Mówienie o gotowości Ukrainy do rozmów z Rosją nie ma sensu. Negocjacji nie chce też sam Kreml.

Duże sukcesy w wojnie z Rosją Ukraina może mieć już za sobą. A grudniowe wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Waszyngtonie oraz Brukseli pokazują, w jakim kierunku zmierza polityka Zachodu wobec Kijowa.

Amerykańscy republikanie nie ukrywają, że w debacie o migrantach z Meksyku zakładnikiem są właśnie pieniądze dla Ukrainy. Najpewniej z tego powodu prezydent Joe Biden „napompował” pakiet pomocowy dla Kijowa – zażądał od Kongresu zgody na 61 mld dol. Biały Dom przewiduje, że to najpewniej ostatnia tak wielka transza pomocy, zaś zwiększenie sumy służy negocjacjom z republikanami – by było z czego rezygnować. Demokratyczna administracja ma nadzieję, że w planie minimum uda się utrzymać propozycję z jesieni, czyli ok. 20 mld dol.

W UE jest podobnie. Victor Orbán także zbudował dość prostą transakcję: zażądał odblokowania 30 mld euro dla Węgier z Krajowego Planu Odbudowy oraz Funduszu Spójności w zamian za rezygnację z weta dla programu wsparcia Ukrainy, wartego 50 mld euro. Komisja Europejska próbowała na początku przekonywać, że nie ma mowy o łączeniu obydwu tematów. W końcu Balázs Orbán, szef gabinetu premiera Węgier, w rozmowie z agencją Bloomberg wprost powiedział, że jeśli wszystkie unijne pieniądze dla jego kraju zostaną odblokowane, wówczas rząd wycofa weto.

Sam Viktor Orbán poszedł nawet dalej. Wprowadził na agendę debatę o stanie państwa ukraińskiego i zapytał, czy nie należy ponownie przyjrzeć się jego unijnym aspiracjom. – Jej szybkie przyjęcie do UE miałoby nieprzewidywalne konsekwencje. Przyspieszenie akcesji nie służyłoby interesom Węgier ani Unii – stwierdził. Argumentował, że czas, jaki minął od wystąpienia przez Kijów o członkostwo w UE do otrzymania statusu kandydata, był zbyt krótki: wynosił zaledwie cztery miesiące, a z reguły proces oceny trwa kilka lat. Finalnie stwierdził, że pomysł członkostwa Ukrainy w UE jest „absurdalny, śmieszny i niepoważny”. Jego zdaniem wymagałby on dodatkowych 190 mld euro w ciągu siedmiu lat, co oznacza, że każde państwo Wspólnoty stałoby się płatnikiem netto do budżetu unijnego.

Ostatecznie Orbán zgodził się na otwarcie rozmów akcesyjnych. Ale ta zgoda nic go nie kosztowała. Każde państwo UE na każdym etapie negocjacji może je zablokować. Wystarczy przywołać przykład Turcji, która integruje się z UE od dekad i najpewniej nie sfinalizuje tego procesu. Choć jest ona – w odróżnieniu od Ukrainy – państwem o ustalonych granicach i znacznie bogatszym.

On mówi, oni myślą

Problemem Ukrainy jest to, że wielu polityków w UE po cichu popiera to, co Orbán mówi na głos. Niezależnie od tego jak wiele różni Słowację i Węgry, populista Robert Fico prędzej odda władzę, niż poprze ukraińskie wysiłki na drodze do Unii. Równie nieprzyjazny klimat jest w Holandii, w której wybory wygrała szowinistyczna Partia Wolności Geerta Wildersa. Ta sama, która była przeciwna umowie stowarzyszeniowej UE-Ukraina podpisanej po Majdanie w 2014 r.

