Relokacja, na której skupia się nasz rząd, podkreślając swoją determinację do jej zablokowania, nie jest głównym problemem przyjętego właśnie projektu paktu migracyjnego.

Jako „historyczny moment” określiła szwedzka prezydencja UE przegłosowanie przez ministrów spraw wewnętrznych państw członkowskich projektu paktu migracyjnego. Od 2015 r. Wspólnota nie mogła przełamać impasu w sprawie polityki regulującej postępowanie przy masowym napływie uchodźców. Przymusową relokację odrzucały Polska, Czechy i Węgry, zaś inne państwa Unii także niechętnie do niej podchodziły. W efekcie w 2020 r. Komisja Europejska przedstawiła nowe propozycje, które przez trzy lata były dopracowywane.

Dlaczego negocjacje trwały tak długo? Bo toczyły się między trzema blokami państw o rozbieżnych interesach.

Pierwsza grupa to bogate kraje Unii, z reguły niebędące państwami granicznymi, lecz będące głównym celem migrantów. To Niemcy, Francja, Austria czy Szwecja – trzy pierwsze należą do czołówki krajów rozpatrujących wnioski azylowe. Oczekiwały one powstrzymania ruchów migracyjnych już wewnątrz Wspólnoty, bo ich społeczeństwa są zmęczone stałym napływem osób szukających azylu, z których większości nie daje się później deportować. Średni wskaźnik skuteczności realizacji nakazów opuszczenia terytorium UE wynosi poniżej 25 proc., a i tak jest zawyżany przez wydalanych z Unii obywateli Gruzji, Rosji i Białorusi.

Drugą grupą są państwa przyjmujące główne „uderzenie” migracji – Włochy, Grecja, Hiszpania. One oczekiwały wsparcia finansowego i technicznego, przejęcia części ich obowiązków – stąd propozycja relokacji oraz przymknięcia oczu na sposoby, w jakie radzą sobie z powstrzymywaniem ogromnego napływu osób szukających azylu, zwłaszcza w kwestii bezpiecznych krajów trzecich, do których ich zawracają.

Trzecia grupa to nowe państwa UE, które zazwyczaj nie są celem migracji, ale często są krajami chroniącymi zewnętrzne granice UE. Nie posiadały one także kolonii ani nie ściągały masowo gastarbeiterów, więc nie wytworzyły się na ich terenie znaczące mniejszości, które przyciągałyby kolejnych uchodźców. Te państwa w najmniejszym stopniu skłonne są dzielić problemy z innymi, skoro nie partycypowały w korzyściach polityki migracyjnej przyjętej przed laty przez Zachód.

To, co teraz połączyło tych wszystkich graczy, to zmiana nastawienia ich społeczeństw: są one coraz mniej otwarte na migrantów, a masowy napływ uchodźców postrzegają jako problem z punktu widzenia bezpieczeństwa i finansów. Zmianę tę najlepiej widać w Niemczech: według przeprowadzonego w marcu przez Instytut Badania Opinii Społecznej Allensbach sondażu, tylko 20 proc. respondentów uważa, że koalicja rządowa jest w stanie poradzić sobie z problemem migracji, a 59 proc. jest zdania, że Niemcy osiągnęły limit możliwości w zakresie przyjmowania osób szukających azylu.

Podstawowymi pytaniami są teraz: jakie będą finalnie zapisy paktu migracyjnego? Jak będą implementowane? I jakie warunki muszą zostać spełnione, żeby reforma zakończyła się sukcesem?

Jednym z głównych pomysłów jest przyspieszona procedura rozpatrywania wniosku azylowego na granicy. Ma być ona stosowana przede wszystkim wobec obywateli państw o niskim wskaźniku przyznawania ochrony międzynarodowej w stosunku do złożonych wniosków. Mają podlegać jej również osoby, w przypadku których odkryto, że nie mówią prawdy lub zatają informacje – po to, by można było szybciej odmówić im wjazdu. Pojawiają się też przecieki, że przyspieszona procedura będzie stosowana, gdy wnioskujący przybywa na terytorium UE z państwa trzeciego uznawanego za bezpieczne, np. Tunezji.

