Najwyżsi rangą przedstawiciele izraelskiego establishmentu obronnego, w szczególności Korpusu Wywiadowczego Sił Obronnych Izraela (IDF) i Mossadu, obawiają się, że tajne dokumenty przejęte od byłego prezydenta USA Donalda Trumpa zawierają materiały, których ujawnienie zaszkodziło bezpieczeństwu Izraela.

W zeszłym tygodniu Trump został oskarżony o rzekome posiadanie bez pozwolenia lub upoważnienia ponad 300 tajnych dokumentów. Były prezydent został aresztowany i pojawił się we wtorek w związku z tym w sądzie federalnym w Miami.

W akcie oskarżenia zarzuca się, że dokumenty odnoszą się do informacji "dotyczących zdolności obronnych i zbrojeniowych zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i innych krajów". Ani FBI, ani Departament Sprawiedliwości nie wymieniły tych krajów i można założyć, że nadal będą nalegać, aby informacje te nigdy nie zostały ujawnione - pisze we wtorek dziennik "Haaretz".

"Istnieje absolutnie uzasadnione prawdopodobieństwo, że niektóre z tych dokumentów dotyczą Izraela i jego zdolności, a może nawet programu nuklearnego" - przekazali przedstawiciele Mossadu i IDF.

Haaretz opisuje byłego prezydenta jako chełpliwego gadułę, który np. w maju 2017 roku chwalił się na spotkaniu z szefem rosyjskiego MSZ Siergiejem Ławrowem i rosyjskim ambasadorem w Waszyngtonie Siergiejem Kislakiem, że ma informacje wywiadowcze na temat ISIS i że informacje te zostały uzyskane przez "sojusznika z Bliskiego Wschodu".

Następnie amerykańskie media poinformowały, że miał on na myśli Izrael i że przeciek zagroził źródłu informacji. Sprawa ta wywołała irytację izraelskiej społeczności wywiadowczej, która rozważała nawet ograniczenie współpracy z Amerykanami.

Z Jerozolimy Marcin Mazur (PAP)

mma/ tebe/