Nawet kilkaset tysięcy osób bierze udział w środę w strajkach w Wielkiej Brytanii, które według mediów są najliczniejszymi w czasie rozpoczętej pod koniec zeszłego roku fali protestów płacowych.

Środa jest ostatnim dniem trzydniowego strajku młodszych stażem lekarzy, pierwszym dniem dwudniowego strajku nauczycieli w Anglii, a także dniem protestu urzędników służby cywilnej, pracowników londyńskiego metra i lokalnych rozgłośni BBC. Taka kumulacja strajków nie jest zbiegiem okoliczności, bo środa jest zarazem dniem, w którym minister finansów Jeremy Hunt przedstawia budżet na nowy rok finansowy, więc związki zawodowe postanowiły przy tej okazji wzmocnić presję na rząd w sprawie podwyżek płac.

Strajki powodują poważne zakłócenia. W samym tylko proteście urzędników służby cywilnej bierze udział ok. 133 tys. osób z ponad 100 ministerstw, urzędów centralnych i agencji rządowych, co jest liczbą wyższą niż podczas ich poprzednich strajków. Na razie nie podano danych, jeśli chodzi o liczbę strajkujących nauczycieli, ale skala zapewne jest podobna do protestu z przełomu lutego i marca, gdy ponad połowa szkół w Anglii była albo zamknięta, albo pracowała w ograniczonym zakresie. Młodsi lekarze, czyli ci, którzy mają już uprawnienia do wykonywania zawodu, ale kontynuują jeszcze studia podyplomowe, stanowią prawie 45 proc. personelu medycznego. Z kolei każdy strajk pracowników metra oznacza komunikacyjny paraliż w brytyjskiej stolicy.

Obecna fala strajków w Wielkiej Brytanii zaczęła się pod koniec zeszłego roku w związku z rosnącymi kosztami życia, spowodowanymi wysoką inflacją i od tamtej pory niewiele było dni, w których nie protestowałaby jakaś grupa zawodowa. W czwartek do nauczycieli dołączą pracownicy uniwersytetów oraz kolei.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

bjn/ tebe/