Jeśli ta zmiana wejdzie w życie, to w ciągu pół roku procedura będzie musiała być przeprowadzona – i jeśli osoba nie kwalifikuje się do otrzymania pomocy, będzie należało zadbać o jej dobrowolny powrót lub deportację. Co więcej, deportacja nie będzie musiała się odbywać jedynie do kraju pochodzenia; migranta będzie można wydalić do bezpiecznego kraju trzeciego, w którym wcześniej przebywał. Można więc wyobrazić sobie sytuację, że deportacji poddana zostanie osoba z Afganistanu czy Syrii, która przedostała się do UE przez bezpieczny kraj trzeci i tam nie składała wniosku o azyl.

Tu pojawił się problem, który o mały włos nie wywrócił całych negocjacji – jaka jest definicja kraju bezpiecznego? Początkowa propozycja, że ma o tym decydować UE, została odrzucona przez Włochy wraz z dziewięcioma innymi państwami. Ostatecznie przyjęto, że określenie państwa bezpiecznego będzie w gestii krajów członkowskich, a Komisja Europejska pełni jedynie funkcję monitorującą. Ten wariant oprotestowują z kolei organizacje zajmujące się prawami migrantów. Można się więc spodziewać, że problem powróci w trakcie finalnych negocjacji nad paktem między Parlamentem Europejskiej, Komisją a Radą.

Pomysł deportacji migranta nie tylko do państwa pochodzenia otwiera też drogę do współpracy z krajami trzecimi w zakresie uruchomienia ośrodków, gdzie szukający pomocy mogliby składać wnioski o przyznanie ochrony międzynarodowej w UE i tam czekać na ich rozpatrzenie. W tym kontekście wymieniano w trakcie unijnego szczytu m.in. Tunezję – i tam pierwsze kroki po nim skierowała szefowa KE Ursula von der Leyen w towarzystwie premierów Włoch i Holandii. Dlaczego założono, że Tunezja będzie chętna do współpracy, skoro trzy miesiące temu prezydent Kajs Su’ajjid wywołał między narodowy skandal, strasząc rodaków, że przybysze z krajów subsaharyjskich zmienią demografię ich kraju? Tunis przyjmie pomoc finansową UE w wysokości 1 mld euro, by poprawić swoją sytuację gospodarczą, co ma też ograniczyć migrację z tego kraju. Otrzyma także 100 mln euro wsparcia na zarządzanie granicami, walkę z przemytnikami, operacje ratunkowe i poszukiwawcze oraz zapewnienie powrotów migrantów. Jednak Su’ajjid zdecydowanie odrzucił pomysł podpisania z Unią umowy podobnej do tej, która łączy Brukselę z Ankarą i teoretycznie pozwala na zawracanie imigrantów z greckich wysp do Turcji. – Rozwiązanie takie nie jest humanitarne ani akceptowalne – powiedział. Wciąż więc jednym z kluczowych problemów w nowym planie pozostaje znalezienie krajów trzecich chętnych do przyjmowania imigrantów.

Inne zapisy mające zniechęcać imigrantów w próbach dostawania się do bogatych państw UE to łatwiejsza procedura zawracania osoby do kraju pierwszego wejścia, który ma rozpatrzyć wniosek o ochronę. Zamiast skomplikowanego procesu zgodnego z rozporządzeniami dublińskimi ma zostać wprowadzone powiadomienie państwa pierwszego wejścia o zawróceniu do niego migranta. Dopiero po trzech latach, jeżeli np. migrant się ukrywa, obowiązek rozpatrzenia wniosku azylowego przechodzi na państwo, które miało go przetransferować do kraju pierwszego. To w połączeniu z likwidacją asylum shopping, składania wniosków azylowych w wielu krajach, ma hamować wtórne przemieszczanie między państwami UE. Teraz odrzucenie wniosku azylowego o ochronę międzynarodową przez jeden kraj ma być uznawane przez wszystkie. To też ma zniechęcać do podejmowania prób dostania się do państw o szczodrych świadczeniach socjalnych i istotnych mniejszościach migranckich. Będzie oznaczać to jednak zwiększanie obciążeń krajów pierwszego wejścia na terytorium UE. Te zmiany miała osłodzić perspektywa relokacji.

