W oblężonej palestyńskiej enklawie wciąż przebywają Polacy. Ich bliscy mówią, że rząd PiS nie zrobił wystarczająco dużo, by pomóc w ewakuacji. W zainteresowanie nowych władz też nie wierzą.

Pierwszą turę ewakuacji Polaków ze Strefy Gazy przeprowadzono z pompą. W połowie listopada do Egiptu poleciały dwa samoloty transportowe C-130 Hercules. W operacji „Neon-E” wzięli udział żołnierze sił powietrznych, wojsk specjalnych i personel medyczny. Na pokład zabrano też pomoc humanitarną i medyczną dla egipskich szpitali.

Ludzie uciekający z palestyńskiej enklawy na własną rękę przedostawali się pod ostrzałem do położonego na południu przejścia granicznego w Rafah. Zgodę na przekroczenie granicy wyrazić musiał zarówno Izrael, jak i Egipt. Władze tego drugiego kraju stawiały też swoje warunki. Na przeprowadzenie całej operacji – odbiór ewakuowanych osób z granicy ze Strefą Gazy i przetransportowanie ich do kraju – dawały partnerom 72 godziny.

Spektakularna akcja z herculesami miała odeprzeć głosy krytyki, która spadła na rząd Prawa i Sprawiedliwości po rozpoczęciu izraelskiej inwazji na Strefę Gazy. Rodziny osób przebywających na palestyńskim terytorium zarzucały mu ignorowanie niepewnych losów ich bliskich. Inne państwa zajęły się swoimi rodakami odpowiednio wcześniej. Zanim polskie herculesy wyruszyły do Egiptu, pogrążona w wojnie Ukraina zdążyła ewakuować 200 obywateli i kilkudziesięciu mieszkańców sąsiedniej Mołdawii (w grudniu prezydent Wołodymyr Zełenski ogłosił, że Kijów pomógł się wydostać z Gazy 315 ludziom).

W obu samolotach do Warszawy przyleciało jedynie 18 osób. Polskie władze chwaliły się w mediach społecznościowych zdjęciami ewakuowanych dziewczynek ściskających podarowane im maskotki. Operację promowano jako wspólny sukces Kancelarii Prezydenta RP, Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Ministerstwa Spraw Zagranicznych (jeszcze za kierownictwa Zbigniewa Rau) i polskich dyplomatów rozsianych po Bliskim Wschodzie.

Tylko że chętnych do ewakuacji było znacznie więcej. Na specjalnej liście, którą podczas październikowych rozmów pokojowych na Malcie rząd przekazał Katarowi – jednemu z państw, które wspierają negocjacje między Izraelem, Hamasem a Zachodem – widniało kilkadziesiąt nazwisk. Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera zapewniał wtedy w rozmowie z DGP, że nowe transporty będą organizowane, jeśli kolejnym osobom uda się dotrzeć do Rafah i będą chciały przekroczyć granicę.

Do drugiej tury ewakuacji w podobnym trybie nigdy nie doszło. – Sprawa jest w zasadzie zamknięta. To znaczy, że ewakuacja nie będzie kontynuowana – mówiła nam przed świętami Bożego Narodzenia zaangażowana w proces osoba z kancelarii prezydenta zaangażowana w proces. Tłumaczyła, że pozostali obywatele wpisani na listę z enklawy wyjeżdżać nie chcą.

Dom na plaży

Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. W Strefie Gazy wciąż przebywają osoby, którym zależy na ucieczce przed śmiercią. Z tym że ich status prawny wymagałby większego zaangażowania ze strony polskich władz. Chodzi m.in. o rodzinę Tarka Tahy z Podlasia. Jego ojciec przyjechał do Polski w latach 80. na studia. Skończył medycynę i zrobił tu specjalizację. W międzyczasie poznał żonę i urodziły im się dzieci – dwie córki i syn.

Tarek Taha z rodzicami mieszkają w Polsce. Ale jego młodsza siostra Iman żyje w Palestynie, tam pracuje jako farmaceutka, ma męża i trzyletnie dziecko. Iman mogła być ewakuowana już w pierwszej – i dotąd ostatniej – turze, ale tylko w towarzystwie córki. Obie mają polskie paszporty. Nie ma go natomiast jej mąż, a kobieta nie zgodziła się uciekać bez niego. Dziś ukrywają się w mieście Chan Junus na południu enklawy. Przedostali się tam z północy, kiedy Izrael rozpoczął ofensywę lądową. – Teść mojej siostry ma w Chan Junus działkę rekreacyjną, na której zbudował domek letniskowy niedaleko morza. I oni tam teraz mieszkają – opowiada Tarek. Do miasta zjechały tłumy uchodźców wewnętrznych. – Każdy przyjmował każdego pod swój dach. U mojej siostry najpierw chroniło się 40 osób. Jej mąż ma pięciu braci, a każdy z nich ma swoją rodzinę. Teraz jest ich w domku jeszcze więcej – tłumaczy.

