Obiecywano powrót Ameryki do spraw światowych. Miała stać się przewidywalna, cenić rozmowy, dbać o przestrzeganie demokracji i praw człowieka. Miała znów lśnić, miała odbudować wizerunek. Być światowym policjantem, zapobiegać wojnom.

Kontrola, profesjonalizm, nadzieja – nastroju nie zepsuła nawet deklamacja kiczowatego wierszyka. Miejsce zaprzysiężenia, od zachodniej strony Kapitolu, symboliczne jeszcze mocniej niż zazwyczaj – jeszcze dwa tygodnie wcześniej dokładnie tam lała się amerykańska krew w szturmie trumpistów na Kapitol.

To, co złe, miało być za USA. Także w polityce zagranicznej. Nowym sekretarzem stanu został Antony Blinken. Doświadczony dyplomata z nienagannym francuskim, a przy tym równy gość, w wolnej chwili lubiący pograć na gitarze. Koniec więc szaleńców, śmieszno-żenujących prowincjonalnych prawników, partyjniaków, lizusów Trumpa. Obiecywano powrót Ameryki do spraw światowych. Miała stać się przewidywalna, cenić rozmowy, dbać o przestrzeganie demokracji i praw człowieka. Miała znów lśnić, miała odbudować wizerunek. Być światowym policjantem, zapobiegać wojnom.

Nie udało się.

Zaczęło się od Afganistanu w sierpniu 2021 r., panicznej wręcz ucieczki wojska USA po dwóch dekadach interwencji wojskowej pod Hindukuszem. Błędne oceny wywiadu, dezorganizacja, krwawy zamach na lotnisku w Kabulu w trakcie ewakuacji. Oto naprawdę silna instytucjami i procedurami Ameryka Bidena? To był pierwszy szok, dla prezydenta oznaczał tąpnięcie w sondażach, z którego nie podniósł się do dziś. Pół roku później Rosja atakuje na wielu frontach Ukrainę. Amerykanom nie udało się zapobiec szerokiej wojnie. Dostali ją, mimo że jej nie chcieli. A teraz, pomijając już pucze w Afryce i konflikt Azerbejdżan–Armenia, dochodzi starcie Izraela z Hamasem, największe na Bliskim Wschodzie od wielu lat. To wszystko katastrofalny bilans Bidena, świat zapala mu się w niepokojąco wielu ważnych dla Amerykanów miejscach na mapie.

– To by się nie wydarzyło, gdybym był prezydentem. Jak byłem w Białym Domu, to obawiano się nas i szanowano – powtarza często Donald Trump, teraz także o ostatnim ataku Hamasu. To oczywiście gdybanie. Nie da się tego sprawdzić. A za jego prezydentury też kolorowo nie było, Turcja atakowała Kurdów w Syrii. Po zabójstwie przez wojska USA generała Kasema Sulejmaniego w Bagdadzie doszło do niebezpiecznej eskalacji irańsko-amerykańskiej (Iran ostrzelał amerykańską bazę Al Asad w irackim Kurdystanie). Mimo to za Trumpa punktów zapalnych na mapie świata było obiektywnie mniej.

Biden nie robi teraz nic, by powstrzymać Binjamina Netanjahu przed hekatombą w Strefie Gazy. A jeśli nie zastopuje „Bibiego”, Ameryka na lata straci zaufanie w świecie arabskim. Wtedy między bajki będzie można włożyć negocjowane porozumienie między USA, Arabią Saudyjską i Izraelem. Niepewny stanie się też los porozumień Abrahamowych, normalizujących relacje między Izraelem a ZEA oraz Bahrajnem. Zachwiać się może nawet władza prezydenta Egiptu Abd al-Fattah as-Sisiego, którego Trump nazywał „swoim ulubionym dyktatorem”. Biden dostanie kolejne zapalne miejsca. ©℗