Niszowy traktat z czasów zimnej wojny w sprawie działań w przestrzeni kosmicznej może wciągnąć Zachód w bezpośredni konflikt z Rosją. To dlatego, że prawo międzynarodowe postrzega skutki działań komercyjnych operatorów satelitarnych, takich jak np. Starlink, tak jakby faktycznie podejmowały je państwa.

W tym przypadku np. USA. Zgodnie z logiką zawartą w traktacie o przestrzeni kosmicznej z 1967 r. państwa mogą ponosić odpowiedzialność prawną za działania amerykańskich satelitów komercyjnych, w tym za konsekwencje tych działań, przynajmniej w przestrzeni kosmicznej. Co stanowi ważną przesłankę do odpowiedzialności w sytuacji konfliktu zbrojnego. Przesłankę, z której mało kto zdaje sobie sprawę.
Właściwie od początku wojny Zachód zapewnia Ukrainie krytyczną pomoc w postaci informacji z satelitów w czasie zbliżonym do rzeczywistego. Bardzo to utrudnia prowadzenie „specjalnej operacji wojskowej”, dlatego Rosja szuka sposobów na sparaliżowanie tego wsparcia. Prób było wiele, a czyniąc to, Kreml odwołuje się także do prawa międzynarodowego. Może to brzmieć zabawnie, bo jednocześnie bezpardonowo to prawo przecież łamie.
Mimo to udzielając wsparcia Ukrainie, państwa NATO stąpają po kruchym lodzie. Nie ma wątpliwości, że sukces pomocy humanitarnej i operacji obronnych w dużym stopniu zależy od firm komercyjnych. Satelity Maxar umożliwiły pokazanie światu pozycjonowania wojsk Rosji jeszcze przed wojną. Starlink udostępnia łączność.
Oczywiście nie jest jasne, czy Departament Stanu USA wydał jakiekolwiek wytyczne dla Starlinka. Ale oba podmioty doskonale zdają sobie sprawę, że odpowiedzialność za działania firmy może spaść na USA. A wtedy ryzyko stania się stroną konfliktu zbrojnego z Rosją jest więcej niż teoretyczne. Stany Zjednoczone w naturalny sposób chcą uniknąć takiego obrotu spraw. Podobnie pracownicy Starlink/SpaceX. Dlatego rozważają ograniczenie łączności internetowej systemom uzbrojenia takim jak drony na polu walki. Niestety, oznaczałoby to ograniczenie zdolności Ukrainy do obrony swojego kraju. Oświadczenie Elona Muska o chęci uniknięcia „trzeciej wojny światowej” sprowadza sprawy do pewnej skrajności. Rzeczywistość prawna daje jednak uzasadnione powody do obaw.
Ta osobliwość pochodzi jeszcze z czasów zimnej wojny, jest zawarta w traktacie o przestrzeni kosmicznej, wynegocjowanym w kulminacyjnym momencie lęków związanych z konfrontacją jądrową. Naturalnie w 1967 r. nikt nie wyobrażał sobie tak kwitnącego komercyjnego sektora kosmicznego w 2023 r. Bezpośrednie pociąganie do odpowiedzialności prawnej państw nie budziło wtedy kontrowersji. Dziś żyjemy ze skutkami tych decyzji. Sam traktat wprowadza potrzebną stabilność w działaniach na orbicie w sytuacji, gdy są tam tysiące satelit. Otwarte pozostaje pytanie, czy przepisy te mogą zostać „użyte” jako argumenty w wojnie na Ziemi.
Rosja już zasygnalizowała, że może postrzegać wykorzystanie infrastruktury kosmicznej jako udział w konflikcie zbrojnym. W przeciwieństwie do poprzednich plotek i zamieszania związanego z rzekomym ryzykiem użycia broni jądrowej tym razem obawy nie są jedynie nieoficjalnymi aluzjami. We wrześniu 2022 r. Kreml wydał formalne oświadczenie na forum grupy w ramach ONZ. Komunikat ten mówi o „zaangażowaniu elementów infrastruktury cywilnej USA i ich sojuszników w kosmosie, w tym komercyjnych, do celów wojskowych”. Zdaniem Rosji „takie działania stanowią pośredni udział w konflikcie zbrojnym”. W kolejnym oświadczeniu wysuniętym na forum grupy eksperckiej ONZ idzie dalej. Zgodnie z nim taka „quasi-cywilna infrastruktura może być «uzasadnionym celem» odwetu”. A to już groźba ataku. To pierwsze tak definitywne, jawne, formalne ostrzeżenie skierowane do Stanów Zjednoczonych i państw Zachodu podczas tej wojny. Niepokojąca jest przejrzystość komunikacji. Ostatnio, w lutym 2023 r., Rosja nawet wzmocniła to przesłanie, podkreślając, że zbiór praw regulujących konflikty zbrojne, tj. międzynarodowe prawo humanitarne (tzw. prawo konfliktów zbrojnych), nie ma zastosowania do działań wojennych w przestrzeni kosmicznej. Co ciekawe, Chiny – choć wprost nie wykluczają stosowania tych zasad – wyraziły bardzo powściągliwą opinię o tych zasadach w walce kosmicznej. Jednocześnie wszystkie kraje zachodnie zgadzają się, że zasady te mają zastosowanie.