Premier Włoch Giorgia Meloni w rozmowie z rosyjskimi pranksterami wyemitowanej na początku listopada mówiła o „wielkim zmęczeniu wszystkich stron wojną” oraz że „zbliża się moment, w którym potrzebna jest droga wyjścia”. Wspominała również o rozczarowaniu brakiem pomocy dla włoskich wysiłków w walce z migracją. Niemcy, które popierają wysiłek wojenny Ukrainy, muszą się liczyć z rosnącymi wpływami brunatnej Alternatywy dla Niemiec (AfD), która w niektórych sondażach jawi się jako pierwsza siła polityczna w kraju. Z kolei Francja całkowicie zniknęła z dyplomatycznej gry wokół Kijowa. Podobnie jak Polska, która teraz skupia wysiłek na zabezpieczeniu wschodniej flanki NATO. Ta granica Sojuszu jest postrzegana jako pole kolejnej rywalizacji z Rosją. Najpewniej w formie działań poniżej progu wojny, ale z naruszaniem suwerenności państw Sojuszu.

Po przejęciu władzy przez Donalda Tuska następuje ocieplenie narracji wobec Ukrainy. Treść polityki wobec tego państwa nie ulegnie jednak najpewniej zmianie. Polska nie będzie już dostarczała uzbrojenia, bo go nie ma. Jedynym rodzajem pomocy mogłoby być przekazanie Kijowowi bohaterskiego „Batalionu Warszawa”, dekowników, którzy w Polsce unikają poboru. Szacuje się, że to co najmniej kilka brygad (jedna brygada to ok. 3–5 tys. żołnierzy).

W Polsce zmniejszyły się też obawy o upadek państwa ukraińskiego. Od północy – w tym z terytorium Białorusi – ponowny atak na Ukrainę najpewniej nie jest możliwy z tych samych powodów, dla których nie powiodła się kontrofensywa ukraińska na południu. Granica i tereny przygraniczne zostały ufortyfikowane i zaminowane. Nie ma również szans na szybkie zmiany na linii Dniepru i na froncie na Donbasie. Nawet jeśli miasta takie jak Marjinka czy Awdijiwka wpadną w ręce Rosjan.

Z kolei w USA sprawa ukraińska stała się zakładnikiem wewnętrznej debaty o migracji, ale też stosunku samego Donalda Trumpa do Ukrainy i jej przedwojennej niechęci do szukania materiałów kompromitujących syna prezydenta Joego Bidena – Huntera – z okresu, gdy robił podejrzane interesy nad Dnieprem. Sami republikanie blokują pakiet pomocowy dla Kijowa, oczekując zaakceptowania przez Biały Dom większych wydatków na ochronę granicy z Meksykiem. Powiązanie tych dwóch spraw świadczy o tym, jak bardzo w USA obniżono rangę problemu wojny w Europie. Zresztą również w gronie samych demokratów panuje przekonanie, że ten temat powinien spaść na barki dużych państw UE i to one powinny zarządzić rozwiązaniem dyplomatycznym, a USA winny skupić się na Azji Południowo-Wschodniej i Bliskim Wschodzie.

Doradca Bidena ds. bezpieczeństwa Jake Sullivan sugeruje, że odpowiedzialność za zarządzanie procesem przejmą w takim scenariuszu Niemcy – w ramach ponownego partnerstwa w przywództwie z USA. Co jest nawiązaniem do wystąpienia George’a Busha w Moguncji w 1989 r., gdy chwiał się komunizm i gdy USA wyraziły gotowość, by zmianą w Europie Środkowej zarządzały zjednoczone Niemcy. Teraz Berlin miałby zarządzić zmianą w byłym ZSRR, oferując m.in. Ukrainie i Mołdawii, ale też np. Gruzji, rozwiązania pomostowe. Status państw wiecznie stowarzyszonych z UE, wspieranych funduszami przedakcesyjnymi, możliwe, że dopuszczanych do wspólnych polityk unijnych, ale bez pełnego członkostwa w przewidywalnej perspektywie.

Efektem tej zamiany będzie najpewniej dążenie do zamrożenia konfliktu na Ukrainie. Pytanie jednak jakiego zamrożenia? I przy jakich gwarancjach bezpieczeństwa dla Ukrainy?

