Amerykanie sympatyzują z Izraelem, ale głosy propalestyńskie są w USA coraz głośniejsze, a ostre podziały widać w Kongresie i na uniwersytetach.

Patrząc na konflikt między Izraelem a Palestyńczykami tylko pod kątem amerykańskiej polityki wewnętrznej, Joe Biden nie ma łatwego zadania. Z jednej strony większość społeczeństwa oczekuje od niego nieugiętego politycznego i retorycznego wspierania Izraela oraz donośnego potępiania występków antysemickich. Z drugiej strony demokratyczny prezydent musi się liczyć z głosami i wrażliwością szybko rosnącej w Ameryce społeczności muzułmańskiej. Zgodnie z rządowymi szacunkami Żydzi stanowią ok. 2,4 populacji Stanów Zjednoczonych, muzułmanie 1,3 proc. Osób o pochodzeniu palestyńskim w USA jest niewiele, to ok. 150 tys.

Dla Bidena to ważne grupy wyborcze, zarówno Żydzi, jak i muzułmanie głosują w USA w zdecydowanej większości na demokratów. Szacuje się, że w wyborach parlamentarnych w 2022 r. aż trzy czwarte Żydów wybrało prezydencką partię. I to mimo tego, że to republikanie są tradycyjnie mocniej proizraelscy, bardziej zaangażowani w pomoc wojskową dla państwa żydowskiego, bardziej wyrozumiali na łamanie praw Palestyńczyków i zazwyczaj odważniej wspierający rząd Binjamina Netanjahu. – Bądźmy z Izraelem, gdy jest atakowany, bądźmy, gdy zaprowadza odwet – wzywała po ataku Hamasu Nikki Haley, była ambasador USA przy ONZ, obecnie ubiegająca się o prezydenturę z ramienia republikanów. – To kluczowe, byśmy byli teraz razem, by każdy Amerykanin wspierał Izrael w stu procentach. Aż do końcowego zniszczenia Hamasu – mówił natomiast republikański senator Ted Cruz.

Wbrew apelom Cruza Ameryka nie jest w tej sprawie zjednoczona. Konflikt budzi w USA wielkie emocje. Ostre podziały widać na ulicach czy uczelniach, a nawet w ramach głównych partii. – Haley prezentuje jastrzębią neokonserwatywną wizję, obawiam się, że to doprowadzi nas do długiej wojny. Tak, ona ma doświadczenie w polityce zagranicznej, to widać po jej koncie bankowym z 8 mln dol. – krytykował swoją republikańską konkurentkę w rywalizacji o Biały Dom Vivek Ramaswamy. Warto wspomnieć, że ta dwójka, Ramaswamy i Haley, to oprócz Donalda Trumpa i Rona DeSantisa najwięksi na ten moment faworyci do uzyskania prezydenckiej nominacji republikanów.

Poważniejsze pęknięcia widać także u demokratów. Młodsi i progresywni wyborcy, często sympatyzujący z organizacją Black Lives Matter, częściej niż ich starsi koledzy pozwalają sobie na otwarte krytykowanie Izraela, także w ostatnich dniach. Wśród nich jest także wielu amerykańskich Żydów. W ubiegłym tygodniu żydowskie organizacje IfNotNow i Jewish Voice for Peace zorganizowały protest na Kapitolu, wzywając do natychmiastowego zawieszenia broni i oskarżając Izrael o popełnianie zbrodni wojennych. Przed Kongresem, ubrana w tradycyjną chustę, przemawiała Rashida Tlaib, demokratka, jedyna kongresmenka o palestyńskich korzeniach. – Będziemy pamiętać, jaką przyjąłeś pozycję – ostrzegała prezydenta Bidena. Wielu jej partyjnym koleżankom i kolegom to się nie spodobało. Lider mniejszości w Izbie Reprezentantów Hakeem Jeffries otrzymuje od nich skargi na Tlaib. Część demokratów jednak jej broni, wskazując, że ich ugrupowanie jest zróżnicowane i jest szerokim frontem politycznym („big tent party”).

Spory sięgają też najbardziej prestiżowych amerykańskich uczelni. Koalicja 30 organizacji studenckich z Uniwersytetu Harvarda wystosowała list otwarty, w którym obarczyła Izrael „pełną odpowiedzialnością” za konflikt. W odpowiedzi pojawiły się zarzuty o antysemityzm, część firm prawniczych wycofała oferty pracy dla studentów podpisanych pod listem, a niektórzy sponsorzy prestiżowej uczelni zapowiedzieli wstrzymanie przesyłania funduszy. Podobna sytuacja ma miejsce na Uniwersytecie Pensylwanii w Filadelfii. W reakcji na propalestyńskie oświadczenia powstają te, w których jest wyrażane poparcie dla Izraela.

Uczelnie i Kongres to miejsca wpływowe, ale niekoniecznie reprezentujące ogół Amerykanów. A wśród nich, jak pokazują sondaże, zdecydowana większość jest poważnie wstrząśnięta atakiem Hamasu. Sondaż Quinnipiac University z ubiegłego tygodnia wykazał, że obywatelom USA zdecydowanie bliżej do Izraelczyków. Aż 61 proc. z nich deklaruje, że w konflikcie bardziej współczuje Izraelowi niż Palestynie. Na więcej sympatii Palestyńczycy mogą liczyć tyko u 13 proc. Amerykanów. Dla państwa żydowskiego to rewelacyjny wynik, najlepszy, odkąd Quinnipiac University w 2001 r. zaczął zadawać respondentom takie pytanie. ©℗