Siła militarna ma znaczenie, tak samo jak posiadanie sojuszników. Nasilająca się rywalizacja między Ameryką a Chinami prowadzi do wielu rozmów na temat nowej zimnej wojny. Niektórzy twierdzą, że są to zbyt daleko idące wnioski, lecz wydaje się, że te dwa kraje znajdują mniej przestrzeni na współpracę, a znacznie więcej na konflikt.

Największą różnicą w porównaniu z pierwszą zimną wojną jest oczywiście geneza tej rywalizacji. Po II wojnie światowej dwa supermocarstwa szybko przyjęły podejście konfrontacyjne. Nie miały ze sobą zbyt wiele wspólnego. Związek Radziecki był militarnym gigantem, lecz odizolowanym pod względem ekonomicznym. Chiny natomiast stały się częścią międzynarodowej gospodarki po 1978 r. Przez 30 lat korzystały z integracji z zagranicznym kapitałem i know-how oraz dostępu do nich. Po drodze zyskały zdolność do tworzenia lokalnych innowacji, a nie jedynie dokonywania kradzieży własności intelektualnej.

Chiny przez lata osłabiały amerykańską potęgę. Dopiero bardziej bezpośrednie podejście Xi Jinpinga, który mówił o prześcignięciu Ameryki w wykorzystaniu tzw. technologii pogranicza i określił Cieśninę Tajwańską jako chińskie wody terytorialne, zszokowało Amerykę na tyle, że zrozumiała stojące przed nią wyzwanie.

Chińczycy zbudowali imponującą globalną sieć infrastruktury telekomunikacyjnej, dostępów do portów i baz wojskowych (lub praw do ich budowy) w państwach klienckich. Wpływ Chin stopniowo ewoluował od podejścia czysto handlowego w kierunku pragnienia wywierania wpływu politycznego. Ameryka reaguje na to powoli. Zbyt często ucieka się do nakłaniania innych krajów do stawiania oporu chińskim inwestycjom, a w zamian oferuje niewiele możliwości.

Prawda jest jednak taka, że widać pęknięcia w strategii inwestycji zagranicznych Chin. Chińskie podejście polegające na udzielaniu pożyczek na zakup, stawianie na własnych pracowników zamiast zatrudniania lokalnej siły roboczej oraz niepowodzenia w budowaniu infrastruktury – wywołują niechęć.

Chiny są silniejsze gospodarczo niż ZSRR, ale borykają się z wieloma problemami

W trakcie zimnej wojny oraz po niej liczne inicjatywy – takie jak plan Marshalla, Korpus Pokoju, wspierana przez Amerykanów „zielona rewolucja” w indyjskim rolnictwie czy inicjatywa PEPFAR na rzecz walki z HIV/AIDS – pokazały, że Ameryka jest w stanie poprawić życie ludzi na całym świecie. Pytanie dzisiaj brzmi, jak dalece może ona wykorzystać pomyłki Chin za pomocą równie skutecznej strategii.

Od lat 40. do 80. XX w. think tank Hoover Institution, w którym oboje jesteśmy stypendystami, promował badania nad zimną wojną. Jego archiwa nadal mają kluczowe znaczenie dla badaczy tego okresu. Dobrze by nam zrobiło, gdybyśmy w pełni zrozumieli ten okres i wzięli sobie do serca lekcje z niego płynące. Pięć z nich wybija się na pierwszy plan. Aby odstraszanie było skuteczne, potencjał militarny musi iść w parze ze stosowaną retoryką. Pokój osiągany siłą naprawdę działa.

Pierwsza lekcja jest taka, że najważniejsi są sojusznicy. Chiny mają klientów z zobowiązaniami, takimi czy innymi, wobec tego kraju. Rosja – najważniejszy z nich – stała się obciążeniem ze względu na wojnę prowadzoną przez Władimira Putina w Ukrainie. Tymczasem błogosławieństwem dla Ameryki jest sojusz z Europą ożywiony dzięki stanowczej odpowiedzi na rosyjską agresję, wzmocnienie Paktu Północnoatlantyckiego i bliscy sojusznicy w Azji.

Po drugie odstraszanie wymaga dysponowania potencjałem militarnym zgodnym ze stosowaną retoryką. Chiny udoskonalają swój potencjał militarny pod każdym względem, podczas gdy wojna w Ukrainie i gra wojenna o Tajwan ujawniły słabość Zachodu. Odpowiedź Zachodu musi polegać na zakupie bardziej zaawansowanej broni, rozwoju bezpiecznych łańcuchów dostaw krytycznych materiałów i komponentów oraz na odbudowie podstaw przemysłu obronnego. Pokój osiągany siłą naprawdę działa.

Po trzecie musimy podjąć wysiłki, aby uniknąć przypadkowej wojny. Po dziś dzień korzystamy z kontaktów pomiędzy amerykańskimi a rosyjskimi siłami zbrojnymi (wypracowanych podczas zimnej wojny), aby zapobiec przypadkowej wojnie między tymi krajami.

Po czwarte pamiętajmy o George’u Keenanie, amerykańskim dyplomacie stacjonującym w Moskwie, który w 1946 r. napisał „długi telegram”, w którym przewidział, że wewnętrzne sprzeczności Związku Radzieckiego ostatecznie go osłabią. Chiny są silniejsze gospodarczo niż Związek Radziecki, ale borykają się z wieloma własnymi problemami: słabnącym sektorem nieruchomości, wysokim bezrobociem wśród młodych ludzi i katastrofą demograficzną.

Ostatnia lekcja z pierwszej zimnej wojny mówi, że nic nie jest nieuniknione. Sukces w dzisiejszych czasach będzie wymagał od demokracji zmierzenia się z jej własnymi prawami i sprzecznościami – szczególnie rozłamami w społeczeństwie, które są dodatkowo potęgowane w świecie cyfrowym, w którym poglądy rozchodzą się na zasadzie echa. Nieumiejętność ochrony legitymizacji instytucji broniących wolności doprowadziła do gwałtownego spadku zaufania do samej demokracji.

Jednak już wcześniej demokracje były deptane przez autorytarne reżimy, które zgiełk wolności myliły ze słabością i zakładały, że tłumienie głosów sprzeciwu we własnych społeczeństwach jest oznaką siły. Najlepsi liderzy czasów zimnej wojny rozumieli, że władza autorytarna jest w błędzie. Jeśli pokolenie dzisiejszych liderów wykaże się podobną determinacją, wynik tej rywalizacji pomiędzy supermocarstwami – czy to w postaci drugiej zimnej wojny, czy też czegoś nowego – powinien oznaczać kolejne zwycięstwo wolnego świata. ©Ⓟ

From The World Ahead, 2024 © 2023 The Economist Newspaper Limited. All rights reserved.