Kontakt z Iman jest utrudniony. Rodzeństwo ostatnio wymieniło wiadomości pięć dni przed naszą rozmową. W niemalże zrównanej z ziemią Strefie Gazy brakuje wszystkiego. Poza przerwami w dostawach prądu brakuje żywności, wody i lekarstw. – Miesiąc temu córka mojej siostry zachorowała. Paracetamol zdobyli dopiero po trzech tygodniach. Tułali się po szpitalach, ale tam teraz przyjmują tylko rannych. System jest przeciążony – mówi Tarek. Iman z rodziną przebywają w zachodniej części miasta. Kiedy tam przyjechali, była to najbardziej spokojna jak na wojenne warunki okolica. Mogli wychodzić z domu po zakupy. Teraz, podkreśla Tarek, byłoby to zbyt niebezpieczne. Cały czas obowiązuje godzina policyjna. Nawet gdy walki toczyły się stosunkowo daleko, rodzina Iman musiała zadowolić się jednym posiłkiem dziennie. – Nie chcę sobie wyobrażać, jak jest teraz – mówi Tarek.

W podobnej sytuacji jest rodzina Ahmeda Elsaftawy, polskiego lekarza palestyńskiego pochodzenia, z którym rozmawiałam pod koniec grudnia. W Gazie mieszka jego ojciec z macochą, a także dwóch braci i dwie siostry ze swoimi rodzinami. Kiedy w Polsce świętowaliśmy Boże Narodzenie, najstarsza siostra Ahmeda koczowała w namiocie na plaży. Bliscy lekarza również pochodzą z północy. Po rozpoczęciu się inwazji stracili swoje domy. Siostra przeprowadziła się do jednej z córek. Ale wkrótce musiała uciekać do mieszkania kolejnej. – Walki toczyły się jednak za blisko, a one nie miały już gdzie się schronić. Zamieszkały więc na plaży – mówił w wywiadzie dla DGP. Z rodziną udaje mu się skontaktować raz na kilka dni. Zwykle wysyłają mu tylko krótką informację, że wciąż żyją.

Elsaftawy próbował umieścić na liście ewakuacyjnej nazwiska siedmiu osób: ojca z macochą, młodszego brata, jego żony i trójki ich dzieci. Problem w tym, że nie mają polskiego obywatelstwa. Pojawiła się za to nadzieja na wizy humanitarne, na podstawie których mogliby przylecieć do naszego kraju. Z podobnego mechanizmu skorzystały niektóre zachodnie państwa, by uniknąć rozdzielania rodzin. Jak twierdzi lekarz, nieoficjalnie dowiedział się, że na wizy humanitarne mogłyby liczyć kobiety i dzieci z pierwszego stopnia pokrewieństwa, czyli np. siostry i ich dzieci. 83-letni ojciec Ahmeda musiałby zostać w Gazie. – Oficjalnej odpowiedzi nigdy nie dostałem – zaznacza.

Sprawę utrudniło to, że w międzyczasie doszło do zmiany władzy. A Elsaftawy zwrócił się z prośbą o wpisanie bliskich na listę do byłego już wiceministra spraw zagranicznych Arkadiusza Mularczyka. – Zapewne gdzieś to utknęło. Sam nawet nie wiem gdzie. Domyślam się, że adres e-mailowy wiceministra Mularczyka jest już nieaktywny, więc wszystko przepadło.

Siostra Tarka Tahy próbowała wpisać na listę siebie i swoją rodzinę sama. Zgłoszenie wysłała e-mailowo do konsula w Tel Awiwie już 9 października. Załączyła skany paszportów, akt urodzenia córki, akt małżeństwa i jego polską transkrypcję, a nawet numer PESEL męża. – Konsul odpisał, że ich wyciągną. A potem się okazało, że nawet nie wpisał ich na listę. Dowiedzieliśmy się o tym pod koniec października, kiedy lista została skompletowana i zapoznał się z nią mój kolega. Pomogła dopiero pani z polskiego przedstawicielstwa w Ramallah – mówi Tarek.

Nie mówcie mediom

Podobnych sytuacji, tłumaczą obaj moi rozmówcy, było więcej. 15 listopada w Sejmie odbyła się konferencja poświęcona sprawie ewakuacji. Uczestniczyli w niej zarówno bliscy osób, które wylądowały bezpiecznie w Polsce, jak i tych, które wciąż czekają na pomoc. Obecny na miejscu poseł partii Razem i przewodniczący polsko-palestyńskiej grupy parlamentarnej Maciej Konieczny mówił, że zwrócił się do MSZ z apelem. – Po pierwsze i najważniejsze, żeby wszyscy obywatele i obywatelki, którzy jeszcze znajdują się w Gazie, oraz ich bliscy, zostali ewakuowani. Naprawdę powinniśmy zrobić wszystko, żeby tak było, bo w każdej minucie, w każdej sekundzie grozi im dzisiaj niebezpieczeństwo – podkreślał.

