Nie można uznać za sukces Kremla zakończenia marszu Jewgienija Prigożyna na Moskwę i przyjęcia przez niego niekorzystnych dla władz gwarancji bezpieczeństwa - ocenił w niedzielę Piotr Żochowski z warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW).

"Pozycja prezydenta Władimira Putina, który jeszcze kilka godzin wcześniej deklarował, że władze obronią kraj przed wewnętrzną zdradą, a uczestnicy buntu poniosą niechybną karę, uległa znaczącej erozji. W dyktatorskim systemie panującym w Rosji niezdolność do surowego ukarania przeciwnika, który rzucił otwarte wyzwanie władzy, łamiąc wszelkie formalne i nieformalne zasady, zostanie uznana przez członków szerszej elity za przejaw słabości" - podkreślił ekspert OSW.

"Nie ma przy tym znaczenia, że odstąpienie od zniszczenia sił wagnerowców zapewne wynikało - poza deficytem sił zdolnych do działania - z obawy, że będzie trudnym i kosztownym zadaniem dla rosyjskich sił zbrojnych. Wewnętrzny konflikt zbrojny byłby groźny, biorąc pod uwagę stan i tak problematycznego morale w armii i mógł negatywnie wpłynąć na sytuację na froncie wojny na Ukrainie. Jest prawdopodobne, że sytuacja ta będzie prowadzić z jednej strony do roszad kadrowych, a z drugiej do nasilenia się, początkowo zapewne niejawnej, rywalizacji wewnątrz elity" - zauważył w swoim komentarzu Żochowski.

"Marsz wagnerowców potwierdził tezę o narastającej słabości systemu bezpieczeństwa państwa. Władze, siły zbrojne czy służby specjalne nie podjęły zdecydowanych kroków na rzecz stłumienia buntu. Może to świadczyć, że wśród struktur państwowych narasta sceptycyzm co do poleceń płynących od władz centralnych" - dodał.

Analityk podkreślił, że Prigożyn chciał najpewniej poprzez manifestację siły wymusić zmiany w skonfliktowanych z nim ministerstwie obrony i sztabie generalnym.

"Wszystko wskazuje na to, że Prigożyn, wydając rozkaz marszu na Moskwę, był przekonany, że manifestacja siły zmusi władze do uwzględnienia jego żądań co do zmiany ministra obrony i szefa Sztabu Generalnego. Liczył też, że jego desperacki krok wywoła kryzys wewnętrzny na szczytach władzy. Nie można wykluczyć, że posiadał informacje o tarciach w elitach politycznych i uznał, że jego działania przyśpieszą proces dezintegracji reżimu putinowskiego, a on sam zostanie wsparty np. przez część generalicji" - napisał analityk OSW.

Rozważając scenariusze dotyczące przyszłości założyciela najemniczej Grupy Wagnera Żochowski ocenił, że "po wyjeździe na Białoruś straci on dotychczas zajmowaną pozycję populistycznego dowódcy wojskowego, który w warunkach wojny kontestował politykę władz i podważał autorytet sił zbrojnych". "Jego firma przejdzie zapewne pod kontrolę resortu obrony. Nie jest wykluczone, że za przyzwoleniem Łukaszenki (Prigożyn) będzie próbował kontynuować podobną działalność z terytorium Białorusi, bądź uda się do jednego z państw afrykańskich lub bliskowschodnich, gdzie działają wagnerowcy" - dodał.

W piątek właściciel najemniczej Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn stwierdził, że oddziały rosyjskiej regularnej armii zaatakowały obóz jego bojowników, powodując liczne ofiary. Zapowiedział "przywrócenie sprawiedliwości" w armii i domagał się odsunięcia od władzy skonfliktowanego z nim ministra obrony Siergieja Szojgu. Wagnerowcy opanowali sztab Południowego Okręgu Wojskowego w Rostowie nad Donem, a następnie skierowali swoje siły na Moskwę.

Jednak po upływie doby, w sobotę wieczorem, Prigożyn ogłosił odwrót i wycofanie najemników do obozów polowych, by "uniknąć rozlewu krwi". Miało to być rezultatem negocjacji białoruskiego autorytarnego lidera Alaksandra Łukaszenki z Prigożynem, prowadzonych w porozumieniu z Władimirem Putinem.

Agencja Reutera, powołując się na Kreml, podała, że Prigożyn wyjedzie na Białoruś w ramach porozumienia kończącego jego bunt, a sprawa karna przeciwko niemu będzie umorzona. (PAP)

jbw/ szm/