Liberalni młodzi Amerykanie nie chcą dalszego bezwarunkowego popierania Izraela – mówi Mateusz Piotrowski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Przez Waszyngton przeszedł wielki marsz poparcia dla Palestyny. To jeszcze kilka lat temu było nie wyobrażalne. Czy Ameryka się zmienia?
ikona lupy />
Mateusz Piotrowski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe

Na poziomie społecznym wzrost sympatii wobec Palestyny jest odnotowywany w USA już od kilku lat, ostatnie dramatyczne wydarzenie ten proces zdynamizowały. Odwrót od bezwarunkowego popierania Izraela dotyczy głównie liberalnej części społeczeństwa, tzw. wyborców progresywnych, zazwyczaj młodych. Bo u elektoratu republikańskiego utrzymuje się żelazne poparcie dla Izraela. Gdy administracja Joego Bidena mówiła o rozwiązaniu dwupaństwowym, było czuć, że jest przechył w stronę Izraela. Teraz głosów wzywających do równowagi jest więcej, pojawia się nawet obrona kontrowersyjnych propalestyńskich haseł jak „Od rzeki po morze”. Zmiana jest spora i nie da się już koło niej przejść obojętnie.

Z czego ta zmiana wynika?

Lewica widzi to tak, że od dekad kolejni prezydenci angażowali się w sprawę, mówili o dwóch państwach, ale nie przybliżyli się do rozwiązania dwupaństwowego. I władze USA przymykały oczy na to, co robił sojuszniczy Izrael. A gdy tyle się mówi o prawach człowieka, stawało się to coraz większym problemem, coraz mocniej ciążyło. Widząc to, co dzieje się w Strefie Gazy, przechył dokonał się bardzo szybko.

Jakie mogą być jego konsekwencje polityczne? U Bidena widzimy tąpnięcie w sondażach. Możemy to łączyć z wojną na Bliskim Wschodzie?

Możemy. Choć zastrzegam, że polityka zagraniczna nie będzie decydującym czynnikiem w wyborach. Faktem jest jednak rozjazd między oczekiwaniami wyborców a polityką Białego Domu. Tylko centryści są zadowoleni. Nie są zadowoleni republikanie ani ci demokraci, którzy opowiadają się za większym wsparciem Izraela. Nie są też zadowoleni demokraci, którzy uważają, że Biden nie jest wystarczająco twardy wobec władz Izraela. Najbardziej rozczarowani są młodzi. Raczej nie odejdą do republikanów, ale mogą w ogóle nie pójść na wybory. Sondaże mogą się jeszcze zmieniać, ale Biden ma problem. I nie za bardzo widać jakiekolwiek rozwiązanie.

W ostatnich tygodniach wiele zmieniło się na Kapitolu. Mike Johnson został nowym szefem Izby Reprezentantów. Pojawiają się różne pomysły dotyczące Izraela i Ukrainy. Co z tego całego galimatiasu może wyniknąć dla Kijowa? Na jaką kwotę będzie mógł liczyć?

Mam obawy, że nie taką, o jaką zwróciła się administracja Bidena, czyli 61 mld dol. Wydaje mi się to niemożliwe. Został jedynie nieco ponad tydzień obowiązywania prowizorium budżetowego, priorytetem będzie próba uniknięcia shutdownu. Jest nacisk ze strony nowego spikera, by pomoc dla Ukrainy poszła osobno od tej dla Izraela, ale to wszystko może się jeszcze zmienić, bo jego pozycja nie jest najsilniejsza. Końcowo jednak jego stanowisko może przeważyć, bo lepiej mieć przegłosowane pakiety w ograniczonej formie, niż nie mieć ich w ogóle. To byłby blamaż polityki USA.

Mniej niż 61 mld dol. w nowym roku fiskalnym oznaczałoby zasadnicze ograniczenie pomocy.

Tak, przy czym pytanie, jak to zostanie szczegółowo rozbite. Bo w tych 61 mld dol. mieści się też pomoc gospodarcza i humanitarna dla Ukrainy. I to głównie tu spodziewałbym się największych cięć. Kwota wsparcia wojskowego, czyli 45 mld dol., powinna w miarę ocaleć. Nie pomógł natomiast ostatni wywiad z gen. Wałerijem Załużnym. Wśród republikanów podnoszą się głosy, że skoro nawet głównodowodzący nie widzi szans na wygraną, to nie ma już większego sensu czegokolwiek wysyłać Ukrainie. ©℗

Rozmawiał Mateusz Obremski