Zapytany o rezultat tych starań, odpowiada, że rodziny poprosiły go o niekontaktowanie się z mediami, a po sejmowej konferencji rozmowy z MSZ prowadziły samodzielnie. Tarek Taha przyznaje, że był to warunek resortu. Dzień po wizycie w parlamencie doszło do spotkania m.in. z ówczesnym wiceministrem Pawłem Jabłońskim. – Powiedzieli, że jak przestaniemy rozmawiać z mediami, to nam pomogą. Tłumaczyli, że rozmowy z dziennikarzami szkodzą negocjacjom. Odwołaliśmy więc wszystkie wystąpienia. A oni i tak nie pomogli – mówi Tarek. Rodziny opowiadają, że czuły się zastraszane. Paweł Jabłoński w rozmowie z DGP zaprzeczał naciskom: – Sugerowaliśmy jedynie, że zbyt mocne wypowiedzi w mediach mogą zaszkodzić w rozmowach ze stroną izraelską. Wskazywaliśmy, że byłoby lepiej, gdyby kontaktowali się z nami bezpośrednio.

Pojawiła się nadzieja, że sytuację zmieni powołanie nowego rządu, choć akurat Ahmed Elsaftawy od początku był sceptyczny. – Uważam, że polityka zagraniczna w wykonaniu Platformy Obywatelskiej będzie dużo bardziej proizraelska niż poprzedniej ekipy. Nie spodziewam się więc, że pomoc nagle nadejdzie – zaznacza.

Część rodzin – w tym bliscy Iman Tahy – zaczęła działać. Przed świętami do nowego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego trafił list z prośbą o pomoc w ewakuacji. „Minister Jabłoński (...) groził, że MSZ będzie nas atakował, a jakiekolwiek opowiadanie o naszej sytuacji i naszych bliskich w Strefie Gazy doprowadzi do tego, że zostaniemy przedstawieni w mediach jako osoby powiązane z Hamasem” – czytamy. Pod listem oprócz grupy posłów i senatorów podpisali się m.in. Agnieszka Holland i Małgorzata Olasińska-Chart z Polskiej Misji Medycznej. U marszałka sprawę miał lobbować jeden z senatorów. Odpowiedź, relacjonuje Tarek Taha, jeszcze nie nadeszła. Dlatego szukają teraz wsparcia głównie za granicą. W pomoc Polski już nie wierzą. Po znajomości Taha załatwił spotkania w Warszawie z ambasadorami kilku państw, licząc, że zorganizują ewakuację jego rodziny. – Byli zdziwieni, że Polska nie poradziła sobie z wyzwaniem. Powiedzieli, że jest szansa nawet na wydostanie męża mojej siostry – opowiada. Na razie nie chce zdradzać, o które kraje chodzi.

W MSZ słyszymy zapewnienia, że nowe kierownictwo sprawy nie odpuszcza. Na pełnomocnika ds. ewakucji został wyznaczony Władysław Teofil Bartoszewski. – Na pomoc wciąż czeka 18 osób. Trwają intensywne zabiegi. Po egipskiej stronie granicy w Rafah sytuację monitoruje polski konsul – mówi przedstawiciel nowej ekipy rządzącej, proszący o anonimowość. I podkreśla, że do drugiej tury ewakuacji nie doszło, ale kilku osobom udało się w międzyczasie z Gazy wydostać. – 5 grudnia ewakuowana została 6-osobowa rodzina – dodaje. Akcja wygląda wtedy tak: konsul organizuje przejazd z Rafah do Kairu, a stamtąd uciekające osoby są wysyłane do Polski samolotem rejsowym. – Nie ma sensu w takich sytuacjach uruchamiać samolotów wojskowych. Przecież za takie rzeczy płaci polski podatnik – stwierdza nasz rozmówca. Informacje o pojedyńczych ewakuacjach potwierdza Paweł Jabłoński.

Izraelska blokada

Pytanie, czy rząd Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy będzie bardziej skuteczny w ściągnięciu do Polski obywateli i ich bliskich, którzy utknęli w Gazie, pozostaje otwarte. Elsaftawy uważa, że jedną z przyczyn porażki ewakuacyjnej mogła być polityka migracyjna PiS. – Już w październiku było wiadomo, że ich rządy dobiegają końca. Według mnie oni i tak nie chcieli wpłynąć na decyzje, które umożliwiłyby przyjęcie jakiegokolwiek migranta. Nawet gdyby był to starszy człowiek z regionu ogarniętego wojną. Chcieli zachować w mediach czyste konto migracyjne – przekonywał w wywiadzie dla DGP.

