Europejska lewica w poniedziałek rano, kiedy znane już były oficjalne wyniki wyborów parlamentarnych w Hiszpanii, odetchnęła z ulgą. O ile jeszcze ostatnie sondaże dawały bezpieczną większość potencjalnej prawicowej koalicji Partii Ludowej z Vox, o tyle wyniki znacznie poprawiły nastroje zarówno hiszpańskim, jak i europejskim socjalistom.

Magazyn „Politico” stwierdził wręcz, że Hiszpanie „powiedzieli «nie» skrajnej prawicy w rządzie”. Hiszpanie tak bardzo powiedzieli „nie” skrajnej prawicy, czyli Vox, że zdobyła ona o 2 mandaty więcej niż nowy lewicowy twór powstały na bazie Podemos – Sumar. Z kolei dla Partii Ludowej oficjalny wynik oznacza 136 mandatów (47 więcej niż w poprzednich wyborach), a „tak” dla Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej dowodzonej przez Pedro Sáncheza to z kolei o 14 mandatów mniej, czyli dokładnie 122 (o 2 więcej niż 4 lata temu). Trzeba jednak przyznać, że partia Vox, określana przez europejskie media mianem wręcz faszyzującej, była języczkiem u wagi tych wyborów – potencjalnym nawet nie zwiastunem, ile ostatecznym dowodem na to, że w państwach UE nadchodzi fala zmian, która zepchnie lewicowe ugrupowania do tylnych ław Europarlamentu. Tymczasem Vox, partia będąca razem z PiS częścią Grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), zebrała 33 mandaty – o 19 mandatów mniej niż w poprzednich wyborach. Gdyby udało jej się zdobyć choć 40 miejsc, czyli 7 więcej, wówczas prawicowa koalicja dysponowałaby samodzielną większością. Po ogłoszeniu wyników lider Vox – Santiago Abascal – oskarżył lidera Partii Ludowej o demobilizację wyborców, brak udziału w kluczowych debatach i „wybielanie” socjalistów przez proszenie ich o wstrzymanie się od głosu podczas głosowania nad wotum zaufania dla jego centroprawicowego rządu. Po tych słowach trudno liczyć na jakiekolwiek wspólne ustalenia koalicyjne Vox i Partii Ludowej, która dysponuje dziś 169 mandatami.

Na moment zamknięcia wydania DGP możliwe były wszystkie opcje z wyjątkiem uzyskania samodzielnej większości przez prawicę. W grę wchodzą bowiem ponowne rozpisanie wyborów, rządy mniejszościowe Sáncheza z poparciem regionalnych partii niepodległościowych, spośród których najistotniejszą rolę odgrywają Junts per Catalunya (Razem dla Katalonii) i Republikańska Lewica Katalonii (ERC), a nawet wielka koalicja socjalistów z Partią Ludową. Drugi scenariusz byłby dla szefa hiszpańskiego rządu szczególnie niebezpieczny z uwagi na oczekiwanie Katalończyków zorganizowania referendum niepodległościowego, do którego już nawołują liderzy regionalnych ugrupowań. Arytmetyka parlamentarna jest jednak równie znana Sánchezowi co liderce Razem dla Katalonii Míriam Nogueras, dlatego wątpliwe, żeby Katalończycy zgodzili się na koalicyjne rządy bez jakichkolwiek warunków wstępnych.

Podział społeczeństwa hiszpańskiego, który uwidocznił się w tych wyborach, nie jest zjawiskiem nowym, lecz ugruntowanym przez dziesięciolecia, jednak wszystkie sondaże przez ostatnie pół roku wskazywały, że tym razem madryckie wahadło wychyli się zdecydowanie w prawą stronę. To z kolei miało stanowić ostateczny cios dla europejskiej lewicy, która notuje jeden z gorszych okresów – wybory w Finlandii przegrała charyzmatyczna liderka Sanna Marin, w Szwecji doszło do znaczącej zmiany z lewicowo-liberalnych na konserwatywne rządy wspierane przez Szwedzkich Demokratów, notowania SPD Olafa Scholza w Niemczech regularnie spadają, Giorgia Meloni z Braćmi Włochami zdystansowała włoską lewicę, a kryzys w Holandii i odejście z polityki weterana Marka Ruttego spowodowały, że reprezentujący lewicę Frans Timmermans rozważa start w wyborach jako kandydat na premiera.

