-Kumulacja problemów w Afryce powoduje zwiększony napływ migrantów. Dotychczasowe rozwiązania są niewystarczające, trzeba wymyślić coś nowego - mówi Maciej Pawłowski, Instytut Nowej Europy, ekspert ds. migracji.

Sytuacja humanitarna na Lampedusie jest tragiczna. Jednego dnia, w ciągu 24 godzin, do włoskiej wyspy miało dopłynąć nawet 7 tys. migrantów. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z bezprecedensowymi liczbami, z obciążeniem jak nigdy?
ikona lupy />
Maciej Pawłowski, Instytut Nowej Europy, ekspert ds. migracji / Materialy prasowe / fot. mat. prasowe

W latach 2015 i 2016 było więcej napływów migrantów, więcej śmierci na morzu. Problem polega jednak na tym, że sytuacja migracyjna od 2018 r. wydawała się uporządkowana, a teraz liczby znowu zaczynają rosnąć. To wciąż jeszcze bardziej kwestia tendencji niż samej skali, nie doszliśmy jeszcze do liczb z lat 2015 i 2016, ale się do tego zbliżamy. Mimo rozwiązań, które przyjęliśmy po tamtym kryzysie. Mam tu na myśli rozszerzenie działalności Frontexu oraz podpisanie umów migracyjnych między państwami Unii Europejskiej a krajami Afryki Północnej. To okazuje się teraz niewystarczające. Widzimy reakcje paniczne ze strony państw członkowskich, jak zamykanie przez Francję granicy z Włochami.

W Afryce nagromadziło się sporo problemów, to powoduje, że ludzi do Europy przybywa więcej. Zamachy stanu w Mali, Burkina Faso, Czadzie, Nigrze. Wojna domowa w Sudanie. Głód w Rogu Afryki spowodowany wojną w Ukrainie, ograniczeniem dostępu do zboża. Ta kumulacja problemów powoduje i będzie powodować zwiększony napływ migrantów. Okazuje się, że dotychczasowe rozwiązania są niewystarczające, trzeba wymyślić coś nowego.

Podobno te punktowe wzrosty w ostatnich dniach były spowodowane wąskim gardłem w Tunezji. Morze było długo wzburzone i przemyt zatrzymany. Ale gdy tylko fale się uspokoiły, przemytnicy wypuścili na wodę wszystkich zgromadzonych na wybrzeżu.

Oczywiście może tak być, że czynniki atmosferyczne powodują wahania, ale na takie okoliczności też musimy być gotowi instytucjonalnie. Kryzys z 2015 r. pokazuje, że sytuacje zaskakują, a rozwiązań nie wymyśla się z tygodnia na tydzień. Teraz rząd włoski podpisał umowę z Tunezją, podobną do tej zawartej z Libią w 2017 r.

Jak kraje Afryki Północnej do tej pory egzekwowały umowy z Europą? Jaka była ich polityka wobec migrantów z Południa?

Dość brutalna, ale różna w różnych krajach i kulturach. Libijczycy, którzy mają opinię ludzi dość bezwzględnych, zamykali ludzi w obozach. A w nich powszechnie dochodziło do przemocy, bicia czy gwałtów. W Egipcie są podobne przypadki, ale na mniejszą skalę. Choć tam podejście jest niekonsekwentne, bo zasadniczo dość bezproblemowo wpuszcza się migrantów do kraju, ale czasem pojawiają się rygorystyczne punktowe kontrole. I wtedy są oni deportowani czy przenoszeni do niejawnych ośrodków. W Tunezji częste jest odsyłanie migrantów bez jedzenia z powrotem do Libii. Samo traktowanie ich przez służby tunezyjskie to natomiast nie jest taka brutalność jak w Libii czy Tunezji. Maroko i Algieria radzą sobie natomiast w sposób znacznie bardziej humanitarny.

Który z tych krajów jest najbardziej obciążony? Czy w Afryce Północnej jest to w ogóle tematem debaty politycznej? Albo chociaż społecznej.

