– Holenderskie Radio 1 podaje, że pirania stworzona przez (Fransa) Timmermansa stała się złotą rybką bez zębów. Christine Schneider (deputowana niemieckich chadeków i negocjatorka z ramienia Europejskiej Partii Ludowej – red.) wykonała kawał dobrej roboty – skonstatował z zadowoleniem Peter Liese, wpływowy poseł do Parlamentu Europejskiego i wieloletni koordynator EPL w komisji ds. środowiska.

Chodzi o rozporządzenie o odtwarzaniu przyrody (Nature Restoration Law), jeden z ostatnich w tej kadencji ważnych aktów legislacyjnych składających się na Europejski Zielony Ład. Zeszłotygodniowe porozumienie pomiędzy PE a Radą oznacza, że ostateczne przyjęcie prawa powinno być już tylko formalnością. Ale eurochadecy, którzy stanęli na czele sojuszu przeciwników flagowej inicjatywy byłego wiceprzewodniczącego Komisji, wciąż nie dają gwarancji, że poprą rozporządzenie w spodziewanym jeszcze w tym miesiącu głosowaniu. W czwartek Schneider podkreśliła, że EPL musi jeszcze przedyskutować wyniki negocjacji.

Z punktu widzenia zwolenników regulacji jej przyjęcie miało być przełomem dla ochrony bioróżnorodności i odnowy dzikiej przyrody. Głównym celem inicjatywy jest poprawa kondycji zdegradowanych ekosystemów Europy. Według diagnozy Europejskiej Agencji Środowiska aż 80 proc. unijnych siedlisk i 70 proc. gleb jest obecnie w złym stanie.

Zaproponowane przez Komisję Europejską przepisy wzbudziły jednak ogromne kontrowersje. Przeciwnicy Nature Restoration Law okazali się szeroką i egzotyczną koalicją. Oprócz chadeków z EPL w gronie tym znaleźli się Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, nacjonaliści i eurosceptycy z grupy Tożsamość i Demokracja oraz część liberałów z grupy Renew Europ. Środowiska te uznały, że propozycje godzą m.in. w interesy rolników, ponieważ odtwarzanie terenów podmokłych i torfowisk czy przywracanie swobodnego biegu rzek miały odbywać się kosztem dzisiejszych upraw. Ograniczeń w dostępie do gruntów obawiała się też branża OZE.

W Polsce przeciw przepisom o renaturyzacji opowiadali się nie tylko politycy PiS, ale i PO i PSL, a szef ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz ostrzegał, mówiąc o groźbie upadku tysięcy gospodarstw, podwyżkach cen żywności i uzależnieniu UE od jej importu. To właśnie inicjatywa Nature Restoration Law skłoniła też prezydenta Francji Emmanuela Macrona do sformułowania w maju postulatu „regulacyjnej pauzy” w UE w dziedzinie ekologii. Orędownicy re naturyzacji odpowiadali jednak krytykom, że – według badań – odbudowa zasobów przyrodniczych wpływa korzystnie na produkcję rolną na okolicznych terenach.

Do złagodzenia pierwotnych propozycji KE doszło już na pierwszym etapie prac legislacyjnych. Z rozporządzenia wyeliminowano wtedy m.in. zapisy o odtwarzaniu torfowisk, zniesiono obowiązek tworzenia nowych obszarów chronionych, a także niepogarszania stanu siedlisk poddanych odbudowie. W negocjacjach PE i krajów członkowskich wprowadzono kolejne zmiany „rozbrajające” reformę. W efekcie wysiłki związane z renaturyzacją do 2030 r. mają być podejmowane przede wszystkim na – i tak objętych stosunkowo silną ochroną – obszarach Natura 2000, a cele związane z odbudową terenów podmokłych i osuszonych torfowisk nie będą wiążące dla rolników i prywatnych właścicieli ziemskich. Na skutek nacisków EPL do rozporządzenia wprowadzono też dodatkowy hamulec – mechanizm umożliwiający zawieszanie celów związanych z odtwarzaniem zasobów przyrodniczych w przypadku stwierdzenia kryzysu żywnościowego. A Nature Restoration Law to niejedyny rozwodniony składnik zielonej ofensywy. W ostatnim tygodniu PE poparł przepisy dotyczące norm emisji dla paliw i pojazdów silnikowych – EURO 7 – w kształcie, który stanowi stosunkowo niewielki postęp w stosunku do obowiązującego standardu EURO 6. Poluzowano względem pierwotnych propozycji KE m.in. standardy emisyjności w zakresie tlenków azotu dla ciężarówek i aut dostawczych. Za podobnymi korektami opowiedziały się wcześniej rządy „27”. EURO 7 ma natomiast utrzymać nowe wymogi dla producentów w zakresie monitoringu emisji pyłów i cząstek związanych ze zużywaniem się opon i hamulców. Dzięki temu – według mediów branżowych – z czasem będą premiowane pojazdy lżejsze oraz te z napędem elektrycznym. Zmiany poparte przez PE oznaczają jednak opóźnienie implementacji części nowych reguł nawet do 2030 r. Według międzynarodowego śledztwa VoxEurop na prace legislacyjne wywarł wpływ lobbing sektora motoryzacyjnego.

Także w tym przypadku na czele stronnictwa dążącego do osłabienia reformy, stanęli chadecy i konserwatyści, którzy przekonywali, że proponowana korekta stanowi kompromis pomiędzy celami środowiskowymi a żywotnymi interesami przemysłu motoryzacyjnego. Sama branża tłumaczyła z kolei, że pierwotny projekt wymuszał angażowanie zasobów w zmiany w technologii, która i tak ma znikać z rynku. A efekty prac legislacyjnych UE i tak będą dla niej kosztowne. Eksperci z konsorcjum CLOVE, specjalizującego się w dekarbonizacji transportu, szacują jednak, że zmiany w EURO 7 mogą oznaczać koszty rzędu nawet 100 mld euro do 2050 r. i uniknięcie tysięcy przedwczesnych zgonów. ©℗