Co to za zasady? Chodzi o wymogi powściągliwości w działaniach, tak by cele cywilne nie były atakowane, a operacje ofensywne były odpowiednio proporcjonalne i miały ograniczony zasięg. Przekreślanie takich zasad działania w sytuacji wojny oznacza, że nie jest jasne, co „kierowałoby” Rosją w przypadku „odwetów”. A kraje Zachodu, co podkreślam, stoją na stanowisku, że prawo międzynarodowe jest ważne i musi być respektowane.
To, co może nastąpić, jest jedynie kwestią determinacji państw oraz możliwości. Zakładając odwet skierowany w infrastrukturę kosmiczną, można sobie wyobrazić zestrzelenie satelity, np. Starlink albo innego. Rosja ma odpowiednią kinetyczną broń antysatelitarną i już zademonstrowano jej działanie na kilka miesięcy przed rozpoczęciem wojny. Skutki byłyby jednak opłakane. Dla całego świata. Kosmiczne śmieci pochodzące ze zniszczenia obiektu w kosmosie mocno komplikują wykorzystanie przestrzeni kosmicznej dla wszystkich. W tym – dla Rosji. Takie posunięcie byłoby zatem sygnałem nieodpowiedzialności. Czyli – posunięciem odstraszającym.
Inne ewentualności odpowiedzi mogłyby obejmować tzw. operacje RPO (rendezvous and proximity operations), działania manewrowe na orbicie, bliskie spotkania i operacje zbliżeniowe. W ramach takich działań rosyjskie satelity ofensywne w kosmosie mogłyby np. powodować zakłócenia w satelitach zachodnich. Rosja prawdopodobnie przetestowała już takie zdolności i je zademonstrowała. Nadal nie jest jasne, czy działania te są dostępne na żądanie, ale obiekty na orbicie są bezbronne. Jak dotychczas tylko Francja rozważa ich uzbrojenie.
Inną realną opcją odpowiedzi byłby odwet za pomocą silnych cyberataków. W przededniu inwazji lądowej w 2022 r. rosyjscy wojskowi cyberoperatorzy z sukcesem sparaliżowali satelitarny system łączności internetowej. Przestała wtedy działać dla tysięcy wiatraków w Niemczech, terminali we Francji, w Polsce i w innych miejscach Europy oraz dla armii Ukrainy. Reakcje cyberatakami nie muszą jednak ograniczać się do infrastruktury kosmicznej.
Biorąc pod uwagę skuteczność odstraszania, najbardziej prawdopodobnym odwetem wciąż wydaje się ryzyko zestrzelenia pojedynczego satelity Starlink. Konstelacja jest wystarczająco duża, by nie wpłynęło to na jej działanie. Akcja stanowiłaby więc sygnał: bardziej czułe cele mogą być następne.
Ewentualna reakcja USA w odpowiedzi na demonstrację siły w kosmosie jest powodem do niepokoju, który może skierować świat na niebezpieczną trajektorię. Ponieważ Rosja wysyła jawne groźby, państwa muszą uważać, by ich działań nie można było bezpośrednio uznać za stawanie się stroną konfliktu zbrojnego. Polska i Zachód nie są neutralne – słusznie udzielają wsparcia Ukrainie. Choć nie są stroną konfliktu zbrojnego.
Co by się stało, gdyby Rosja zestrzeliła satelitę? Na pewno trzeba sporządzić plany sytuacyjne, bo to odmieniłoby obraz i przebieg tej wojny. Warto uniknąć zamieszania takiego, jakie miało miejsce w przypadku równie przewidywalnego upadku rakiety w Przewodowie z tragicznymi skutkami. ONZ powinna wprowadzić normę zakazującą testów antysatelitarnych, bo te są szkodliwe dla ludzkości. Państwa muszą też zaakceptować ograniczające gwarancje międzynarodowego prawa humanitarnego. Niech głos na ten temat zabierze także Polska. Zróbmy to przy opracowywaniu strategii kosmicznej.
Polska musi też wypowiedzieć moskiewską konwencję o przekazywaniu i wykorzystywaniu danych ze zdalnego badania Ziemi z kosmosu z 1978 r. Przewiduje ona, że Polska godzi się na wymóg pytania państw, np. Rosji, o zgodę na to, czy można prowadzić rozpoznanie ich terytorium. W 2023 r. utrzymywanie tego źródła prawa kosmicznego jest absurdalne. Zapisy te mogłyby komplikować suwerenne wykorzystywanie satelit, które słusznie pozyskuje Ministerstwo Obrony Narodowej. Satelity Pléiades Neo mają być dostępne w 2027 r. I miejmy nadzieję, że do tego czasu ktoś w Ministerstwie Spraw Zagranicznych na czas wyśle notę wypowiadającą tę konwencję. Jeśli urzędnicy państwowi, dyplomaci i politycy zapomnieli o tej konwencji i nikt nie był w stanie ich o tym poinformować, to po tym artykule nie można już dłużej udawać. ©℗

*Dr Łukasz Olejnik, niezależny badacz i konsultant cyberbezpieczeństwa, fellow Genewskiej Akademii Międzynarodowego Prawa Humanitarnego i Praw Człowieka, były doradca ds. cyberwojny w Międzynarodowym Komitecie Czerwonego Krzyża w Genewie, autor książki „Filozofia cyberbezpieczeństwa”