To jednak właśnie propozycja mechanizmu solidarnościowego wywołuje największe emocje w Polsce. Z jej powodu Polska i Węgry głosowały przeciwko, a kolejnych pięć państw, w tym Litwa, wstrzymały się od głosowania. Zakłada ona relokację na terenie całej UE w pierwszym etapie co roku 30 tys. osób starających się o ochronę. Pozwala jednak zastąpić relokację pomocą finansową dla państwa dotkniętego napływem migrantów – w wysokości 20 tys. euro za osobę. Jeśli przyjmiemy kwoty uchodźców z propozycji z 2015 r., to można oszacować, że Polska musiałaby wypłacić Grecji, Włochom i Hiszpanii od 40 mln do 50 mln euro.

Tu warto podkreślić, że nie jest to już propozycja fizycznej relokacji uchodźców, ale przejęcia odpowiedzialności za rozpatrzenie wniosku, która może się skończyć deportacją, a nie pozostaniem na terenie Polski. Wreszcie, biorąc pod uwagę napływ uchodźców z Ukrainy, można próbować wygrać te zapisy na naszą korzyść. Na przykład rząd w Pradze uzyskał tymczasowe zwolnienie z procedury relokacyjnej ze względu na obecność uchodźców zza naszej wschodniej granicy.

Inną kwestią podnoszoną przez polski rząd jest wysoka kwota wypłacana w zamian za zaniechanie relokacji. Stawkę wyznaczono na 20 tys. euro, podczas gdy wsparcie przyznane Polsce przez UE na uchodźców z Ukrainy wyniosło 144 mln euro – a przeliczając na osobę daje to niecałe 100 euro (ponad 1,5 mln zarejestrowanych w Polsce Ukraińców jako objętych ochroną tymczasową). Tu rząd w Warszawie nie przedstawia jednak pełnego obrazu, środki dla Ukraińców pochodzą z budżetu, który w UE jest dość skromny, a pieniądze w nowej umowie miałyby być rozliczeniami między państwami. Ta kwota na wielomiesięczny pobyt imigranta podczas rozpatrywania wniosku, jego integrację i pracę zaangażowanych służb jest, jak twierdzą inni, niska.

Relokacja, na której skupia się nasz rząd, podkreślając swoją determinację do jej zablokowania, nie jest głównym problemem projektu paktu migracyjnego. To jest jedynie narzędzie do zarządzania dużym napływem uchodźców; oraz ulga dla państw najbardziej narażonych na presję migracyjną. Jeżeli napływ będzie większy i wzrosną kwoty relokacji, to cały system może się okazać politycznie nie do utrzymania, tak jak poprzedni.

Kluczem pozostaje skuteczność deportacji, a tu istotna jest współpraca z krajami trzecimi. Jeżeli jej nie będzie, to ani przyspieszona procedura graniczna, ani zakaz składania wniosków w innych krajach nie rozwiążą problemu. A jak widać po przykładzie Tunezji, nawet państwa będące na krawędzi bankructwa nie chcą przystać na takie umowy. Wtedy okaże się, że wszystkie inne punkty nowego paktu spowodują, że tymi bezpiecznymi krajami trzecimi, gdzie miała się odbywać procedura, staną się kraje graniczne UE, w tym Polska. Biorąc pod uwagę, że do Niemiec przez naszą granicę, jak informuje niemiecka policja, w ciągu półtora miesiąca przeszło 3 tys. osób, to przy nowej procedurze łatwiej będzie je zawrócić do Polski. To mogą być większe liczby niż przewidywane w relokacji, a wygląda na to, że nie mamy obecnie ani zdolności do przeprowadzania szybkiej procedury granicznej, ani stosownych umów deportacyjnych. Jeżeli więc w Polsce pojawi się problem niechcianych migrantów, z którymi państwo sobie nie radzi, to ten nie będzie pochodził głównie z winy procedury relokacyjnej. ©℗

Autor jest redaktorem „Układu Sił”