Stany Zjednoczone wchodzą w newralgiczny okres. Kongres ma czas do końca miesiąca na przyjęcie kolejnego wielomiliardowego pakietu wsparcia dla Ukrainy, który pozwoliłby Amerykanom utrzymać obecny poziom pomocy wojskowej. Chodzi o pieniądze, które administracja Joego Bidena mogłaby wydawać przez kolejny rok fiskalny, zaczynający się 1 października. Rząd federalny prosi Kongres o 24 mld dol. na sprawy powiązane z rosyjską agresją, z czego ponad 10 mld na „wsparcie w zakresie bezpieczeństwa”. To, że jakaś pomoc zostanie przegłosowana, jest niemal pewne, ale diabeł tkwi w szczegółach, bo finalnie pakiet może zostać uszczuplony.

A to dlatego, że parlament nie jest odporny na coraz donioślejsze w amerykańskim społeczeństwie głosy, że dalszej pomocy Ukraina nie powinna już otrzymywać. Argumenty, nierzadko suflowane czy wzmacniane przez rosyjską propagandę, znamy z Europy. Mamy więc za oceanem naiwnych pacyfistów, którzy uważają, że gdy przestaniemy wysyłać broń do Kijowa, Rosjanie w cudowny sposób przestaną atakować. Mamy też przestraszonych nuklearnym armagedonem, przekonanych, że poświęcenie Ukrainy to i tak niska cena za uniknięcie globalnej wojny jądrowej. Przede wszystkim jednak – i ta grupa jest najliczniejsza – mamy liberalnych pseudorealistów, którym z mętnych kalkulacji i szklanej kuli wynika wręcz matematycznie, że „wojny wygrać się nie da”, i powtarzają przy tym argumenty o wielkich obciążeniach finansowych oraz o konieczności skupienia się wyłącznie na interesie USA, rozumianym zabawnie wąsko jak na piewców wielkiej Ameryki.

W dobie relatywnie wysokiej inflacji oraz rosnącego długu publicznego te argumenty padają na podatny grunt. W Stanach Zjednoczonych wielu obywateli ma podejście do gospodarki rodem z miasteczka na Dzikim Zachodzie z XIX w. Rząd jest zawsze zły, bo jest rządem. Ilu Amerykanów jest przeciwnych wspieraniu Ukrainy? W Izbie Reprezentantów co najmniej 70, bo tylu republikańskich parlamentarzystów głosowało w wakacje za wstrzymaniem jakiejkolwiek pomocy dla Ukrainy. W społeczeństwie – 55 proc., bo taki odsetek respondentów, zgodnie z wakacyjnym sondażem CNN, twierdzi, że Kongres nie powinien przyjmować nowego pakietu. Wśród elektoratu republikańskiego twierdzi tak aż 71 proc. wyborców. Trendy w badaniach opinii publicznej powinny niepokoić Kijów. To nie pierwszy sondaż pokazujący odpływ wyborców w USA od spraw ukraińskich.

Częściowo wynika to stąd, że nasz sąsiad stał się zakładnikiem amerykańskiej polityki wewnętrznej w ubiegłorocznej kampanii do wyborów parlamentarnych. Było dość oczywiste, że republikanie jako opozycja musieli krytykować administrację. Prawica krytykuje Bidena z dwóch pozycji. Pierwsza, którą reprezentuje m.in. lider republikańskiej mniejszości w Senacie Mitch McConnell, polega na zarzucaniu Białemu Domowi zbytniej opieszałości i niewystarczającej odwagi. – Za mało, za wolno, za bojaźliwie – mówił pół roku temu w rozmowie z DGP Kurt Volker, były ambasador USA przy NATO, również republikanin. Druga pozycja, którą reprezentują trumpiści oraz m.in. były gwiazdor Fox News Tucker Carlson, to przekonanie, że pomocy jest za dużo, a Ukraina dostaje ją kosztem zwykłego Amerykanina. I niestety ta narracja zdaje się na prawicy dominować.

Administracja Bidena nie wykonała odpowiedniej pracy, by przeciwdziałać takim trendom i wytłumaczyć klarownie stawkę tej wojny i strategię USA. Zabrakło kreatywnych akcji informacyjnych, zabrakło jasnych i zrozumiałych komunikatów. A pogubieni Amerykanie zaczęli zadawać pytania. Co to znaczy, gdy Biden mówi, że Ukrainę należy wspierać „tak długo, jak potrzeba”? Co znaczy, gdy mówi, że Władimir Putin nie powinien być już prezydentem, a potem Biały Dom wycofuje się z tych słów? Czy należy wierzyć armii byłych dyplomatów i wojskowych, którzy od miesięcy przekonują, że przełom i sukces militarny Ukraińców jest już o krok? Jak Biały Dom definiuje wygraną? Sytuacji nie pomagają doniesienia o błędnym księgowaniu broni czy brak przejrzystości dotyczący zapasów amunicji artyleryjskiej kaliber 155 mm czy ręcznych przeciwpancernych pocisków kierowanych.

Mark Alford, republikanin z komisji sił zbrojnych Izby Reprezentantów, w niedawnym artykule dla „The Hill” stwierdził, że dalsze środki dla Ukrainy „to nie tylko sprawa finansowa, ale pytanie o strategiczną klarowność i odpowiedzialność wobec amerykańskich podatników”. Dodał, że Kongres nie powinien przyjmować żadnych nowych pakietów aż do momentu, gdy Biden nie przedstawi parlamentowi celów USA w tej wojnie. „To nie wezwanie do porzucenia Ukrainy, ale prośba o przejrzystość. Zanim zostaną przydzielone jakiekolwiek dalsze fundusze, administracja Bidena musi przedstawić Kongresowi jasną mapę drogową” – wzywał. Można wzruszyć ramionami, w końcu to republikanin, a oni nie mają ani Białego Domu, ani większości w Senacie. Warto jednak przyjąć informację, że tak jak Alford myśli większość Amerykanów, i zastanowić się, jakie może to nieść konsekwencje w dłuższym terminie. Ze swoim partyjnym kolegą zgadza się nawet były wiceprezydent Mike Pence, chyba największy orędownik sprawy ukraińskiej po prawej stronie. – Prezydent Biden fatalnie tłumaczy interesy USA w Ukrainie. Jest mnóstwo mglistych słów o bronieniu demokracji. Tymczasem wciąż nie dostarczyli obiecanych w styczniu czołgów – mówił niedawno. ©℗