Niestety. Bardzo prawdopodobne, że Rubikon już przekroczono. Wszystko wskazuje na to, że Stany Zjednoczone na trwałe weszły na drogę ograniczenia pomocy wojskowej dla Ukrainy.

W przyjętym właśnie przez Kongres prowizorium budżetowym nie ma pół akapitu o Ukrainie, choć zabiegał o to Biały Dom. To przez sprzeciw części republikanów w Izbie Reprezentantów, którzy sprawę postawili jasno. Jakiekolwiek propozycje z Ukrainą w tle to brak wystarczającej liczby głosów za prowizorium i w konsekwencji shutdown, czyli częściowe zawieszenie działalności rządu, scenariusz koszmarny dla Joego Bidena. To moment symboliczny i – jak obawiam się – wieszczący dalszy negatywny obrót spraw dla naszego napadniętego przez Rosję sąsiada.

Nowych środków Ukrainie więc nie przyznano, choć rząd zwracał się o 24 mld dol., a kontrolowany przez demokratów Senat proponował zdominowanej przez republikanów Izbie Reprezentantów 6 mld. Szczęśliwie dla Kijowa rezerwa jeszcze jest. Z parlamentarnych szacunków wynika, że administracja dysponuje wciąż częścią wyasygnowanych wcześniej przez Kongres środków, które pozwolą utrzymać dotychczasowy poziom amerykańskiego wsparcia do listopada lub grudnia. Do tego czasu możemy się spodziewać ogłaszania przez Pentagon kolejnych pakietów z pociskami artyleryjskimi czy dronami. Co będzie potem? Nie ma co owijać w bawełnę – sytuacja nie przedstawia się dla Ukrainy kolorowo.

Na Kapitolu nie ma wielkiej woli politycznej i determinacji, by przeforsować pakiety z kwotami porównywalnymi z tymi z poprzedniego roku. I trudno już, niestety, wyobrazić sobie scenariusz, w którym wszystko ułoży się nad Potomakiem tak, by władze nad Dnieprem mogły być usatysfakcjonowane. O 24 mld dol. nie ma nawet mowy, będzie mniej – przyznawał niedawno anonimowo amerykańskim mediom jeden z parlamentarzystów.

Kongresmeni słuchają wyborców, a z sondaży wynika, że już ponad połowa Amerykanów jest przeciwna jakimkolwiek dodatkowym środkom dla Ukrainy. Do tego coraz skuteczniejsze w blokowaniu wsparcia dla Kijowa jest prawe skrzydło Partii Republikańskiej, tzw. wolnościowcy, lojalni wobec Donalda Trumpa. A Biden, choć oficjalnie o środki prosi, niekoniecznie ma ochotę iść w tej sprawie na wielką polityczną wojnę, bo doskonale wie, że nie przysporzy mu ona popularności. Jeśli dostanie od Kongresu mniej pieniędzy, będzie musiał z tym jakoś żyć. Niekoniecznie byłby to dla Białego Domu problem, szczególnie jeśli wierzyć w doniesienia prasy, że rząd USA coraz mocniej naciska na Wołodymyra Zełenskiego, by rozpoczął z Rosjanami negocjacje.

Podkreślmy przy tym jedno. Ukraina nie zostanie przez Stany Zjednoczone porzucona. Prawdopodobnie jednak źródełko, z którego czerpie administracja, będzie mniejsze, pakietów nie będzie już tak dużo i nie będą już tak bogate. To złe wiadomości, bo jest oczywiste, że jakiekolwiek cięcia z USA mogą mieć kolosalne konsekwencje dla stanu armii ukraińskiej i jej wysiłku frontowego. Stany Zjednoczone są zdecydowanie najważniejszym i największym dostawcą sprzętu wojskowego dla Ukrainy.

Co może zrobić teraz ekipa Zełenskiego? Obawiam się, że mleko się rozlało i pole manewru jest ograniczone do minimum. Jednym ze sposobów, by przekonać Kongres do większej hojności, byłoby przekonanie do swoich racji republikanów trumpistów. Zadanie trudne, do którego jak do tej pory Kijów na poważnie się nie zabierał, uznając je, prawdopodobnie słusznie, za mission impossible. Ukraińcy zdecydowanie postawili na urzędującego prezydenta i trudno mieć o to pretensje. Ale tym samym uwikłali się w wewnętrzny amerykański spór, a wraz z trwaniem wojny kwestia Ukrainy stawała się coraz bardziej zakładnikiem partyjnej przepychanki między demokratami a republikanami. Nie potrafili z tego wyjść.

Droga do serca, a przede wszystkim głosów trumpistów, wiedzie przez ich wyborców, przez opinię społeczną. Przez ludzi konserwatywnych, zmęczonych wojnami, mówiących „America First” i w liberalnym, nieco staroświeckim gospodarczo duchu opowiadających się za minimalnymi wydatkami państwa. – Ludzie chcą pomagać Ukrainie, ale chcą też pomagać Amerykanom. Chcą dobrze zrozumieć, na co przeznaczane są ich pieniądze – tłumaczył niedawno to podejście republikański senator Rick Scott. Ukraińcy tracą tam, po prawej stronie, sympatię, mierzą się coraz bardziej otwarcie i z coraz wyższych pozycji z zarzutami o niewdzięczność, brak transparentności i dość toporną propagandę (mniejsza o to, czy te zarzuty są słuszne, czy nie). Przez pierwszy rok wojny polityka informacyjna Ukrainy była w USA fenomenalna. Czas ją przemyśleć, bo stała się znacznie mniej skuteczna. ©℗