Trudno sobie wyobrazić, by cały problem polegał na niechęci do przyjmowania uchodźców z Bliskiego Wschodu. Zaledwie dwa lata temu PiS przechodził podobny test na humanitarność. Kiedy latem 2021 r. władzę w Afganistanie przejmowali talibowie, Zachód w pośpiechu organizował ewakuację. Nie tylko swoich obywateli, lecz także afgańskich pracowników ambasad, tłumaczy, kierowców, a często również całkiem przypadkowych ludzi. W proces ten zaangażowana była również Polska. Na warszawskim Okęciu wylądowało w sumie 14 samolotów. Z Kabulu Polacy ewakuowali ok. 1,3 tys. osób. Blisko 1,1 tys. trafiło do Warszawy, a 200 znalazło się na pokładzie polskich samolotów na prośbę innych państw i organizacji. Ówczesny premier Mateusz Morawiecki zapewniał wtedy, że „Polska nie zostawia swoich przyjaciół w potrzebie”.

Dlaczego w przypadku mieszkańców Strefy Gazy jest inaczej? Pytanie jest zasadne, zwłaszcza że chodzi o znacznie mniejszą grupę. Nasz rozmówca z MSZ twierdzi, że problemem nie jest już nawet brak obywatelstwa. Nieoficjalnie słyszymy, że przeszkodą jest polityka rządu w Tel Awiwie. Zgody na opuszczenie enklawy udzielają bowiem Siły Obronne Izraela (IDF). – Oni mają swoje wytyczne. I niekoniecznie polskie naciski respektują – mówi przedstawiciel MSZ. Służby izraelskie twierdzą np., że niektóre z tych osób współpracują z Hamasem. Choć nie oznacza to, że faktycznie tak jest. – Może wystarczyć jakaś dawna pochlebna wypowiedź na temat działalności Hamasu czy ruchu palestyńskiego w ogóle – wyjaśnia urzędnik.

Ahmed Elsaftawy również uważa, że ewakuację utrudniają Izraelczycy. Jego zdaniem jest to odwet za politykę PiS, który po wybuchu wojny nie opowiedziało się jednoznacznie po stronie państwa żydowskiego. Zamiast tego minister Rau wezwał do zawieszenia broni i podkreślał konieczność przestrzegania prawa międzynarodowego. Władze w Tel Awiwie nie ukrywają zresztą niechęci do ekipy PiS. Wpływ miała na nią także seria sporów z Warszawą, do których doszło w ciągu ostatnich lat – od ustawy o IPN po ustalenia dotyczące wycieczek izraelskich uczniów do Polski.

W mediach pojawiały się doniesienia, że Tel Awiw blokował ewakuację innym państwom, które stanęły po stronie Palestyńczyków, jak Brazylia i Irlandia. Próbował w ten sposób skłonić je do zmiany stanowiska. Procesu ewakuacji wciąż nie zakończyły też Stany Zjednoczone, czyli najbliższy sojusznik Izraela. W grudniu „Voice of America” pisał, że w związku z tym część palestyńsko-amerykańskich rodzin pozwała administrację prezydenta Joego Bidena. Twierdzą, że administracja nie zrobiła wystarczająco dużo, by zapewnić bezpieczeństwo ich krewnym, którzy utknęli w Gazie po 7 października. Departament Stanu informował co prawda, że pomógł ok. 1,3 tys. amerykańskim Palestyńczykom opuścić enklawę, ale według VoA nadal przebywa tam ok. 900 obywateli USA, rezydentów i członków ich rodzin. Wątpliwe, by Izrael blokował ich wyjazd na złość Amerykanom.

Niezależnie od przyczyn niepowodzenia operacji w Polsce i za granicą rząd Donalda Tuska nie ma dużo czasu na ratunek. Sytuacja w Strefie Gazy jest dziś wyjątkowo trudna. – Nie ma wątpliwości, że to największa katastrofa humanitarna XXI w. – przekonuje Grzegorz Gruca, wiceprezes Polskiej Akcji Humanitarnej. Jak podaje organizacja, pomoc dostarczana do Gazy jest zdecydowanie niewystarczająca w stosunku do potrzeb. Około 1,9 mln z 2,2 mln mieszkańców enklawy zostało wysiedlonych. Według informacji Hamasu zginęło tam już ponad 20 tys. ludzi. ©Ⓟ

Ahmed Elsaftawy uważa, że ewakuację utrudniają Izraelczycy. Jego zdaniem jest to odwet za politykę PiS, który po wybuchu wojny nie opowiedział się jednoznacznie po stronie państwa żydowskiego