Ciężko to zbadać, to są kraje z ograniczoną demokracją. Nie przeprowadza się w nich badań opinii publicznej. W Libii mamy dwa rządy. Rząd na zachodzie współpracuje z Włochami, a rząd na wschodzie, kontrolowany przez generała Chalifę Haftara, na przemycie ludzi prowadzi intratny biznes. Mocno obciążona jest Tunezja, bo to relatywnie mały kraj, zamieszkany przez 10 mln osób. Często staje się wąskim gardłem. Służbom tunezyjskim ciężko sobie poradzić ze skalą wyzwania. Tu jednak możemy więcej powiedzieć o reakcji społeczeństwa. Prezydent Kais Saied miał stwierdzić niedawno, że napływ migrantów z Czarnej Afryki to szerszy plan wymierzony przeciwko państwom arabskim, mający na celu rozwodnienie ich muzułmańskiej tożsamości. Ulica zareagowała protestami przeciwko wypowiedzi prezydenta. Przy tym musimy pamiętać, że między osobami czarnoskórymi a Arabami często dochodzi do nieporozumień. Przeprowadzałem badania wśród migrantów z Sudanu Południowego w Egipcie – wynika z nich, że gdy nie ma policji, to są oni często zaczepiani czy bici, kobiety napastowane, podobnie jest w Libii. W Tunezji problemów z aktami przemocy na tle rasowym raczej nie ma.

A wiadomo więcej, jak wygląda obecnie struktura demograficzna migrantów?

Migranci to w większości młodzi mężczyźni. Wynika to z prostego powodu – nie jest łatwo pokonać trasę prowadzącą przez pustynie, a następnie przez morze. Rzadziej są to kobiety i dzieci. W Maroku są przypadki, że nastolatkowie morzem próbują się dostać do Hiszpanii. Mamy też problem, o którym się nie mówi, który może dla nas, Europejczyków, brzmi nieco abstrakcyjnie. W Afryce mamy mnóstwo mężczyzn bez pracy, a to powoduje, że trudno jest im się ożenić. A małżeństwo jest szczególnie ważne, bo jego brak często utrudnia możliwość relacji seksualnych. Warto podkreślić, że to nie jest tak, że ktoś, kto jest w Afryce na południe od Sahelu urzędnikiem czy prowadzi swój sklep, będzie wsiadał w łódź i ryzykował podróż do Europy. Na podróż decydują się ludzie, którzy nie widzą żadnej gospodarczej alternatywy.

W 2015 r. w trakcie kryzysu migracyjnego ówczesna kanclerz RFN Angela Merkel mówiła „wir schaffen das”, czyli damy radę, przyjmiemy tyle, ile trzeba. Teraz Niemcy i Francuzi zamykają granice, Włosi zostają sami. Co dalej z paktem migracyjnym? Co można zrobić?

Trzeba zwiększyć migrację legalną. Rząd niemiecki, ale też hiszpańska Partia Ludowa, proponowały utworzenie w krajach afrykańskich szkoleń w zakresie zawodów, które są potrzebne na rynku europejskim. To np. opieka nad starszymi ludźmi, ale też stolarz, murarz, hydraulik – zawody, których Europejczycy nie chcą za bardzo wykonywać. Osoby, które odbyłyby takie szkolenie, powinny mieć realną szansę na uzyskanie wizy, by przybyć do Europy i zacząć tu od razu pracować. Wszystko powinno się odbywać we współpracy z pracodawcami, być może też jednocześnie z kursem językowym. Wtedy mamy takich migrantów, których potrzebujemy pod względem gospodarczym, i mamy uzasadnienie, by walczyć z migracją nielegalną. Możemy mówić: „zaraz, zaraz, każdy otrzymał szansę, miał możliwość”.

A jak walczyć z przemytnikami? Kim w ogóle są ci ludzie?

W Libii to żołnierze Haftara. Ale to wszystko nie jest scentralizowana sieć, to mieszanka mniejszych i większych graczy, z których część ma kontakty ze służbami. Należy pamiętać, że skala korupcji w Afryce jest niewyobrażalna w porównaniu z tym, co znamy z Europy. Być może kraje północnej Afryki można porównać z Polską sprzed kilku dekad, ale kraje Czarnej Afryki to skala problemu, która dla nas jest abstrakcyjna.

Mieszka pan w Algierze. Jak Algierczycy postrzegają ostatnie wydarzenia w sąsiednim Nigrze, gdzie doszło do zamachu stanu? Jak wygląda teraz szlak migracyjny z północy Nigru do Algierii?

W przypadku szlaku wiele się nie zmienia. Natomiast ważne jest to, że Algieria jest przeciwko jakiejkolwiek interwencji militarnej w Nigrze. Dużo w tej sprawie rozmawia ze Stanami Zjednoczonymi, z którymi – jak się wydaje – ma zbieżne stanowisko. Jeden z powodów jest taki, że z Nigerii przez Niger do Algierii ma iść ropociąg. Drugi, że rozlew krwi spowoduje jeszcze większą migrację. A ludzi z Nigru jest już w Algierii mnóstwo. ©℗

Rozmawiał Mateusz Obremski