Pojawiło się w ostatnim czasie sporo tekstów pokazujących (zresztą w zgodzie z prawdą), że zachodnie sankcje ekonomiczne nie rzuciły Moskwy na kolana. Putinowska tarcza w postaci stałych dochodów ze sprzedaży drogich surowców okazała się bowiem odporna na wstrzymanie eksportu towarów, transferu technologii czy na odcięcie Rosji od zachodniego obiegu pieniądza.

Wśród europejskich i amerykańskich obserwatorów zdaje się dziś dominować przekonanie, że na szybkie zakończenie konfliktu nie ma więc co liczyć. Trzeba raczej czekać, aż sankcje zaczną Rosję boleć dotkliwiej, a to może się stać dopiero w dłuższym okresie.
Na postawiony tu problem można spojrzeć także z drugiej strony. Nie sprawdziły się bowiem wszystkie te kasandryczne przepowiednie, które głosiły, że zadarcie z rosyjską „uzbrojoną stacją paliw” straszliwie się na Zachodzie zemści. Był to argument szczególnie nośny w takich krajach jak Niemcy, podkreślali go zaś przedstawiciele tamtejszego wielkiego biznesu. Na przykład prezes BASF Martin Brudermüller otwarcie mówił rok temu o tym, że wywołane pójściem na wojnę ekonomiczną z Rosją „wstrzymanie dostaw gazu przyniesie największy kryzys gospodarczy od końca II wojny światowej i kres niemieckiego dobrobytu”. Takie stanowisko – podzielane zresztą przez innych wpływowych przedstawicieli kręgów przemysłowych – do dziś ma oczywisty wpływ na postawy decydentów politycznych w takich krajach jak Niemcy i przekłada się na ich sceptycyzm co do śmielszego uderzenia w Rosję.
Dziś – rok po wprowadzeniu sankcji ekonomicznych na Rosję – można przynajmniej powiedzieć, że tamte czarne scenariusze się nie spełniły. Pisze o tym Benjamin Moll, niemiecki ekonomista z London School of Economics, w opublikowanym właśnie zbiorze esejów na temat wojny w Ukrainie. Moll pokazuje, że stałe zmniejszanie podaży rosyjskiego gazu płynącego na Zachód nie przełożyło się na wieszczone przez wielki biznes załamanie gospodarcze. Nawet pomimo ograniczania (a potem zniszczenia) rurociągu Nord Stream 1. Jeśli spojrzeć na dynamikę niemieckiej gospodarki w ujęciu kwartalnym, to wydarzenia te zdają się nie mieć na nią większego wpływu. Nie ma też mowy o załamaniu tak głębokim jak w czasie pandemii czy podczas krachu finansowego z 2009 r. Tyle na temat „największego kryzysu od II wojny światowej”.
Czy można stąd wyprowadzać wniosek, że Putinowska broń gazowa nie wypaliła? I tak, i nie. Bez wątpienia zasoby surowcowe pomogły Rosji przetrwać pierwszy rok zachodnich sankcji, jednak ofensywny charakter gazowego straszaka zawiódł zupełnie. Europa bardzo się oczywiście przestraszyła. Ale jednocześnie jesienna mobilizacja doprowadziła do zmniejszenia zużycia gazu. I tak w styczniu 2023 r. było ono dla całej UE niższe o 25 proc. niż w zimowych miesiącach z lat 2019–2021. W tym sensie koszt obłożenia Rosji sankcjami okazał się dla Europy dalece mniej bolesny, niż się tego w pierwszej chwili spodziewano. A w gazowym starciu najtrudniejszy miał być właśnie pierwszy rok, czyli moment, w którym uzależniona od taniego paliwa ze Wschodu zachodnia gospodarka będzie musiała się zderzyć z twardą rzeczywistością, przeżywając coś w rodzaju syndromu odstawienia. A skoro ten rok mamy już za sobą, w przyszłości powinno być już tylko lepiej. Przynajmniej jeśli chodzi o kwestię surowcową. ©℗