O tym, jak istotne były to wybory dla europejskich socjalistów, świadczyć mogą słowa liderki frakcji S&D, członkini hiszpańskiej partii socjalistycznej Iratxy Garcíi Pérez , która we wczorajszym wpisie na Twitterze stwierdziła, że Hiszpanie zatrzymali „skrajną prawicę, jej kłamstwa i nienawiść”, i dodała, że ma nadzieję, że Europejska Partia Ludowa „zrozumiała wiadomość”. To bezpośrednia aluzja do osłabienia relacji między socjalistami a EPL na skutek m.in. afery łapówkarskiej z udziałem władz Kataru i Maroka, w którą zamieszani byli europosłowie lewicy. Widząc spadające notowania ugrupowań lewicowych i możliwe wolty na szczytach władz, lider EPL Manfred Weber rozpoczął nieformalnie kampanię i budowanie sojuszu, który ma utrzymać konserwatystów na wiodących pozycjach w Parlamencie Europejskim. Weber nie tylko dystansuje się od koalicji z socjalistami, która ukształtowała w dużej mierze współczesną politykę europejską, lecz także od kilku miesięcy kusi do przyłączenia się do frakcji współliderkę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów – Giorgię Meloni. Proces zbliżania się EPL z ugrupowaniami uznawanymi za klasycznie prawicowe postępuje, a jego symbolicznym ugruntowaniem miała być porażka w Hiszpanii socjalistów, którzy są wiodącą siłą we frakcji S&D, liczącą 21 europosłów. Weber pogratulował będącej członkiem EPL Partii Ludowej zwycięstwa, stwierdzając, że jej lider Alberto Núñez Feijóo otrzymał jasny mandat do sformowania rządu. To jednak najpewniej nie nastąpi, chyba że Feijóo porozumie się z Sáchezem, tworząc wyjątkową na tle europejskim koalicję, która mogłaby dysponować aż 258 mandatami.

Niezależnie od ostatecznych rozstrzygnięć w Madrycie europejska lewica na chwilę może odetchnąć i z nieco większym optymizmem patrzeć na czerwcowe wybory do Parlamentu Europejskiego. Biorąc pod uwagę fakt, że S&D przetrwało też największą falę krytyki po aferze łapówkarskiej, jest zdecydowanie zbyt wcześnie, żeby wróżyć wielką rewolucję w Strasburgu w kolejnej kadencji. Niemal pewne jednak jest, zwłaszcza biorąc pod uwagę reakcje na wyniki wyborcze w Hiszpanii, że po konserwatywnej stronie szyki nadal będą zwierać Weber i EPL. Potencjalny sojusz z Giorgią Meloni stanowiłby niemal zupełne rozbicie EKR, biorąc pod uwagę kiepski wynik partii Vox. Z pewnością szefowa włoskiego rządu będzie przyglądać się tegorocznym wyborom w Polsce i jeśli PiS odnotuje dobry wynik, wówczas niewykluczone, że „cena” Meloni dla EPL będzie znacznie wyższa lub zupełnie odrzuci ona ofertę Webera, pozostając de facto liderką prawicy w PE. Na niewiele mniej niż rok przed eurowyborami zapowiada się zatem walka do ostatnich miesięcy. Dla socjalistów może nie być to wcale rozpaczliwa próba utrzymania się w siodle, lecz realna gra o najwyższą stawkę. EPL pod wodzą Webera będzie musiała z kolei przemyśleć swoją strategię na najbliższy rok, który miał upłynąć pod znakiem dystansowania się od socjalistów i zbliżania do ugrupowań prawicowych. ©℗