Zamrozić wojnę

W przypadku NATO sprawa nie wygląda optymistycznie. W 2024 r. planowany jest szczyt z okazji 75-lecia Paktu Północnoatlantyckiego. Związani z demokratami analitycy z wpływowego Atlantic Council apelują o przedstawienie Kijowowi konkretnej oferty i pójście dalej niż na szczycie wileńskim w 2023 r., który z perspektywy czasu jawi się jako spotkanie bez konkluzji.

W październiku trzech członków Atlantic Council zaprezentowało raport, w którym przekonywali, że jedyną gwarancją bezpieczeństwa dla Ukrainy, ale też i wschodniej flanki NATO, jest pełne członkostwo w Sojuszu. Były ambasador USA na Ukrainie John Herbst, były ambasador USA przy NATO Douglas Lute oraz były zastępca sekretarza generalnego NATO Alexander Vershbow powiedzieli również to, o czym coraz częściej wspomina Biden – Władimir Putin jeśli nie powstrzymany nad Dnieprem pójdzie dalej i zagrozi państwom północno-wschodniej części Paktu. Czyli Litwie, Łotwie, Estonii i Finlandii, w stosunku do której wygenerował już kryzys graniczny.

Jak wynika jednak z informacji DGP, oprócz tego oficjalnego jastrzębiego spojrzenia, ten sam think tank nieoficjalnie latem 2023 r. sondował Ukrainę w kwestii zgody na rozmowy o zamrożeniu konfliktu na tzw. linii rozgraniczenia. Czyli tam, gdzie realnie dojdzie kontrofensywa ukraińska na wschodzie i południu, w zamian za wymuszenie na Rosji zakończenia ataków powietrznych na zachód i północ od tej linii. Jednym z elementów tej propozycji była gwarancja ochrony ukraińskiego nieba przez obronę powietrzną państw Sojuszu. Obecnie w NATO nie jest to postrzegane jako wariant nierealny. Rosjanie atakują pociskami manewrującymi, balistycznymi i dronami, a w żadnym z tego typu uzbrojenia nie znajduje się załoga. Nie ma więc ryzyka zabicia rosyjskiego pilota, zatem zerowe jest też ryzyko eskalacji konfliktu.

Ukraińscy dyplomaci w rozmowach „na łączach” – w komunikacji z zastosowaniem urządzeń nadawczo-odbiorczych – mieli propozycję mrożenia konfliktu kategorycznie odrzucić. Ale jak przekonuje jeden z informatorów DGP, twarzą w twarz rozmawiali inaczej. Ostra postawa „na łączach” wynikała z obawy o nagranie i opublikowanie niepopularnego nad Dnieprem stanowiska w mediach.

Doniesienia o takich propozycjach świadczą jednak, że zamrożenie konfliktu jest brane pod uwagę. Potwierdzeniem tego mogą być również prowadzone przez władze Ukrainy sondaże, w których zadawane jest o to pytanie. Część z badań prowadzona jest przez biuro prezydenta i rząd i nie trafia do publicznego obiegu informacji. Wynika z nich np., że im bliżej linii frontu, tym poparcie dla scenariusza prowadzącego do zawieszenia broni rośnie. Co ciekawe taki trend jest również w Galicji, która stanowi główny zasób rekrutów do armii, a tym samym ponosi największe straty w ludziach.

Nie bez znaczenia są również stan ukraińskiej kontrofensywy, możliwości mobilizacyjne państwa i szerząca się korupcja. Zima 2023 r. upłynęła pod znakiem łapanek na tzw. uchylantów, tych, którzy uchylają się od służby wojskowej. Państwo podjęło radykalne kroki wobec dekowników. Nie prowadzi to jednak do znacznego wzrostu osób wcielanych do armii. W zamian za to rodzą się poważne pytania o praworządność na Ukrainie. Nikt z władz w Kijowie nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, na jakiej podstawie prawnej zatrzymywani są mężczyźni i dlaczego są oni pozbawiani wolności bez postawienia zarzutów? Nie wiadomo, na jakiej podstawie żołnierze komend uzupełnień zyskali prawo do organizowania aresztowań i brutalnego traktowania zatrzymywanych.

W roku 2024 pojawi się zresztą znacznie poważniejsze pytanie dotyczące praworządności. Na Ukrainie powinny odbyć się wybory parlamentarne i prezydenckie. Wołodymyr Zełenski oficjalnie przekonuje, że nie jest możliwe, by zorganizować je w czasie wojny. Nieoficjalnie poprosił jednak polityków Sługi Narodu o zmiany w ordynacji wyborczej, aby je przeprowadzić. Deputowani zaproponowali m.in. wprowadzenie możliwości wykluczenia „pewnych” okręgów z głosowania. Decyzje o tym miałaby podejmować Rada Najwyższa we współpracy z Centralną Komisją Wyborczą i służbami specjalnymi (HUR i SBU). Daje to ogromne możliwości do kreślenia mapy okręgów wyborczych. Decydując o tym, gdzie można głosować, brano by np. pod uwagę zagrożenie terrorystyczne. Chodzi o możliwość przeprowadzenia zamachu przez dywersantów. W praktyce takie zagrożenie występuje na terenie całej Ukrainy. Można sobie wyobrazić sytuację, w której politycy Sługi Narodu widzą szczególne zagrożenie w tych rejonach, gdzie popularność tego ugrupowania jest najniższa lub poparcie dla prezydenta umiarkowane.

Rozwiązaniem problemu z legitymizacją władzy mogłoby być wprowadzenie umownej instytucji kontrasygnaty, czyli dokonania wyboru premiera, który pochodzi z partii opozycyjnej. Takiego wyboru miałaby dokonać Rada. Według nieoficjalnych informacji DGP na taki wariant naciskają USA.

Rosja czeka

W ukraińskiej układance najważniejsze jest jednak pytanie o samą Rosję. Jakie są jej cele na tym etapie wojny?

Porażka ukraińskiej kontrofensywy i niecały rok do wyborów w USA, w których duże szanse na powrót do władzy ma Donald Trump, a do tego rosnąca niechęć do pomocy Ukrainie w Europie każą założyć, że Kreml będzie czekał. Z punktu widzenia Rosji nie ma powodu wchodzenia w rozmowy w sytuacji, gdy pozycja Kijowa z dnia na dzień się pogarsza. W tym sensie cele Putina się nie zmieniły. Wojna trwa od 2014 r. i aneksji Krymu. W tym czasie Ukraina co prawda upokorzyła armię rosyjską i pokonała ją w wojnie lądowej 2022 r., ale utraciła jedną piątą terytorium, w tym dostęp do Morza Azowskiego.

Kreml zdaje się gotowy do kolejnej dekady dziwnej wojny przeciw Ukrainie. Jeśli Kijów nie dostanie realnych gwarancji bezpieczeństwa, w tym stałych dostaw dużej broni i amunicji – za dekadę może stać się obiektem ponownego ataku, który pozbawi go Donbasu i poszerzy stan posiadania Rosji na południu kraju.

Jak wynika z informacji DGP, Ukraina jest sondowana w kwestii zgody na rozmowy o zamrożeniu konfliktu z Rosją na tzw. linii rozgraniczenia

Ukraina mogłaby oczywiście wygrać. Aby tak się stało, potrzebna jest jej broń oraz amunicja, bardzo dużo amunicji. W tej wojnie argumentem są już tylko zasoby i siła. Nic nie wskazuje na to, by Zachód był gotowy na wariant możliwy do realizacji, czyli całkowitego pokonania Rosji na Ukrainie poprzez siłę i konfrontację. Niestety sama Ukraina nie wydaje się gotowa do długotrwałej i totalnej mobilizacji, która by to umożliwiła. ©Ⓟ

Czytaj też: Wojna za 2-3 lata? Analityk: Rosyjskie zbrojenia nabierają tempa